– W takim razie wybieram klasztor – odparła dziewczyna z uporem.

Ojciec westchnął ciężko.

– Drogie dziecko, poczekaj! Nigdy wcześniej nie byłaś zakochana. Takie uczucia szybko mijają, wierz mi.

Kiedy jednak ujrzał w oczach Tovy łzy, stracił pewność siebie. Tymczasem żona stanowczo się domagała, by córkę niezwłocznie wydać za doradcę królewskiego. Doprawdy wszystko się strasznie pogmatwało, pomyślał zafrasowany rycerz.

Tova pośpiesznie kroczyła drogą prowadzącą w kierunku fiordu. Utykała lekko, ale rana na nodze prawie się już zagoiła.

Gdzie on jest? zastanawiała się, wiedząc, że nie powinna oddalać się zbytnio od dworu.

Kiedy zbliżyła się do Wilczej Jamy, przebiegł jej po plecach dreszcz lęku. Stroma, posępna skała wznosiła się niemal pionowo nad jej głową. Zapragnęła jak najprędzej minąć to pełne grozy miejsce. Ruszyła biegiem, jakby ktoś ją gonił. Niestety, ból w nodze odezwał się na nowo i choć serce tłukło jej się w piersiach jak oszalałe, nie było rady, musiała zwolnić. Pomyślała, że gdyby był przy niej Ravn, na pewno niczego by się nie lękała.

Na szczęście doszła już na skraj ponurego lasu i otworzył się przed nią widok na rozległą przestrzeń. W oddali ujrzała samotnego jeźdźca, który wstrzymał konia i popatrzył w jej stronę.

– Ravn! – krzyknęła i zaczęła wymachiwać gwałtownie ręką.

Przynaglony wierzchowiec ruszył galopem w kierunku Tovy i w jednej chwili Ravn znalazł się tuż obok.

Świat wokół zawirował, kiedy zobaczyła jego twarz, którą tyle razy próbowała odtworzyć sobie w pamięci. Teraz nie mogła oderwać od niej oczu, choć z trudem wytrzymywała przenikliwe spojrzenie Ravna.

– Tova, co tu robisz? – zapytał surowo, choć bez złości.

– Doszły mnie słuchy, że jesteś w drodze, wyszłam ci więc na spotkanie – uśmiechnęła się dziewczyna.

Ravn nie przestawał na nią patrzeć, ale córka rycerza odniosła wrażenie, że wcale nie słyszy, co do niego mówi. Wpatrywał się w nią uparcie, jakby pragnął wyryć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy, świadomy, że być może widzą się po raz ostatni…

Był piękny, gorący letni dzień. Ziemia parowała, przesycając powietrze intensywną wonią roślin.

– Tova… – zaczął Ravn.

– Tak? – uniosła głowę, a w jej oczach zalśniły gwiazdy.

– Chyba rozumiesz, że nie mamy przed sobą przyszłości? Jesteś córką rycerza, a ja okrutnikiem wzbudzającym powszechny strach. Twoja matka mnie nienawidzi, a ojciec nigdy nie pozwoli…

– Przestań w kółko powtarzać to samo! – poprosiła zrezygnowana.

– Wkrótce będziemy musieli pożegnać się na zawsze – rzekł z wysiłkiem.

– Ale przecież miałam ci pomóc! – jęknęła żałośnie.

– Już mi pomogłaś, najmilsza, nie zauważyłaś tego?

– Tak, wiem, zmieniłeś się, ale przecież mogę…

– Nie. Ciąży na mnie brzemię przeszłości. Nie potrafię właściwie odnosić się do kobiet. Nigdy nie wierzyłem w czułość i dobroć. Nie, nie potrafię tego wyjaśnić, nie znajduję odpowiednich słów…

– Nie wierzę, potrafisz naprawdę pięknie mówić, chociaż nikt cię tego nie uczył. Jesteś bardzo mądry, a jeśli sobie wzajemnie pomożemy…

– Nigdy nie zostanę przyjęty, Tovo – wyrzekł ze smutkiem, ale kiedy ujrzał, jak dziewczyna rozpaczliwie się stara, by się nie rozpłakać, objął ją ramieniem i powiedział: – Chodź, przejdziemy się do lasu! Koń popasie się tu, na łące.

W chłodnym cieniu usiadł na trawie, a Tova uklęknęła obok.

Już kiedyś klęczała w taki sposób w łóżku w opuszczonej górskiej zagrodzie. Przypomniał sobie, jak bardzo to go wzburzyło. Krzyknął wówczas na nią, sam nie wiedząc, z jakiego powodu. Był taki okropny dla tej drobnej istoty! Teraz, wyciągnąwszy do niej rękę, spytał niewyraźnie:

– Czy możesz mi wybaczyć, Tovo? Czy wybaczysz mi wszelkie zło, które ci wyrządziłem? Tak cię proszę! Nigdy dotąd nie zwracałem się do nikogo z taką prośbą, póki ty mnie tego nie nauczyłaś.

Przez chwilę wpatrywała się w Ravna niepewnie, z drżeniem, a potem przytuliła się do niego. Ledwie zdołał się opanować, oszołomiony jej bliskością.

– Zniknę z twego życia – mówił ochrypłym głosem. – Ale pozwól mi choć przez krótką chwilę tak cię obejmować.

Szorstką dłonią gładził ją nieporadnie po twarzy, jakby chciał wyrazić swój ból i rozpaczliwą tęsknotę.

– Jeśli to nie jest czułość, to ja już chyba nic nie pojmuję – roześmiała się Tova wzruszona. – Wiem, że to, co robimy, jest szaleństwem, ale czuję się taka szczęśliwa!

Ravn nade wszystko pragnął wyrazić Tovie, jak bardzo ją kocha, ale lękał się swej gwałtowności. Poczuł się taki bezradny.

Tova uświadomiła sobie nagle, że powinna mu pomóc zrozumieć, co znaczy czułość i oddanie, bo mimo iż tak bardzo się starał, zdawał się być całkiem zagubiony. Zresztą, czy znając jego przeszłość, można było oczekiwać czego innego?

– Siedź przez chwilę całkiem nieruchomo… – szepnęła. – Tak. I zamknij oczy. Nie bój się, po prostu zamknij!

Gdy pogładziła go leciutko po włosach, odniósł wrażenie, jakby otarł się o nie skrzydełkami kolorowy motyl Opuszkami palców Tova powiodła po wargach Ravna i poczuła, że zadrżał pod wpływem jej dotyku. Potem ujęła w dłonie jego twarz i pochyliła się do przodu.

Tova nigdy dotąd nie całowała mężczyzny, ale miała w sobie instynkt miłości jak wszystkie kobiety. Jej wilgotne usta spoczęły najpierw na jednym policzku, a potem dotknęły drugiego. Dłonie Ravna drgnęły, a oddech stał się ciężki i nierówny.

– Nie, nie mam odwagi – wyszeptała Tova.

– Czego się obawiasz? – spytał, otwierając oczy.

Jej twarz była tak blisko, dostrzegł jej półotwarte usta.

– Wiesz, co mam na myśli.

Ravn zrozumiał. Możliwie najdelikatniej przyciągnął Tovę do siebie i ich usta się połączyły. Szybko jednak stracił panowanie nad sobą. Tova poczuła nagle, jak obsypuje ją pocałunkami, namiętnymi, pełnymi pożądania. Jej ciało zapłonęło niczym pochodnia.

Ravn ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał ogarniającą go żądzę i wstał.

– Chodź – powiedział, biorąc Tovę za rękę. – Nim zrobię coś niewybaczalnego.

Dziewczyna odczuła ulgę, choć równocześnie była odrobinę zawiedziona. Doskonale rozumiała jego intencje. Kiedyś rzucił się na nią, ale wtedy był prymitywnym zwierzęciem. Teraz miał świadomość tego, co robi, i dlatego nie chciał jej zniewalać.

– Marzyłem o tym… żeby kiedyś przeżyć to z tobą jeszcze raz – rzucił niejasno. – Teraz, właśnie teraz pokazałaś mi, że można to zrobić pięknie i z czułością. Ale choć bardzo pragnę, by tak właśnie się stało, nigdy to nie nastąpi. Jestem dzikusem, zresztą nigdy cię nie dostanę. A, nie powiedziałem ci jeszcze… Grjot umarł – dodał.

Tova w lot pojęła sens jego słów: był wolny.

Ruszyli przed siebie. Ravn chwycił jedną ręką konia za uzdę, a drugą podał dziewczynie.

– Jak to dobrze móc się nieco podeprzeć, od razu noga mniej mnie boli – uśmiechnęła się Tova, ujmując jego ciepłą i bezpieczną dłoń.

Ravn czuł, że serce rozrywa mu bolesna tęsknota.

Był zrozpaczony. Życie bez Tovy nie miało dla niego żadnej wartości.

– Co teraz zrobisz? – spytała, jakby czytając w jego myślach. – Zostaniesz w Grindom?

– To ostatnie, na co miałbym ochotę. Przede wszystkim zamierzam się dowiedzieć, czego chciał od mojego ojca ów przybysz z Katanii.

– Czyżbyś miał zamiar przekopać do końca klepisko w starej chacie? Przecież to nie ma sensu!

– Dlaczego?

– Ojciec rozmawiał z pewnym sędziwym starcem, który urodził się i całe swoje życie przeżył w naszym dworze. Niełatwo było wydobyć z niego cokolwiek, ale w końcu udało się nakierować jego wspomnienia na czas, gdy „czarna śmierć” zbierała w okolicy swe śmiertelne żniwo. Nie wiem, na ile możemy ufać słowom staruszka. W każdym razie on twierdzi, że widział owego nieznajomego, który zajechał przed trzydziestu laty do dworu.

– I co? – zapytał Ravn bez tchu.

Tova popatrzyła nań zatroskana.

– Staruszek utrzymuje, że nieznajomy nic ze sobą nie przywiózł.

– Jak to? Przecież wszyscy zgodnie twierdzili, że koń był objuczony! Ja natomiast słyszałem, że Fredrik pojechał za nim następnego dnia, ale go nie spotkał.

– To niemożliwe. Przecież wszyscy we dworze rycerskim wiedzieli o przyjeździe obcego. Chyba że…

– O czym myślisz?

Dziewczyna w skupieniu popatrzyła na Ravna.

– Mężczyzna był śmiertelnie chory. Nie mógł zatem jechać zbyt szybko. Może zauważył, że ktoś podąża jego śladem, i ukrył swój bagaż po drodze? Może Fredrik przybył do dworu, zanim dotarł tam ów nieznajomy? Dlatego nikt nic nie wiedział?

Ravn, patrząc na ożywioną twarz dziewczyny, myślał z bólem w sercu, jak bardzo ją kocha.

– Rzeczywiście tak mogło być, Tova. Tylko gdzie? Gdzie mógł to ukryć?

– Na pewno nie na otwartym polu, ale… – Tova złapała głęboki oddech i rzuciła z triumfem: – Wilcza Jama!

– No, chyba że przejeżdżał akurat tamtędy w chwili, gdy zauważył Fredrika – Ravn był dość sceptyczny.

– Ale to możliwe, przecież minęła prawie doba od momentu, gdy opuścił Grindom. Musiał więc być już niedaleko naszego dworu.

– No cóż, w każdym razie możemy to sprawdzić – zdecydował Ravn. – Zawsze sądziłem, że wejście do Wilczej Jamy znajduje się nad przepaścią.

– Nie, przeciwnie, u stóp urwiska, właściwie nie tak znów daleko od traktu.

– Ale przecież w ciągu trzydziestu lat ktoś tam na pewno nie raz zaglądał?

– Nie byłabym tego pewna. Ta jama jest podobno bardzo głęboka i bardzo niebezpieczna, tak przynajmniej o niej mówią.

– Czy naprawdę wilki mają tam swe legowisko?

– Kiedyś rzeczywiście miały, ale w ostatnich kilku latach nikt ich tu nie widział. Może dlatego, że to tak niedaleko drogi? Nigdy nie wchodziłam do jamy, ale ojciec opowiadał, że jest tak głęboka, że nie słychać odgłosu spadających na dno kamieni.

– To znaczy, że nic tam nie znajdziemy?

– Wilcza Jama ma wiele odgałęzień i korytarzy prowadzących nie tylko w dół, ale i w bok. Prawdziwy labirynt, jak powiada ojciec.