Ravn przez długą chwilę nie spuszczał wzroku z dziewczyny.

– Nie boisz się? – zapytał w końcu.

– Nie, o ile pójdziesz ze mną.

– Wiesz, że bym cię nie zostawił. Prowadź więc! Dobrze, że mam przy sobie świecę.

– Omal nie zapomniałam ci powiedzieć – rzekła po chwili Tova. – Znaleziono Øysteina. Powiesił się. W każdym razie tak to wyglądało. Mój ojciec jednak twierdzi, że Øystein nigdy nie zdobyłby się na samobójstwo.

– Znów Fredrik! Złoczyńcy często mordują się nawzajem, to nic nowego. Pozostał więc sam!

Zostawili konia na popas, a sami ruszyli w głąb lasu.

Niebawem ujrzeli posępne urwisko.

– To tam – Tova wskazała na płaskie głazy leżące nieopodal. – Tam powinno być wejście do Wilczej Jamy.

Ravn poczuł, jak dziewczyna ufnie ściska jego dłoń. Nie mógł się dłużej oprzeć pokusie. Wziął Tovę w ramiona i całował długo, z miłością, tak jak go nauczyła. Och, to było cudowne!

Tova uśmiechnęła się, a oczy zabłysły jej jak dwie gwiazdy. Głęboko wzruszyła go ta drobna dziewczyna, która wybaczyła mu wszystko i teraz traktowała go jak przyjaciela.

Podeszli do wejścia do jamy.

– Ostrożnie – ostrzegła Tova, gdy pochyleni nisko przeciskali się między głazami. Gdy już wreszcie mogli się wyprostować, powiedziała: – Nie mam pojęcia, która odnoga prowadzi w bezdenną czeluść.

Blask świecy igrał na ścianach i rozjaśniał mroczne wejścia do nieznanych korytarzy.

– Tam! – zawołał Ravn. – Tam jest przepaść, nie podchodź!

Podniósł kamień i cisnął go w dół. Słyszeli, jak obijał się o ściany, coraz niżej i niżej, aż wreszcie zapadła cisza.

– Uff – wyszeptał wojownik ogarnięty grozą. – Jeśli tam ów obcy wrzucił swoje kosztowności, nigdy ich nie odnajdziemy.

– Nie wiadomo, czy w ogóle tu są.

– Poszukamy! – zadecydował Ravn. – Zastanów się, gdybyś znalazła się na jego miejscu, gdzie ukryłabyś rzeczy?

– Był chory, nie miał sił – myślała na głos Tova. – Ja bym poszła tam – powiedziała i skierowała się na lewo od niebezpiecznego szybu.

– Ja też.

Wczołgali się w długie wąskie przejście, ale zaraz zawrócili.

– Nie, to ślepy korytarz, tutaj nic nie dałoby się schować. Sprawdźmy następny – zaproponował Ravn.

Blask świecy rozświetlił wejście do komnaty, długiej i tak wysokiej, że nie mogli dostrzec sklepienia. W środku unosił się osobliwy zapach.

– Dzikie zwierzęta – rzekł Ravn. – Pewnie tu właśnie miały legowisko wilki.

– W takim razie nieznajomy tu także nie mógł nic ukryć.

– Rzeczywiście, nasze przypuszczenia wydają mi się coraz bardziej niedorzeczne. Ale skoro już tu przyszliśmy, sprawdzimy wszystkie korytarze.

Zawrócili. Teraz czekało ich bardzo niebezpieczne zadanie, bo musieli dostać się do przejścia, ciągnącego się za głęboką czeluścią.

Ravn podał Tovie dłoń i wpełzli razem do znajdującego się dość wysoko otworu.

Zrazu czołgali się, wreszcie korytarz powiększył się na tyle, że mogli uklęknąć.

– Ravn, zobacz! – krzyknęła nagle Tova.

Ale on już dostrzegł to samo co ona: ustawione obok siebie kuferki. Czas obszedł się z nimi nadspodziewanie łaskawie, zapewne były równie piękne, jak przed trzydziestu laty.

Ravn chwycił za rzemień spinający skrzynki.

– Nie otworzę ich tutaj – powiedział głosem drżącym z napięcia. – Chyba pojmujesz, Tova, że nie szukam skarbów, ale wiadomości o swym pochodzeniu. Chcę wiedzieć, kim jestem, nie chcę pozostać jedynie okrutnym Ravnem, potomkiem niewolnika.

Dziewczyna skinęła głową, czując, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.

Zawrócili, ale gdy już wczołgali się do wąskiego korytarza, Tova chwyciła swego towarzysza mocno za ramię.

– Cii – wyszeptała. – Zgaś świecę! Ktoś wszedł do jamy.

Ravn posłuchał jej natychmiast, jeszcze zanim usłyszał kroki odbijające się echem o skalne ściany.

– Ravn! – rozległo się wołanie. – Wiem, że tu jesteś, widziałem twego konia. Zauważyłem też płomień świecy. Co tu robisz? Obściskujesz znowu córkę rycerza?

Ravn ujął mocniej dłoń dziewczyny.

– Fredrik – szepnął. – Potwór!

Znów rozległo się wołanie:

– A więc tu są jakieś korytarze! Ciekawe! Czyżbyś dokonał dla mnie jakiegoś odkrycia?

– Może! – krzyknął Ravn.

– Bardzo dziękuję – odpowiedział Fredrik. – Oszczędziłeś mi wysiłku! Dobrze, że się odezwałeś, przynajmniej wiem, w którym kierunku wypuścić strzałę.

Ravn zdążył dać Tovie znak, żeby się skryła za jego plecami, gdy rozległ się świst strzały i uderzenie o skalną ścianę.

– No wiesz, Fredrik, chyba potrafisz lepiej strzelać? Chybiłeś! – zawołał Ravn.

Fredrik postąpił więc kilka kroków naprzód i nagle usłyszeli chrzęst kamieni, a potem rozdzierający krzyk, który stopniowo cichł w bezdennej czeluści. Wreszcie zapanowała kompletna cisza.

– Ravn! Chyba zemdleję – wyjęczała Tova, drżąc z przerażenia.

Przytulając dziewczynę mocno do siebie, Ravn wykrztusił:

– Sam nie wiem, chyba nie zrobiłem tego celowo. Ale powinienem go chociaż ostrzec.

– Ja też nic nie uczyniłam! – rzekła Tova. – Musimy o tym zapomnieć. O ile nam się uda…

– To nie był dobry człowiek. Myślę, że ksiądz powinien odprawić tu modły za jego duszę, żeby się nie błąkała!

– Tak. A teraz chodźmy już do dworu!


Otworzyli kufry w sali rycerskiej w obecności rycerza i jego żony. Wśród zniszczonych przez czas ubrań i spleśniałej żywności w jednej ze skrzyń znaleźli srebro, złoto, ozdoby i niezwykle piękne klejnoty, a także zwoje pergaminu z pieczęcią królewską.

Rycerz z największą ostrożnością rozwinął rulon i popatrzył na dziwne pismo. Odchrząknął głośno.

– No tak, chyba nikt prócz mnie nie zdoła tego odczytać. Dzięki licznym podróżom poznałem języki innych ludów – rzekł z udawaną pewnością. Tak naprawdę rozumiał tylko pojedyncze słowa, ale za nic w świecie by się do tego nie przyznał.

Pozostali pokiwali głowami. Żona Gudmunda, która wybuchła gniewem, ujrzawszy Tovę zajeżdżającą na dziedziniec dworu na koniu znienawidzonego przez nią człowieka, oglądała teraz zauroczona piękne klejnoty. Rycerz z niesmakiem odwrócił głowę i zerknął ukradkiem na córkę, która zacisnęła tak mocno dłoń na ręku Ravna, że aż zbielały jej kostki. Zrozumiał, że treść dokumentów ma ogromne znaczenie dla nich dwojga, choć oczywiście największe dla tego nieszczęśnika…

– No cóż – zaczaj – litery nie wszędzie są wyraźne, ale zdaje się, że nieznajomy przybył tu przed laty w poszukiwaniu ostatniego potomka rodu królewskiego, następcy tronu… Tak, Ravn, wygląda na to, że, jeśli zechcesz, to możesz ubiegać się o prawo do tronu Szkocji.

Pośpiesznie zwinął rulon, obiecując sobie w duchu, że przy okazji poprosi bardziej uczonych mężów o pomoc. Tova dygnęła żartobliwie przed Ravnem, który uśmiechał się zakłopotany.

Tymczasem jej ojciec rzekł w zamyśleniu:

– O ile wiem, Szkocja nie jest najbezpieczniejszym miejscem dla następcy tronu, bo przez cały czas trwa tam bezwzględna walka o władzę, gdy tymczasem i tak Anglia rządzi całym krajem. Sądzę, że powinieneś to wiedzieć, Ravn, nim ruszysz za morze…

– Chyba zrezygnuję. Nietęskno mi do waśni, nie marzę o panowaniu. Gdybym tylko mógł dostać rękę waszej córki, uznałbym siebie za najbogatszego człowieka na świecie.

Rycerz uśmiechnął się.

– Żono, co ty na to? – zapytał trochę złośliwie.

Matka Tovy z trudem oderwała oczy od kosztowności i odrzekła słodko:

– Ależ naturalnie, szkocki książę!

Rycerz nie zamierzał wyprowadzać żony z błędu.

– Właściwie bardzo mi na rękę, że nie masz tu w Norwegii żadnych posiadłości – rzekł do Ravna. – Potrzebuję kogoś, kto przejąłby po mnie dwór. Zastanawiam się jednak, czy póki co nie braknie ci nieco ogłady?

– Nie zaprzeczam – westchnął Ravn. – Ale uczę się każdego dnia czegoś nowego, bowiem bardzo chcę się zmienić.

– Dobrze! A co z tobą, Tova? Czy w dalszym ciągu wybierasz się do klasztoru?

– Już nie – odpowiedziała szybko dziewczyna i dodała po cichu: – Zgódź się, ojcze!

– No, no! Chyba nie ma takiego pośpiechu, najpierw muszę lepiej poznać przyszłego zięcia!

Tak naprawdę jednak rycerz właściwie już dał Ravnowi przyzwolenie na małżeństwo z Tovą, bo choć chwilami młodzieniec zachowywał się jak nieokrzesany dzikus, to jednak naprawdę kochał jego córkę.


Kto wie? Może rycerz właściwie odczytał listy ukryte w kufrach przybysza z dalekich stron? Wiele na to wskazywało.

Dla Ravna jego królewskie korzenie nie miały żadnego znaczenia. Myślał tylko o tym, że niedługo znów weźmie Tovę w ramiona. Tym razem nie pozwoli, by później płakała. Tym razem jej piękne oczy zalśnią szczęściem. Tyle miłości pragnie jej ofiarować!

Nagle życie wydało mu się takie cudowne, takie kuszące. Cała przyszłość u boku Tovy…

Czuł się tak, jakby wyszedł z doliny cieni na zalane słońcem rozległe zielone łąki.

Margit Sandemo

  • 1
  • 22
  • 23
  • 24
  • 25
  • 26
  • 27