– Umarł tam mój wuj, a także nieznany gość, który przywlókł do dworu dżumę, ale nikt nie odważył się wejść do środka z obawy przed zarazą. Ciała zmarłych nie zostały pogrzebane w poświęconej ziemi. Chata jest więc pogańskim grobem!

Borghild odruchowo uczyniła znak krzyża.

– Czy to znaczy, że ktoś miał przez cały czas klucz? – zastanawiała się Tova.

– Nie wiem, może przypadkowo dostał się w czyjeś ręce. Zastanawiam się… Twierdzisz, że widziałaś kobiety ciągnące trumnę. Może to wcale nie była trumna, lecz zbliżone trochę do niej kształtem czółno?

Tova nie mogła się skupić. Przeraziła ją wiadomość, że w sąsiadującej z jej alkierzem chacie przez cały czas spoczywali zmarli. Posłała Ravnowi błagalne spojrzenie, nade wszystko pragnąc schronić się w jego bezpiecznych objęciach. Ale oczywiście nie mogła tego uczynić.

– Tak, możliwe, że to było czółno – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Ale po ciemku zdawało mi się…

Ravn oderwał wzrok od twarzy dziewczyny i zwrócił się do rycerza Gudmunda:

– A więc sądzisz, panie, że ci ludzie użyli czółna do wywiezienia szczątków zmarłych?

– Tak, ale intryguje mnie jeszcze coś. Powiedz, córko, jesteś pewna, że widziałaś kobiety?

Tova zmarszczyła czoło.

– Widziałam suknie, długie do samej ziemi – rzekła.

– Suknie? A może to były długie peleryny?

– Właściwie nie wiem.

– Ale nie wykluczasz, że mogli to być mężczyźni?

Jeszcze raz odtworzyła w pamięci obraz sprzed wielu tygodni

– Tak, rzeczywiście mogli to być mężczyźni w długich pelerynach.

Rycerz odchylił się.

– Świetnie, to oznacza, że jedną zagadkę rozwikłaliśmy. Zauważyłem bowiem, że w stajni wiszą zabłocone peleryny, pewnie te same. Wydaje mi się, że czółna użyto nie tylko do wywiezienia szczątków zmarłych, świeć, Panie, nad ich duszą, ale także do opróżnienia chaty z mebli i wyposażenia. Bo przecież twierdzicie, że w środku jest całkiem pusto.

– Tak, zdaje się, że zależało im na tym, by podłoga była całkiem pusta.

– A kto zaglądał przez szpary do wnętrza chaty i twierdził, że nie zauważył nic nadzwyczajnego? – spytała Tova. – Przecież powinien był dostrzec, że chata jest opróżniona z wszelkich sprzętów!

– Masz rację – wybuchnął rycerz. – Øystein! Będzie się musiał wytłumaczyć! Øystein… No cóż, wcale nie jestem tym zaskoczony. Borghild, czy mogłabyś go tu wezwać?

Służąca poderwała się i wyszła pośpiesznie. Zapadło milczenie, które przerwał Ravn:

– Wydaje mi się, że doszliśmy do sedna sprawy. Kim był ów nieznajomy, który przed trzydziestoma laty przywlókł do dworu „czarną śmierć”?

– Nie wiadomo. Mój wuj ulitował się nad tym nieszczęśnikiem i pozwolił mu się zatrzymać w swojej chacie, nie przypuszczając nawet, jakie będą tego następstwa. Przypominam sobie jedynie, że mówiono, iż nieznajomy przybywał z zachodu, a po drodze odwiedził Grindom.

Ravn zmarszczył brwi.

– Z zachodu? Zabity, na którego natknęliśmy się z Tovą przy opuszczonej zagrodzie w górach, ubrany był tak jak mieszkańcy okolic położonych nad samym morzem.

– Naprawdę? To musi się jakoś ze sobą łączyć – myślał głośno rycerz. – Wiecie co? Przypuszczam, że mężczyzna, którego znaleźliście martwego, to ten sam, który mieszkał w opuszczonym gospodarstwie niedaleko stąd. Prawdopodobnie działali we trzech: Lis, jak nazywa go Tova, któryś z mieszkańców naszego dworu, zdaje się Øystein, wszak niewielu mężczyzn pozostało we dworze, większość przebywa w górach i wypasa bydło. I ów zabity, którego nikt z nas nie zna.

– Jestem pewna, że zabił go Lis – rzuciła Tova z przekonaniem.

– Niewykluczone. Pewnie przestał im być potrzebny.

– Ale o co chodzi? Nic z tego nie pojmuję – przerwała im ostro matka Tovy.

– Wcale mnie to nie dziwi, ty nigdy nic nie rozumiesz – odburknął rycerz. – Pomyśl, ów nieznajomy, który przybył tu z wybrzeża przed trzydziestu laty, miał pewnie przy sobie coś cennego, coś, czego poszukują teraz ci mężczyźni.

– Co takiego?

– Nie wiem.

– I dlaczego dopiero teraz?

– Przypuszczam, że wszystko zaczęło się od tego mężczyzny zabitego w górach. Może to jakiś krewny zadżumionego? W czasach wielkiej zarazy często się zdarzało, że ludzie zabierali z sobą kosztowności i uciekali przed chorobą. Ten zaś człowiek po drodze zatrzymał się w Grindom.

– Ja oczywiście tego nie pamiętam. Zdaje się, że mnie jeszcze wtedy nie było na świecie. Mogę jednak zapytać pana Grjota, który powinien coś o tym wiedzieć.

– Słusznie – podchwyciła żona rycerza, widząc nadarzającą się sposobność pozbycia się kłopotliwego gościa. – Najlepiej będzie, panie, jeśli pojedziesz od razu i dowiesz się wszystkiego.

– Chyba powinieneś się pośpieszyć – dodał Gudmund. – Doszły mnie słuchy, że kiepsko z twym opiekunem.

Wojownik westchnął ciężko, a przez jego oblicze przemknął cień.

– Najlepiej będzie, jeśli wyznam od razu całą prawdę – zaczął. – To ja zadałem mu tę przeklętą ranę. Niełatwo mi dźwigać to brzemię.

Żona rycerza jęknęła przerażona.

– Chciałeś zabić swego opiekuna? Nigdy nie słyszałam o czymś równie okropnym!

– Uratował mi życie – wtrąciła Tova. – Gdyby nie on, Grjot by mnie udusił.

– Musiałem dokonać wyboru – rzekł cicho Ravn. – Bodaj bym już nigdy nie musiał czynić czegoś takiego! Mój pan nie wie, że wbiłem mu nóż w plecy. Tova to przemilczała.

Rycerz i jego żona siedzieli ze zwieszonymi głowami.

Kiedy Borghild wróciła z wiadomością, że nie może znaleźć Øysteina, nikogo specjalnie to nie zdziwiło. Ravn powiedział:

– Cóż, zatem wracam natychmiast do Grindom. Spróbuję się dowiedzieć czegoś o mężczyźnie, który zajechał do dworu przed trzydziestu laty.

– Pojadę z tobą – zdecydował nagle rycerz. – Powinienem omówić z Grjotem parę spraw, póki jest przy życiu. Z planowanej przeze mnie podróży do miasta i tak nic na razie nie wyjdzie.

– Dzięki ci, dobry Boże – wyszeptała Tova. – Czy mogłabym pojechać razem z wami do Grindom?

– Nie, zabraniam ci! – wykrzyknęła wzburzona matka.

– Ależ tak, oczywiście, że może! – Rycerz objął córkę ramieniem. – Weźmiemy powóz, żebyś się nie zmęczyła. Rana nie jest taka groźna, jak nam się zrazu wydawało.

– Przecież nie możesz jej tam z sobą zabrać! I to jeszcze z tym człowiekiem! – zawołała żona rycerza.

– Wiesz, czego przede wszystkim nie mogę zrobić? – odpowiedział ostro. – Zostawić jej tutaj bez ochrony. Tyle złych przygód już ją spotkało! Wierzę, że razem z Ravnem potrafimy się nią zaopiekować.

Tovę ucieszyła decyzja ojca, ale zaraz przypomniała sobie, że Grjot znał całą prawdę o niej i Ravnie. Jeśli powie rycerzowi, jak wielką krzywdę Ravn jej wyrządził, trudno przewidzieć, co się stanie.

– To znaczy, że porzuciłeś, panie, podejrzenie, iż to wysłannicy królowej Margarethe usiłują poróżnić właścicieli potężnych dworów norweskich? – spytał Ravn, by zmienić temat. On także poczuł się niepewnie.

– Tak, bo choć doszły mnie słuchy o planach królowej, uważam, że w naszej sprawie nie o to chodzi. Dojdziemy prawdy. Jesteśmy na dobrej drodze.

– Na dobrej drodze – szepnęła Tova do ucha Ravnowi, gdy rodzice nieco się oddalili, i dodała: – Jeszcze raz dziękuję za piękną chochlę, obejrzałam ją sobie przy świetle dziennym. Rzeźbił ją prawdziwy artysta!

– Artysta? – żachnął się. – Przecież to moja robota!

– Twoja? – z udanym zachwytem wykrzyknęła Tova. – Jakiś ty zdolny! Czy naprawdę wyrzeźbiłeś ją dla mnie? To znaczy, czy myślałeś o mnie strugając drewno?

– Myślałem nieprzerwanie – zapewnił z powagą.

Tova westchnęła i zadrżała, przepełniona szczęściem.

Niestety, w drodze do Grindom nie miała wielu okazji, by porozmawiać z Ravnem, gdyż siedziała w powozie, podczas gdy on jechał konno. Ale ich gorące spojrzenia często się spotykały. Łącząca ich więź zdawała się być coraz silniejsza. Oboje z utęsknieniem wyczekiwali chwili, gdy zostaną tylko we dwoje, tymczasem rycerz nie spuszczał ich z oka.

W powozie trzęsło niemiłosiernie przez całą drogę nad fiord, na szczęście piękne krajobrazy lata wynagradzały Tovie wszelkie niewygody.

Nigdy wcześniej dziewczyna nie była w Grindom. Z rozszerzonymi ze zdumienia oczami popatrzyła na starą posiadłość, niegdyś własność potężnych jarlów.

Gdy szli już przez dziedziniec, Tova nagle zatrzymała się i z wrażenia ledwie wydobywając z siebie głos, wyszeptała:

– To on, Lis, którego szukamy. Co on tu robi? Dziwne!

– Zwariowałaś? – zdziwił się Ravn. – Przecież to Fredrik! Doradca i przyjaciel Grjota.

– Ale to był Lis!

– Widziałaś tylko jego plecy! Nie bądź głupia.

Kiedy jednak Ravn odtworzył sobie w pamięci twarz Fredrika, skojarzenie Tovy nie wydało mu się już takie absurdalne. On co prawda znał Fredrika od zawsze i przywykł do jego wyglądu, ale… Nie, Tova fantazjuje, to nie może być prawda!

Przybyłych niezwłocznie poprowadzono do Grjota.

Tova przeraziła się ujrzawszy, jak bardzo zniszczyła go choroba. Domyśliła się, że nie zostało mu wiele czasu. Stanęła z tyłu, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Odniosła wrażenie, że Grjot jej nie rozpoznał. Dwaj potężni mężowie wymienili uprzejme słowa powitania i wyrazili wolę puszczenia w niepamięć starych sporów.

– Przybyliśmy tu zapytać ciebie o wydarzenia sprzed trzydziestu lat – oznajmił rycerz. – Czy pamiętasz mężczyznę z zachodu, który pojawił się wtedy w naszych stronach?

Grjot wykrzywił twarz.

– Żądasz chyba ode mnie zbyt wiele. Jakże miałbym spamiętać wszystkich, którzy się tu kręcą?

– Chodzi o czas, kiedy grasowała „czarna śmierć”. Podejrzewano, że właśnie ten człowiek przywlókł dżumę, która poczyniła w naszych dworach tak straszne spustoszenie.

– A, tego pamiętam – odrzekł Grjot.

Milczał długo, zbierając siły. Słychać było jego ciężki oddech, z pewnością miał też gorączkę.

– Zabija mnie ten przeklęty bronchit – jęknął w końcu.