O, na przykład jak Sarniccy poszli do przyjaciół na brydża. Po czwartym robrze i kolacji Otworzyli whisky – pili whisky, aż wpadli na pomysł, żeby w lipcową noc pojeździć na nartach. Dziewiąte piętro, na Jerozolimskich – olbrzymie blokowiska, mieszkanie przy mieszkaniu, zsypy do śmieci na każdym piętrze… To ważne, zsyp na śmieci czasem odgrywa dziejową rolę..

No więc, panowie się spiwszy – z pawlacza został zdjęty sprzęt narciarski, kombinezony, narty, gogle, srogie – założyli to wszystko i postanowili zjechać jedno piętro schodami, żeby przypomnieć sobie to wspaniałe uczucie.

A cichutka sąsiadka, emerytka śmieci poszła akurat wynieść. Naukowiec wpadł na nią z półpiętra, kobieta walnęła głową w ścianę, śmieci się potoczyły, panowie otrzeźwieli natychmiast – pogotowie i te rzeczy.

Ponieważ ludzie kulturalni, rano pobiegli do szpitala dowiedzieć się, co ze starszą panią. Starsza pani już była przytomna, po badaniach EEG – w mózgu nic – idą do lekarza prowadzącego zatroskani…

A lekarz mówi, że no, badania w porządku, tylko staruszka jest nienormalna, bo upiera się, że narciarze na nią wpadli.

Siedzimy sobie i opowiadamy takie historie – a ja mam wrażenie, że narciarze na mnie wpadli. Że widzę rzeczy, które nie są.

Tamta kobieta nie patrzy na mnie – jak to dobrze widać, kiedy ktoś na ciebie nie patrzy, ale oczywiście w mózgu mi się nic nie zapala – mój wyłącznik bezpieczeństwa, moja czerwona lampka przepalona na amen – tylko czuję coś oślizgłego w jej spojrzeniu, które błądzi w okolicach mojego męża. Ale w tym nie ma żadnego niebezpieczeństwa, a ja mam paranoję – wcale na ciebie specjalnie nie patrzy, ja jestem przewrażliwiona.

Wracamy do domu, wieczór łagodnieje, napięcie mija.

Jestem w złym stanie.

Stoimy w łazience, ja już opatulona ręcznikiem – ty namydlasz gąbkę płynem do mycia Ph pięć i pół. Miło było?

Miło było.

– Ale la Ola mnie coś unika – rzucam od niechcenia, tak sobie, nie myśląc o niczym, bo, jak wiadomo, mnie takie rzeczy nie dotyczą.

– Ona? Daj spokój, przecież jest taka miła. Taka bezpośrednia. Ona nie robi nikomu przykrości. Ty jesteś przewrażliwiona.

– Może jestem – zgodziłam się wtedy. Żadnej lampki, żadnego błysku, nic, nullo.

– Może jestem – dodałam. – Może to przez ten jej głos. Taki skrzeczący.

– Ona? Ona wcale nie ma skrzeczącego głosu. OK. Słyszę rzeczy, które nie są.

A ty mówisz:

– Nie każdy może mieć taki ciepły głos jak twój – dzięki Bogu – a ja mam ciebie… i twój głos…

A w nocy się kochamy. Dobra… nie będę… Napiję się herbaty… umywalkę albo klozet zapchać, wynika z nieuświadomionej, głębokiej potrzeby bliskiego kontaktu z hydraulikiem. – I się roześmiał.

I jak wróciłeś z tych warsztatów, to poszedłeś do piwnicy, wróciłeś z kluczem francuskim w kieszeni i powiedziałeś:

– Wszystko już wiem, u ciebie to była zawsze uświadomiona potrzeba – i kochaliśmy się w kuchni na podłodze…

A fusy to ja zawsze wylewam do zlewu.

Nie wiem dlaczego. Kiedyś ktoś powiedział, że takie fusy – tylko nie pamiętam, czy z kawy czy herbaty – to dobrze robią rurom. Przeczyszczają je.

Jak pierwszy raz zobaczyłeś, że tak robię, to aż krzyknąłeś. A potem powiedziałeś, że przez te pięćdziesiąt sześć lat, co mamy razem przeżyć, to może się nauczę wylewać do klopa.

A potem, pamiętasz? Na jakichś warsztatach jeden młody mąż żalił się terapeucie, że tylko jednej rzeczy nie może znieść, a mianowicie on kocha żonę bardzo, ale nie jest jej w stanie wybaczyć, że ona bez przerwy wrzuca fusy do zlewu i ten zlew jest lub będzie w najbliższej przyszłości permanentnie zatkany. I co to znaczy?

A terapeuta tak popatrzył po was wszystkich uważnie i powiedział:

– Wrzucanie przez kobiety do zlewu, umywalki czy klozetu różnych rzeczy, które mogą rzeczony zlew.

A Ewa mi mówi o swoim mężu.

– Wiem, że do tamtej dzwoni, a powiedział, że zerwał – łzy kapią na obrus:

– Nie szkodzi, nie szkodzi, zobaczysz, co będzie najważniejsze, najważniejsze trzeba ocalić, jeśli się tego nie ocali – to nie zostaje nic, warto powalczyć – nie o niego, o siebie.

Ewa podnosi na mnie skopane oczy. – Naprawdę tak myślisz?… Mówię z przekonaniem:

– Przecież się nie wie, co jest ważne, dopóki nie możesz tego utracić. Jak wybaczysz, mówię ci, to ci lepiej… Wybaczenie koi ból.

Z nami jest inaczej…

Jak kiedyś stałam w oknie i było tak cudownie pięknie, zachodziło słońce, brzozy od stawały od nieba takie drobne, osikowate, drżące, było lato, kłosy zboża mieniły się mgliście jak gruby moher, ptaki zanosiły się przedwieczornym ujadaniem – stałam w oknie i pomyślałam, że jest tak cudownie, że w taki dzień powinno się umrzeć – a ty stanąłeś za mną. przytuliłeś mnie do siebie, oparłam plecy o twoją pierś, jedną ręką trzymałeś mnie za brzuch, drugą położyłeś na moim obojczyku, czułam jak jesteśmy jednością, zachodzimy razem ze słońcem, zstępujemy w wieczór spokojny, leniwy, zawsze nasz…

I powiedziałeś:

– Dlaczego ci smutno? Zobacz, mamy wszystko czego nam trzeba…

A ja powiedziałam:

– Ale nie dożyjemy już naszych dużych drzew, które posadzimy.

A ty pocałowałeś mnie w szyję i powiedziałeś:

– Ale będziemy razem patrzeć jak rosną, to ważniejsze… Tak bardzo cię kocham…

Tak było… Ale tu pełno petów… muszę chyba wywalić popielniczkę…

A propos śmieci.

U Anki w bloku mieszkał facet, który miał kochankę na dole. Żonę oszukiwał lat parę, wyjeżdżając na delegacje piętro niżej. Aż pewnej nocy, jak był na tej delegacji, kochanka go wysłała z kubłem śmieci.

Zsyp na szóstym był zatkany, poszedł na siódme, wywalił kubeł w pidżamce, stanął pod drzwiami i zadzwonił do własnego mieszkania. Otworzyła żona, spokojnie przeszedł do kuchni, otworzył szafkę pod zlewem i zobaczył pełny kubeł. Potem zemdlał. Potem się rozwiódł.

Mieszkania w blokach są nieszczęściem dla zdrajców.

No dobra, Misiu, nie jestem w dobrym stanie… Co ja chciałam powiedzieć?… Jak trzymam ręce w górze to mniej boli…

O tak, tak niedawno to wszystko, tańczyłam przed lustrem, spódnicę opuściłam na biodra, goły brzuch – ale wciągnęłam – gołe piersi – ręce podniesione – wyglądałam rewelacyjnie, kręciłam tymi biodrami, a ty, wydawało mi się, patrzysz z zachwytem. Boże… nie wytrzymam tego… z pierdolonym zachwytem – niski ton głosu – chodź już do mnie, nie męcz mnie tak… chodź już…

Taki seksowny ton faceta, któremu już stoi i który nie chce czekać… Bo oczywiście kocha i pożąda. A ja, idiotka, z tymi gołymi cyckami, z uśmiechem – czułam się tak pewnie, tak bezpiecznie… Nigdy tego nie robiłam… Nie śmiałabym wcześniej robić takich rzeczy…

No, może tatuś nie byłby zadowolony. Czy tatuś byłby zadowolony, że córeczka świeci gołymi cyckami przed obcym w końcu facetem?

Wtedy też były tańce… karnawał…

– Karnawał!- odkrywczo ktoś powiedział.

– To może u nas? – Ty przytuliłeś mnie w pasie. OK. Może u nas.

Po tym spotkaniu w naszym domu dostałam szału. Jeszcze oczywiście nic nie wiedziałam, ale jeśli gość w moim domu nie odzywa się do mnie przez siedem godzin, a jest osiem osób raptem, to czy myślałeś, że ja lego nie zauważę?

Tańczył ze mną cały czas, a kiedy poszłam odgrzać chińskie jedzenie, odwróciłam się – zobaczyłam o tu, w szybach, jak ona się podnosi i natychmiast podchodzi do niego, i jak on obejmuje ją- czekała na ten moment.

Boże, przecież nie będę idiotką. Przecież człowiek, z którym żyję, ma prawo tańczyć z kim chce, przecież nie będę robić awantury, przecież nie posiadam go na własność, przecież muszę zachowywać się godnie, przecież muszę zająć się sobą, a nie śledzić go, nie kontrolować, nie sprawdzać, nie pilnować!

Mieszałam żarcie – to nie jest miłość, pomyślałam. Przecież jesteś człowiekiem wolnym! Miłość to zaufanie do drugiej osoby – tak mówiłeś! Przecież wiem, że mnie nie zranisz. Przecież mówiłeś – wiem, na pewno wiem, że cię nigdy nie skrzywdzę. Będziemy żyli przez pięćdziesiąt sześć lal.

Ale jak weszłam z jedzeniem, to już siedziała pod kominkiem, jakby nigdy dupy z tamtego miejsca nie podniosła. Siedziała z tymi włosami jak glut.

A o drugiej w nocy: do widzenia, do widzenia, sralis mazgalis, jak było miło, naprawdę, do zobaczenia, ble ble ble… trzeba to koniecznie powtórzyć… Trzeba to koniecznie powtórzyć!!!

Szlag mnie trafił.

– Nie obrażaj mojej inteligencji – wrzeszczałam. – Wiem, że będziesz robił, co chcesz, ale nie życzę sobie widzieć jej więcej w moim domu!

– Ale dlaczego? To taka miła kobitka.

– Przecież nie będę cię kontrolować! Nie będę cię śledzić! Możesz robić co chcesz, to… Ale nigdy jej nie zapraszałam, zawsze przychodziła na doczepkę do towarzystwa, nigdy z mężem…

A ty:

– Och wiesz jak go praca wciąga… On nigdy nie ma czasu…

– Ale ja nie chcę jej więcej w moim domu! A ty nagle zrozumiałeś:

– Kochana, kochana, wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza, przysięgam ci, że nigdy już ona do tego domu nie wejdzie, chyba że zmienisz zdanie. To nie ona jest ważna, tylko ty, jak możesz w ogóle tak myśleć, przecież ty jesteś moja, tylko ty, już zawsze… Nie psuj lego, co jest między nami, kochana… Nie pamiętasz, że umówiliśmy się na pięćdziesiąt sześć lat?

Pamiętam…

To co to ja miałam zrobić?

A pamiętasz, jak kiedyś się obudziłam nad ranem i otworzyłam oczy. W sypialni już nie było ciemno i jeszcze nie było jasno. W tej szarości napotkałam twój wzrok i uśmiechnąłeś się do mnie.

– Patrzę na ciebie – powiedziałeś. – Jak śpisz. Żal mi czasu, kiedy jesteś obok… Patrzę na ciebie…

A teraz ja widzę rzeczy, które nie są…

Szklanka to nie jest szklanka, stół nie jest stół… co napisał Herbert o stole? To było ważne… Przypomnę sobie… Nie chcę sobie przypominać. Pieprzyć Herberta.

Nie wiem, dlaczego mam się w tym wszystkim babrać. Należy brać życie, takie jakie jest. Nie czepiaj się przeszłości – jest martwa. Cohen wylądował w klasztorze buddystów i żyje tam od dwóch lat. W prawdziwym poznaniu siebie tkwi wolność, miłość i niezależność – tak mówiłeś.