– Proszę się nie obawiać – ciągnął lord Flore. – Z mojej strony nie grozi pani taka propozycja! Prędzej wziąłbym za żonę odrażającą Meduzę!

Malvina nieomal zaniemówiła ze zdumienia.

– Dlaczego?

– Ponieważ, droga panno Maulton, życie z Meduzą byłoby mniejszą karą niż cena, jaką bym musiał zapłacić za ożenek z workami złota. A poza tym, proszę wybaczyć mi szczere stwierdzenie, osoby pani pokroju budzą we mnie odrazę.

– Nie muszę wysłuchiwać pana inwektyw! – oburzyła się Malvina.

Spojrzała na lorda Flore niczym tygrys ludożerca na bliską ofiarę.

– Zadała mi pani pytanie, a ja odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na litość boską, proszę być na tyle rozsądną, by przyjąć odmienną od powszechnej opinię. Nie można ciągle oczekiwać nieustannego kadzenia!

– Trudno mi było się spodziewać osądu aż tak subiektywnego – zaprotestowała Malvina słabo.

– Więc proszę nareszcie przestać w odpowiedzi na każde moje stwierdzenie boczyć się i buntować, nie przymierzając zupełnie jak pani koń – odparował lord Flore.

Malvina wzięła głęboki oddech.

– Obojgu nam będzie łatwiej – ciągnął lord Flore – jeżeli postanowimy być wobec siebie szczerzy. Nie kłamię, kiedy twierdzę, iż nie mam zamiaru się z panią żenić ani stwarzać okazji do odtrącenia mnie, jak choćby tego biednego księcia, któremu pani właśnie dała kosza.

Malvina była niebotycznie zdumiona.

– Wie pan o tym?

– Byłem wczoraj u White'a. Widziałem Wrexhama, który z prawdziwą satysfakcją studiował księgę zakładów. Słyszałem, jak przyjaciele życzyli mu powodzenia. Trudno było żywić jakiekolwiek wątpliwości – ten absztyfikant czuł się, jakby już minął metę i dzierżył puchar w dłoniach.

Malvina nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Choć lord Flore był bardzo nieuprzejmy, musiała przyznać, że ją zaintrygował i rozbawił.

– Ustaliliśmy więc – rzekła – że nie ma pan zamiaru się ze mną żenić. Kamień spadł mi z serca. Pozwoli pan, że spytam zatem, co zamierza pan robić?

– Najpierw musimy zapomnieć o zażartych kłótniach ojców. Jeśli się okaże, że potrafimy tego dokonać, chciałbym zapytać, czy miałaby pani ochotę mi pomóc.

– W jaki sposób?

– Cóż, wiekowa tradycja nie pozostawia mi wielkiego wyboru – rzekł lord Flore. – Mogę sprzedać wszystko, co posiadam, a i tak nie zyskam wiele, albo… poślubić bogatą pannę.

Malvina patrzyła na niego nic już nie rozumiejąc.

– Sądziłam, że tego właśnie pan pragnie uniknąć!

– Nie chcę się żenić z panią! – przypomniał lord Flore. – Jest pani, jak dla mnie, o wiele za bardzo… konfliktowa. Poza tym, szczerze mówiąc, nie chcę za żonę kobiety, która w księdze zakładów u White'a figuruje po kilka razy na każdej stronie. Czy na której strzępią sobie języki wszystkie arystokratyczne nicponie i obiboki.

Malvina zmierzyła śmiałka wzrokiem krwiożerczej bestii.

– Zaraz, chwileczkę – pośpieszył lord Flore – proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja znów jedynie mówię prawdę.

– No więc czego pan chce? – zapytała, hamując się z trudem.

– Chciałbym się ożenić z istotą słodką i łagodną – odparł – która doceni moje osobiste zalety, a także zrozumie, że chcę wydać jej pieniądze na godny cel, jakim niewątpliwie jest odnowienie zamku, a nie na hulaszcze przyjęcia albo zabieganie o łaski zgrai utytułowanych głupców.

Zapadła cisza.

– Opowiadano mi – podjął lord Flore po chwili – o różnych interesujących unowocześnieniach, jakie pani ojciec wprowadził w trosce o dobro majątku. Ja także chciałbym dokonać podobnych zmian. Na to jednak muszę mieć pieniądze.

– I chce pan, żebym panu znalazła dziedziczkę? – spytała Malvina z niedowierzaniem.

– Pieniądz wabi pieniądz – rzekł lord Flore filozoficznie. – Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo, komu by łatwiej było znaleźć dla mnie odpowiednią osobę: kobietę rozkochaną w wiejskim życiu, która by mnie powstrzymała od włóczęgi po wysokich górach i dalekich oceanach, okiełznała żądzę przygód, sprawiła, bym zapomniał o dreszczu emocji, kiedy się odkrywa zaginioną świątynię czy zrujnowany pałac dawno wymarłej dynastii.

– Czy to właśnie pan robił?

– To i wiele innych rzeczy. A jeśli starsi i lepsi ode mnie uważają takie życie za straconą młodość, ja mogę tylko powiedzieć, że nie żałuję ani jednej chwili.

– Chyba potrafię pana zrozumieć – rzekła Malvina zamyślona.

– Szczerze mówiąc – ciągnął lord Flore – nieraz jadąc na niesfornym mule albo na jaku, który ślimaczym krokiem podążał w dzikie góry, gdy ostry wiatr zacinał mi prosto w twarz, tęskniłem za wierzchowcem takim jak ten – wskazał Lotnego Smoka. – Obawiam się jednak, że to jeszcze jedna z rzeczy, na które nigdy nie będę mógł sobie pozwolić.

Po raz pierwszy Malvina rzuciła okiem na konia, który stał nie opodal szczypiąc trawę.

Było to rzeczywiście bardzo poślednie zwierzę, zapewne ostatnie, jakie się ostało w stajniach dawnego klasztoru.

– Długo byłam w Londynie – zaczęła powodowana impulsem – i przez ten czas nie miał kto trenować moich koni. Są w fatalnej formie. Gdyby pan zechciał pożyczyć któregoś od czasu do czasu, wyświadczyłby mi pan ogromną przysługę.

– Oto wielkoduszność! – roześmiał się lord Flore. – Proszę pozwolić sobie odpowiedzieć, panno Maulton, że przystaję na tę ofertę z ochotą. Jednocześnie w zamian oferuję pani swobodę w moim lesie!

– To nie jest pański…

Dziewczyna roześmiała się głośno.

– Nie możemy zaczynać wszystkiego od początku! Powiedzmy, że będzie to „ziemia niczyja” dostępna w równym stopniu nam obojgu. Proszę tylko, by pan nie tępił tutaj żadnych zwierząt ani ptaków, nawet tych, które powszechnie uważa się za szkodniki.

Lord Flore rozłożył ręce.

– Proszę ich życie przyjąć ode mnie w podarunku.

A także marny żywot owej osy czy innego zbyt śmiałego insekta, który miał czelność użądlić pani konia.

Malvina roześmiała się ponownie. Wreszcie puściła uzdę Lotnego Smoka.

– Może zechce pan pomóc mi wsiąść?

Powinnam już wracać do domu. Mam nadzieję, że zajrzy pan odwiedzić moją babcię.

Mieszkamy zawsze razem, czy w Londynie, czy na wsi.

– Będę zachwycony. Jednak… widzi pani, ród Flore żyje na tym skrawku ziemskiego globu od trzystu z górą lat. W tej sytuacji trudno mi chyba odmówić przywileju, bym mógł w pierwszej kolejności zaprosić obie panie do siebie.

Obszedł konia i stanął przy Malvinie.

– Czy zechce pani uczynić mi tę grzeczność i jutro wypije ze mną herbatę? – zapytał. – Wątpię, czy znajdzie się coś szczególnie smacznego do jedzenia, ale… chciałbym pani pokazać zamek.

– Z przyjemnością pana odwiedzimy – przystała Malvina chętnie. – Szczerze mówiąc, zawsze byłam ciekawa klasztoru Flore i bardzo mnie martwiła zwada między naszymi ojcami.

Wtem krzyknęła z cicha.

– Właśnie sobie przypomniałam, że razem z babcią planowałyśmy jutro wrócić do Londynu.

Już przyjęłyśmy zaproszenia na środowy obiad i kolację.

– W tej sytuacji – rzekł lord Flore – najlepiej pani zrobi jadąc do klasztoru teraz.

W przeciwnym wypadku mogą upłynąć całe długie tygodnie, jeśli nie miesiące, zanim dostąpię zaszczytu ponownego spotkania pani.

Malvina nie przeoczyła kpiącej nuty brzmiącej w jego głosie.

Właściwie powinna natychmiast odjechać.

I gdyby tylko nie była tak ciekawa pradawnej rodowej siedziby, na pewno by to zrobiła.

Niestety, nie mogła przecież czekać, może nawet i miesiąc, nim zdoła skorzystać z zaproszenia.

Zdecydowanie chciała zobaczyć klasztor Flore.

Niezależnie od tego, jak bardzo drażnił ją właściciel i do jakiego stopnia był wobec niej nieuprzejmy.

– Pojadę teraz – powiedziała stanowczo – lecz zdaje pan sobie sprawę, że nie zabawię w gościnie zbyt długo.

– Oczywiście – zgodził się lord Flore gładko. – Może pani uznać, że jedno pobieżne spojrzenie zupełnie wystarczy.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.

Lord Flore podsadził Malvinę na Lotnego Smoka, wprawnym ruchem rozwiązał wodze, podał je dziewczynie i podszedł do własnego konia.

W tej właśnie chwili Malvina po raz pierwszy zwróciła baczniejszą uwagę na doskonale ukształtowaną sylwetkę sąsiada – zjawisko niespotykane wśród londyńskich dandysów.

Ramiona miał szerokie niczym atleta, a przy tym wąskie biodra, co czyniło jego postać szalenie męską. Był pięknie, doprawdy nieprzeciętnie harmonijnie zbudowany, w dodatku gibki i zwinny w ruchach – słowem: wyjątkowo przystojny.

Malvina raz jeszcze musiała przyznać, że lord Flore diametralnie się różni od większości mężczyzn, których znała do tej pory.

Z drugiej strony trudno go było bez wahania nazwać urodziwym, gdyż na twarzy miał odciśnięte piętno jakiejś zbytniej, jakby nieco wulgarnej pewności siebie. Jego rysy bardziej by się nadawały do portretu morskiego rozbójnika niż arystokraty z szacownego rodu. Miał ciemne włosy i mocno zarysowane brwi. Gdy kpił lub był nieuprzejmy, w jego oczach pojawiał się irytujący błysk.

Malvina zupełnie nie potrafiła tego człowieka zrozumieć, ciągle ją zaskakiwał. I zapewne nie była w tych uczuciach odosobniona. Większość ludzi odniosłaby podobne wrażenie. Czyżby to robił rozmyślnie?

„Zapewne jest jednakowo zepsuty i nieodpowiedzialny – pomyślała wyjeżdżając z lasu -jak wówczas, kiedy uciekł z cudzą żoną!”

Coś jej jednak podpowiadało, że w rzeczywistości trudno by było doszukać się w głębi jego duszy zła czy niepoczciwości.

ROZDZIAŁ 2

Wyjechali z lasu i ruszyli przez płaskie łąki.

Nie minęło wiele czasu, a Malvina po raz pierwszy w życiu ujrzała na własne oczy klasztor Flore.

Jego uroda zaparła dziewczynie dech w piersiach.

Ogrom wiekowej siedziby zdumiał ją niebotycznie, choć przecież słyszała, że przez kolejne pokolenia zamek był znacznie rozbudowywany.

Magnamus Maulton, z wiadomych względów zainteresowany historią ziem sąsiada, opowiadał córce dzieje zamczyska. A były one bogate w wydarzenia i ciekawe.