– Oczywiście, że nie. Może ją tylko trochę przestraszyć, żeby wreszcie przejrzała na oczy.

– Świetnie – westchnął Toby. – A wtedy będziemy mogli wrócić do fortu i pułkownika Harrisona. Założę się, że na twój widok ucieszy się, jakby się natknął na bandę Apaczów. Nie można powiedzieć, żeby za tobą przepadał.

– Z wzajemnością. Tak, wrócimy do Fort Breck, ale zażądam przeniesienia.

– Doskonale. Za jakieś cztery, pięć lat może uda się nam stamtąd wyrwać. Ale jeśli nie przestaniesz odstawiać bohatera, do tego czasu na twoich plecach nie zostanie już nawet skrawek skóry.

– Ktoś to musiał zrobić, więc zrobiłem ja – wyrecytował Ring, jakby powtarzał to Toby'emu tysięczny raz. Bo i zresztą tak było.

– Dobra, a teraz jak chcesz przestraszyć tę damulkę? Dlaczego po prostu jej nie powiesz, że nie chcesz się z nią plątać wśród poszukiwaczy złota?

– Ona sama musi podjąć decyzję o powrocie do cywilizowanego świata. Inaczej będę nadal zobligowany rozkazem.

– A więc może to ty sam się boisz i wcale ci nie zależy na jej bezpieczeństwie?

– Masz bardzo pesymistyczne spojrzenie na świat. Powiadam ci, dla nas obu byłoby najlepiej, gdyby zdecydowała się zawrócić. No to jak? Jedziesz ze mną czy zostajesz?

– Zostaję? Za żadne skarby świata! Może da nam coś jeść. Choć mam nadzieję, że nie zacznie śpiewać. Nie lubię opery jak licho.

Ring wygładził mundur i poprawił długą, ciężką szablę u boku.

– Dobra, pora z tym skończyć. Mam wystarczająco dużo zajęć w forcie.

– Na przykład unikanie śmierci z ręki Harrisona, co?

Ring bez słowa dosiadł konia.

2

Maddie wyciągnęła z kuferka zdjęcie siostry i przyglądała mu się w zadumie. Tak była pogrążona w myślach, że nie usłyszała, kiedy Edith weszła do namiotu.

– Chyba nie zaczniesz beczeć? – powiedziała, rozkładając prześcieradło na twardej leżance, która służyła Maddie za łóżko.

– Jasne, że me – odparła ostro Maddie, – Ugotowałaś już coś? Umieram z głodu.

Edith odgarnęła z oczu pasmo popielatoblond włosów. Ani włosy, ani suknia nie grzeszyły szczególną czystością.

– I nie wycofasz się?

– Nie. Jeśli coś muszę robić, po prostu tę zrobię. Skoro w celu uratowania siostry mam śpiewać dla bandy brudnych, niepiśmiennych złodziei, to będę śpiewać. – Maddie przyjrzała się kobiecie, która była jej pokojówką, towarzyszką i prawdziwym utrapieniem. – Chyba nie zaczynasz tchórzyć, co?

– To nie moją siostrę chcą zabić, a nawet gdyby moją, niewiele by mnie to wzruszyło. Ja zamierzam złapać dzianego poszukiwacza złota, zmusić go do ożenku i dobrze się ustawić.

Maddie po raz kolejny spojrzała na fotografię i odłożyła ją na miejsce.

– Ja chcę tylko jak najszybciej z tym Skończyć i odzyskać siostrę. Sześć osad. To wszystko, co mam zrobić, wtedy mi ją oddadzą.

– Taaa, nadzieję zawsze można mieć. Nie wiem, czemu aż tak im ufasz.

– Generał Yovington obiecał, że mi pomoże. Jemu ufam. Kiedy to wszystko się skończy, pomoże mi ukarać porywaczy.

– Masz znacznie większą wiarę w mężczyzn niż ja -stwierdziła Edith strzepując koce. -Gotowa jesteś… – Umilkła widząc u wejścia do namiotu sylwetkę wysokiego mężczyzny. – On znowu tu jest.

Maddie uniosła wzrok, potem wysunęła się z namiotu. Wróciła po chwili.

– Mogą być jakieś kłopoty – ostrzegła służącą. – Dziś w nocy bardzo uważaj.

Kiedy godzinę później kończyła posiłek, ujrzała nadjeżdżających w jej stronę dwóch żołnierzy. A właściwie półtora żołnierza – pomyślała, bo jeden z nich, dosiadający rumaka czystej krwi, był odziany we wspaniale skrojony i świetnie dopasowany mundur, ale za to ten drugi, o połowę mniejszy od swego towarzysza, miał na sobie bluzę z ponaszywanymi i wypchanymi do granic możliwości kieszeniami.

– Witam – odezwała się z uśmiechem. – Przyjechaliście panowie w samą porę, żeby dotrzymać mi towarzystwa przy herbacie. A może skusicie się też na kawałek szarlotki?

Wyższy i, jak Maddie szybko zauważyła, bardzo przystojny mężczyzna tylko zmarszczył gęste brwi. Spod szerokiego ronda kapelusza wymykały się ciemne, kręcone włosy, j ciemne oczy spoglądały na nią ponuro.

– Prawdziwa herbata? – upewnił się drobniejszy mężczyzna. Miał pomarszczoną, brunatną twarz. – Prawdziwa szarlotka? Z prawdziwych jabłek?

– Ależ oczywiście! Proszę, zechciejcie się panowie poczęstować.

W ułamku sekundy, nim Maddie zdążyła nalać herbaty, len mniejszy zeskoczył z konia i wziął filiżankę w drżącą z niecierpliwości rękę. Maddie nalała drugą filiżankę i podała jego towarzyszowi.

– Proszę, panie kapitanie – zwróciła się do młodszego z gości, zauważając na jego ramionach, dwa srebrne pagony.

Nie reagując na zaproszenie, podjechał bliżej stołu. Maddie zadarła głowę, żeby przyjrzeć się potężnemu rumakowi i jeźdźcowi.

Razem mają chyba ze trzy i pół metra – pomyślała, czując strzyknięcie w karku.

– Pani jest tą La Reiną?

Głos miał przyjemny, ale ton wcale nie był miły.

– Tak – uśmiechnęła się najwdzięczniej jak potrafiła, starając się nie zwracać uwagi na ból szyi. – La Reina to mój pseudonim. Naprawdę nazywam się…

Nie udało jej się dokończyć, bo koń nagle się odsunął i musiała ratować zastawę.

– Spokój, Diabeł – powiedział mężczyzna, osadzając konia.

Drugi mężczyzna zakrztusił się herbatą.

– Nic panu nie jest?

– Nie – uśmiechnął się szeroko. – Diabeł, co? – roześmiał się w głos.

Maddie hojną ręką ukroiła mu szarlotki, położyła na talerzyku i podała.

– Zechce pan spocząć?

– Dziękuję pani, stąd będę miał lepszy punkt obserwacyjny.

Maddie popatrzyła, jak odchodzi na bok, potem całą uwagę skupiła na wierzchowcu, który wymachiwał ogonem niebezpiecznie blisko jej porcelany,

– Czym mogę panu służyć, kapitanie?

Odsunęła filiżankę dalej od końskiego ogona.

Mężczyzna sięgnął do kieszeni granatowej kurtki, wyjął złożoną kartkę papieru i podał kobiecie.

– Otrzymałem rozkaz od generała Yovingtona, żeby eskortować panią w czasie jej podróży. Maddie z uśmiechem otworzyła list. Jak to miło ze strony generała, że zapewnił jej dodatkową opiekę!

– Awansował pan – stwierdziła, przeczytawszy. – Moje gratulacje, kapitanie Sumy,

– Porucznik Surrey zmarł tydzień temu i mnie powierzono wypełnienie jego misji. Generał Yovington nie wio o jego śmierci i nie został jeszcze powiadomiony, że przejąłem zadanie porucznika.

Maddie na moment odebrało mowę. Była przekonana, że generał wybrał kogoś, kto będzie wiedział, jaki jest cel jej podróży. Sadziła, że generał udzieli temu człowiekowi odpowiednich instrukcji. Ale w tej sytuacji? Co ma począć? Jak zrobi to, czego się od niej oczekuje, jeśli będzie miała na karku dwóch żołnierzy? Musi po prostu musi się ich pozbyć.

– Ogromnie miło z pańskiej strony – odezwała się, składając list. – I ogromnie miło ze strony generała Yovingtona. Ja jednak nie potrzebuję eskorty.

– Tak samo jak wojsko nie ma na zbyciu oficerów, żeby towarzyszyli wędrownym śpiewaczkom – odparł kapitan, patrząc na nią z góry.

Maddie zamrugała powiekami. Z pewnością nie chciała, żeby to zabrzmiało aż tak nieuprzejmie.

– Proszę, panie kapitanie, może pan jednak napije się herbaty? Robi się chłodno. A poza tym pański ogier niszczy mój wóz.

Ruchem głowy wskazała konia, który ocierał się o jaskrawoczerwoną farbę. Mężczyzna kolanem zmusił zwierzę, żeby się odsunęło, po czym zeskoczył z konia, zostawiając cugle luzem.

Dobrze ułożony – pomyślała Maddie i przyjrzała się podchodzącemu ku niej mężczyźnie. Wzrostem dorównywał chyba swojemu rumakowi, musiała się wyprostować, żeby mu spojrzeć w oczy.

– Zechce pan spocząć, kapitanie.

Zamiast usiąść, kopniakiem przewrócił stołek, postawił na nim stopę i opierając się na kolanie, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki długie, cienkie cygaro.

Maddie przyglądała mu się, wcale nierozbawiona jego bezczelnością i brakiem dobrego wychowania.

– Chyba nie zdaje sobie pani sprawy, na co się pani naraża.

– A czegóż mam się bać? Poszukiwaczy złota? Gór?

– Trudu – odparł, spoglądając na nią z góry.

– Tak, wiem, że będzie trudno, ale…

– Ale nie ma pani najmniejszego pojęcia, co ją czeka. Jest pani…- zmierzył wzrokiem stół z porcelanową zastawą.

– Nie uświadamia sobie pani, co to naprawdę znaczy trud.

Zresztą, skąd pani, która do tej pory wiodła luksusowe życie śpiewaczki operowej, miałaby mieć pojecie o niewygodzie?

Oczywiście nie znał jej, inaczej miałby się na baczności, widząc, jak ciemnieją jej zielone oczy.

– Czy mam przez to rozumieć, że jest pan znawcą i miłośnikiem opery, kapitanie? I spędził pan mnóstwo czasu w tym środowisku? Czyżby pan także śpiewał? Tenor?

– Moja znajomość lub nieznajomość opery nie ma tu nic do rzeczy. Otrzymałem rozkaz eskortowania pani i moim zdaniem, gdyby zdawała sobie pani sprawę z tego, co ją czeka, zarzuciłaby pani szaleńczy pomysł wjeżdżania na złotonośne tereny.

Zdjął nogę ze stołka i odwrócił się od niej.

– Oczywiście, jestem pewien – podjął ojcowskim tonem.- że przyświecają pani najszlachetniejsze intencje. Chce pani przynieść tym biednym ludziom trochę kultury. – Obejrzał się przez ramię i prawie uśmiechnął. – Cenię pani szczytne idee, ale ci mężczyźni me docenią dobrej muzyki.

– Czyżby? – odparła cicho. – A jaką muzykę oni lubią?

– Hałaśliwą, wulgarną – odparł szybko. – Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że te osady to nie najlepsze miejsca dla damy.

Tu Maddie poczuła – i dostrzegła – wzrok, jakim zmierzył ją od stóp do głów. A w spojrzeniu tym nie kryło się nic pochlebnego. Miała wrażenie, że mężczyzna chce dodać: o ile w ogóle jest pani damą.

– Złe miejsca? – spytała. Mówiła cicho, ale dzięki wieloletniemu treningowi jej głos niósł się daleko.

– Gorsze, niż może pani sobie wyobrazić. Zdarzają się tam takie… Nie, nie będę pani straszył okropieństwami. Prawo dzierży straż obywatelska, ale gdzież jej tam do miana prawdziwej straży! Stryczek jest ciągle w użyciu, a śmierć przez powieszenie to najszlachetniejszy zgon, jaki tam może człowieka spotkać. Szerzy się złodziejstwo. – Oparł rękę na stole i nachylił się ku kobiecie. – Trafiają się też mężczyźni, którzy wykorzystują kobiety.