Buba mu na to zwróciła uwagę. To ciekawe, że czyjeś życie zależy od takich drobnych rzeczy, jak wybór drogi, i od tego, kogo się na tej drodze spotka.

– Masz dzisiaj motylki w brzuchu? – pyta Sebastian.

There are some butterflies in my stomach, przypomina sobie Julia. To niepokój po angielsku, a po niemiecku mieć w brzuchu motyle to być zakochanym. A jakby tak ze wszystkich języków na świecie wybrać tylko to, co jest o rzeczach dobrych, pogodnych, ciepłych i połączyć to w jeden światowy język, który nie znałby takich słów jak fałsz, wojna, przemoc, gwałt, niepokój, nienawiść itd.?

Roman z Julią patrzą na Różę i Sebastiana. Teraz dopiero widać, jaka Róża jest piękna. Piękna kobieta, dziwne, że tego wcześniej nie zauważyli.

– Halo – mówi cicho Julia. Róża odwraca się i uśmiecha.

– Chciałam na tarasie, ale Sebek mówi, że będzie nam zimno.

– Masz, to dla dziecka. – Julia podaje Róży pudełeczko, leży w nim kryształowa kulka o szlachetnym szlifie, miliony tęcz są w tym pudełku, niech Róża to powiesi, będzie tak pięknie jak u Buby.

Julia przysiada się do Róży.

– Mogę dotknąć?

Brzuch jest maleńki, gdyby to był brzuch Basi, nikt by nie zauważył, ale Róża nie ma już dziury zamiast brzucha, brzuch wypiął się, powiększył, zaledwie odrobinkę, lecz się powiększył. Ale wiadomo, dotknięcie brzucha ciężarnej przynosi szczęście.

– Jasne. – Róża odsłania z dumą brzuch, prawie płaski.

Dla Róży najgorsze na razie jest to chodzenie do łazienki, bez przerwy, zupełnie jakby nie miała żadnego zbiorniczka.

Buba stoi i patrzy na maleńkie tęcze, które rozsypały się po pokoju, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i znikły. Tęcza jest ważna, najważniejsza.

– Ale czad! – Basia stanęła w drzwiach. – Czyj to pomysł?

– Po tęczach grasują anioły – uśmiecha się Buba – baraszkują sobie po nich.

– Będziesz nas przekonywać, że anioły istnieją naprawdę?

Buba wzrusza ramionami. Nie jest wymalowana. Jej cera jest przezroczysta.

– Często widzę anioły. Są różne, cherubiny, serafiny.

Może niedługo zobaczę wszystkie. Tylko sześć przypadków wyleczenia na ileś miliardów, nie zapominajcie…

– Buba, przestań – prosi Julia. – Od razu miliardów!

Przecież nie bierze się pod uwagę całej populacji, tylko populację chorych, i to tylko na tego piekielnego raka nerki!

– Tam gdzie jest sześć, jest siedem i osiem, i dziewięć.

Jest nieskończona ilość. Buba, przecież ty sama mówiłaś, że milion zaczyna się od jednego!

Zapada milczenie.

– Szkoda, że Krzyśka nie ma – mówi Róża, żeby je przerwać.

– A propos Krzyśka, nie powiedziałem wam, że przyszła umowa z jego firmy. – Piotrek kładzie rękę na ramieniu Basi. – Wiecie, ile zarobiliśmy na tej jego kampanii reklamowej?

Tylko Baśka nie chce się przyznać, że to ona…

Basia strzepuje ze swojego ramienia dłoń męża. Nie wie, po co on udaje, już się z tym przecież pogodziła. Nie dość, że ją sfotografował bez jej wiedzy, to jeszcze zdjęcia dał Krzyśkowi. Ale widać do czegoś mu to jest potrzebne, może się wstydzi, że za jej plecami? Nie będzie się obrażać. Zwłaszcza że nie tylko będą sobie mogli pozwolić na remont, ale wpłacą pierwszą ratę na samochód.

Piotr nie wie, dlaczego Basia ukrywa, że to ona dała swoje zdjęcia Krzyśkowi. Ale takie drobiazgi nie mają znaczenia. Zawsze był dumny z tego zdjęcia.

– Wiesz, Piotrek, bycie z kobietą polega na ciągłym pamiętaniu, że ona inaczej cię rozumie, niż ty myślisz, że rozumie. – Sebek wnosi na stół potrawę w wazie. Leczo, które zrobił pod dyktando Róży. Jest bardzo dumny. Po raz pierwszy gotował coś ostrego. Matka nie jada ostrych dań.


*

Na rynku Zenek siedzi obok młodego narkomana. Sam przestał brać i trzymał się już… ile to już? Dwa tygodnie i dziewięć godzin. Owszem, na początku było ciężko, pierwsze godziny trwały lata, ale teraz już zmniejszyły się do rozmiaru sześćdziesięciu minut. Zenek podaje młodemu strzykawkę.

– Bo jak ktoś ci daje strzykawkę, to nie po to, żeby tobą rządzić, nie po to, żebyś nie brał, tylko żebyś się nie zaraził. A jeśli ktoś ci daje strzykawkę, po to, żebyś się nie zaraził, to znaczy, że jest choć jedna osoba na świecie, której zależy na tobie – tłumaczy cierpliwie.

Może dzieciak nie usłyszy, ale może kiedyś to sobie przypomni. Może nie teraz, może za miesiąc albo dwa.

– A jeżeli jest choć jedna taka osoba, może się pojawić też następna. Następną możesz być ty. A jeśli już będą dwie osoby na świecie, którym na tobie zależy, to znaczy, że jest ich dużo, dużo więcej, i wtedy możesz być osobą, której zależy na kimś. Ja jestem teraz taką osobą. Masz nowe strzykawki. Do mnie przyszedł anioł i powiedział: masz strzykawkę. I teraz ja to dla niej robię.

A wtedy to sobie pomyślałem, rozumiesz, jeśli w jej intencji przestanę brać, to może ona wyzdrowieje. I wyzdrowiała.

Biała Dama zbiera swoje rzeczy, jest zmęczona, już wieczór, dzieci czekają. Przechodzi obok Zenka, słyszy ostatnie zdanie. Może Zenek coś wie?

– Mówisz o Bubie? – wtrąca i widzi szeroki uśmiech na twarzy Zenka. – Buba wyzdrowiała? – pyta raz jeszcze, chce się upewnić.

– Wyzdrowieje – mówi Zenek z dumą, tak jakby to on miał być przyczyną udanej operacji, jakby szpik miał być jego, jakby białe ciałka przyswoiły już sobie umiejętność wojowników taek-wondo i zwyciężyły tamto, co ciemne w ciele Buby. – No! – powtarza, a Biała Dama podnosi do góry kciuk.

Życie pokazuje, nie śmierć.


*

Piotruś, już wpół do dwunastej! To może nie warto wychodzić?

– Chodźmy, popatrz na Bubę, jest już wykończona.

Buba oponuje. Może widzą się ostatni raz w życiu?

– Jestem wykończona – mówi – ale posiedźmy jeszcze trochę. Będę za wami tęsknić.

– Ktoś z tobą leci? – Sebastian siada obok leżącej na kanapie Buby i bierze ją za rękę.

Krzysztof nie przyszedł, już go nie zobaczę, myśli Buba, to nie ręka Sebastiana powinna być tu i w mojej dłoni, ale to miłe.

Dobrze, że nie przyszedł, nie mogłabym znieść jego obecności.

Ale skoro nie przyszedł, to znaczy, że dla niego to wszystko było nic niewarte.

Nic.

Bułka z masłem.

Albo to może znaczyć coś więcej.

Przecież już wie, że jestem chora. Mógłby się ze mną zobaczyć i pożegnać.

Może się wstydzi.

Rozdziewiczyć umierającą? Fu!

– Kto z tobą leci, Buba?

– Nie wiem. Nie znam. Ktoś z fundacji ma mnie pilotować.

– Romek – Piotr litościwie zmienia temat – czemuś się nie pochwalił, że twój obraz został nagrodzony?

Basia i Róża robią wielkie oczy.

– Co?

– Wiedziałam, wiedziałam! – Julia klaszcze w ręce. – Wiedziałam!

– Skąd wiesz, Piotrek?

– Skąd, skąd. W radiu mówili – mówi Piotrek, a Roman robi się purpurowy.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Basia patrzy z wyrzutem na Piotrka, coś by wymyśliła, jakiś prezent śmieszny albo bukiet kwiatów jak dla primabaleriny, albo buteleczkę jakąś… Nie, butelkę nie, Piotr nie pozwoliłby.

– Ja… ja nie wiedziałem – mówi Roman, a Julia podbiega do niego i cmoka go w same usta.

– Jak to nie wiedziałeś! – denerwuje się Piotrek. – Nie zawiadomili cię?

– Jezu, jeszcze nie…

– Twoja „Deszczowa dziewczyna” robi furorę!

– Dziewczynę dałeś na wystawę? A ja to widziałem? – Sebastian patrzy na Romka.

– Nie masz czego żałować. – Buba podniosła się, jest gotowa do wyjazdu. Będzie spała u Róży, nie chce spędzać tej ostatniej nocy w domu. Już musi się położyć, już czas na nią. Ale jeszcze im dopiecze na pożegnanie. – Dziewczyna ze skrzydłami z płaszcza przeciwdeszczowego i błyskawicą w tle. Romek poleciał kiczem jak nigdy.

– No nie, Buba, mówiłaś, że ci się podoba, że kojarzy ci się z ćmą! – Roman też się śmieje. – O rany! Ludzie!

Pijcie zdrowie artysty!

– Otwórz szampana, Sebek! – mówi Róża.

Nie jest wcale zmęczona, a Buba nagle dochodzi do wniosku, że wpół do dwunastej to jeszcze nie pora na sen. Ostatecznie prześpi się w samolocie.

Sebek dzwoni szklankami. Szampana dostali od Jędrzeja, mieli otworzyć, jak się dziecko urodzi. Ale przecież nagroda dla Romana usprawiedliwia ten korek, który leci w stronę otwartych drzwi balkonowych. Kwiecień, a jak ciepło!

– Na urodziny dziecka kupimy drugi albo zalejemy się czystą nieskomplikowaną wódą! – Głos Buby się łamie, gdy kończy: – Za nas!

Podnoszą w górę szklanki, Sebek nie lubi myć kieliszków, szklanki są poręczniejsze, nawet Róża udaje, że wypija łyczek.


*

– Nie, nie musisz jej wyganiać, ona ma delikatne skrzydełka, zrobisz jej krzywdę. – Basia otwiera okno. – Sama wyleci.

– Mówiłaś, że się brzydzisz. – Piotr przygląda się ćmie.

– Ja? – Basia jest oburzona. – Ja lubię ćmy… jak Buba…

Są takie… szukające światła…

Piotr przygląda się ćmie. Jasne skrzydła, ciemny odwłok, usiadła na chwilę, żeby odpocząć i znowu zaczyna taniec na szybie. Jeszcze nie wie, że druga połówka okna otwarta, że nie musi walczyć z przezroczystym murem.

Szarpie się, próbując przebić szybę i znowu siada.

– Zgaś światło, to jej będzie łatwiej znaleźć wyjście…

Teraz nie wie, gdzie lecieć…

Piotr gasi światło i wraca do Basi.

– Wszyscy mamy coś z ćmy, prawda? Wszyscy szukamy czegoś, co jasne i prawdziwe… jak ona… Piotruś, przynieś od Buby te kwiatki i sprawdź, czy w jej mieszkaniu wszystko OK. Ona w takim stresie, że może zostawiła jakiś gaz, albo co…


*

Mogę cię już nigdy nie spotkać, ale mam nadzieję, że mi wybaczyłeś.

Jeśli mogłam przyjąć ciebie, nie stanie się nic złego. Lub inaczej, wszystko, co się stanie, będzie najlepsze dla mnie i najlepsze dla ciebie. Nie boję się dzięki tobie.

Buba zasypia.


*

Piotr zamyka za sobą zielone drzwi. Wszystko sprawdził, wodę wyłączył. Doniczki zabiera, czasem trzeba będzie wywietrzyć, ot co. Znowu ktoś wykręcił żarówkę na korytarzu. Trzeba było zostawić otwarte drzwi do siebie, byłoby jaśniej.