Mam również następny komunikat. Jest wśród nas chłopiec, który potrzebuje nogi, specjalnej protezy, która, niestety, również nie jest za darmo. Zwracam się do was, bracia i siostry, wczujcie się w sytuację tego dziecka.

Któż z nas nie chciałby być zdrowy! Chodzić, jeździć na rowerze, tańczyć, biegać za dziewczynami! Zobaczycie puszki ustawione przed wyjściem z napisem „Noga Kamila”. Bądźcie hojni, Pan Bóg zwraca tysiąckrotnie to, co dajecie! Ale nie dlatego dawajcie, tylko z serca!

Ksiądz Jędrzej przeżegnał się i klęknął przed ołtarzem.

Nie za dobrze mu tym razem poszło, ale był tak podniecony ostatnimi wydarzeniami, że w głowie miał zamęt.

Zaprosił wszystkich na podwieczorek, tylko to mógł zrobić. Tym razem pani Marta nie przegoni jego podopiecznych, a on musi im powiedzieć, że wszystko w porządku. W kościele pewno nie byli, to nie wiedzą.

No cóż, trzeba się będzie pomodlić o łaskę wiary dla nich.


*

– Julia, czy ty byłaś na mszy? – ksiądz Jędrzej ucałował Julię serdecznie w oba policzki. Jak te dzieci się postarzały! Już nie dzieci, o nie!

– Nie – mówi Julia.

– O, to dobrze widzę – ucieszył się ksiądz – bo cię nie widziałem!

– Niech ksiądz założy lepiej okulary! Nieusłuchany taki!

I operację też chce przełożyć, a już termin był na dwunastego!

Pani Marta rozkłada talerzyki na stole, jeden, drugi, ile będzie tych gości? Może przemówią mu do rozumu, bo naprawdę ksiądz chyba kpi z siebie. Oczywiście, nie powie mu tego, ale kto to widział, żeby tak się zaniedbać! To grzech.

– To grzech zaniedbania – mruczy pod nosem pani Marta ciszej. Niech wie, że ona głupia nie jest.

Usłyszał. Przynajmniej słuch mu jeszcze dopisuje.

– Wiem, wiem, pani Marto, ale przesunąłem tylko o parę dni – tłumaczy się ksiądz Jędrzej. – Siadajcie, Buby nie będzie, do środy jest na badaniach, żeby tam już jak najmniej…

Krzysztof jest rozczarowany, myślał, że ją zobaczy, ale trudno. Uśmiecha się do księdza, a ksiądz robi do niego oko. Nieudolnie.

Wszyscy zauważyli.

Jakie interesy chce mieć Krzysztof z Jędrzejem?

– Baśka, siadaj, nikt tych żółtych serwetek nie sprzątnie na twoją część – Sebastian odsuwa krzesło.

Basia patrzy na niego, a potem na stół: żółte serwetki, żółte tulipany, białe narcyzy, drobniutkie, wiosennie, przedświątecznie. W dodatku na stół wjeżdża pachnący placek pani Marty. Kilka par rąk sięga naraz po ciasto.

– Wcale nie chcę, żebyś cokolwiek sprzątał – mówi Basia zdziwiona. Przecież żółte jest piękne.

– Ale tak patrzyłaś – mówi Sebastian – jakbyś chciała mnie trzepnąć. Więc się nie kłóć, tylko siadaj.

– A Buba by powiedziała, że z mężczyznami się nie kłóci. A ponieważ takich tu nie ma…

– Ale cudnie przejmujesz pałeczkę, kochanie, jak na olimpiadzie. Uważaj, żeby ci nie wypadła.

– Lepiej uważaj na swoją – mówi Basia i dziwi się sama sobie.

– Dzieci, dzieci – ksiądz Jędrzej wstaje i daje znak, że chce mówić. – Nie macie pojęcia, co uczyniliście. Wiem, wiem, że nie chcecie, żebym na ten temat mówił, ale muszę. Romku i Julio, dzięki wielkie, wiem, że potrzebujecie pieniędzy i tym hojniejszy jest wasz dar. Basiu i Piotrku, mam ekipę remontową, coś tam byli mi winni, mogę ich przysłać do was na tydzień, tanio robią, kafelki położą. Nie możecie czekać do przyszłego roku, bo osiwieję do reszty, słuchając waszych narzekań na zardzewiałe rury. Wiem, że to były pieniądze na remont. Julka, żeby mi to było ostatni raz!

Nosisz pieniądze przy sobie! Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz? I podziękuj bardzo matce. Sebastianie i Różo, macie – Jędrzej wyjął z kieszeni plik setek. – Oddaję wam, dostałem resztę sumy, a wy musicie zająć się… no, budowaniem przyszłości… Nie, to nie są te same banknoty, wasze poszły na Bubę, a te ja wam daję, bo dziecko musi mieć wyprawkę i takie tam… To jest prezent ode mnie. Nie chcecie brać? W porządku, to będzie pierwsza rata na protezę dla Kamila. Tylko mi w grzechu nie żyjcie i chcę wiedzieć, kiedy ślub. Ale nie za te pieniądze chcę wiedzieć, tylko w ogóle. Jak chcecie bez ślubu, to się nie wtrącam, choć to jakbyście mi w pysk dali. Człowiek składa przysięgę przed Bogiem w tym drugim człowieku. A co do ciebie, Krzysiu…

– Prosiłem! – Krzysztof podnosi się zza stołu, jest blady i ksiądz Jędrzej milknie.

Przyjaciele patrzą po sobie. No cóż, przymusu nie było.

– W środę u nas – mówi Róża – pożegnalny święty piątek.

Będziecie?

– Ja nie mogę, od jutra będę w Warszawie – mówi Krzysztof.

– Niestety, mnie też nie bierzcie pod uwagę – Jędrzej udaje, że czuje się zaproszony i znów robi oko. – Zobaczymy się na lotnisku.

– W czwartek, tak? Krzysiek, wpadnij po nas – mówi Julia, chcąc rozładować ciszę, która nagle zapadła w pokoju.

– Będę jechał prosto do Balic… – mówi cicho Krzysztof.

– Nie ma sprawy, my po was wpadniemy – Róża sięga po trzeci kawałek ciasta i pod karcącym spojrzeniem Sebastiana odkłada. Ale takie pyszne to ciasteczko! I jaka to przyjemność nie myśleć o tym, ile się ma w pasie!

Dziecko chce jeść, myśli Róża. Muszę wziąć przepis od pani Marty.


*

O rany, że też matka nie mogła sobie wymyślić nic innego? Dlaczego akurat do Egiptu? Przecież tam są zamachy. To niebezpieczne, czy ona o tym nie wie? Nie może sobie pofrunąć do Grecji albo na Cypr? Albo pojechać do jakiegoś ośrodka na Mazurach na przykład?

Ale na Mazurach nie jest ciepło w kwietniu. W Egipcie jest. Sama? Nie będzie jej przykro? Żeby tylko wróciła szczęśliwie!

Co jej nagle strzeliło do głowy?

I na pewno czymś się struje!


*

Ja i Sfinks. Ciekawe, dlaczego wcześniej nie wpadłam na ten pomysł. Julia jest przerażona, a myślałam, że się ucieszy. Niech lepiej zajmie się sobą. Przecież znowu nie mam tak dużo czasu, a Julia zdaje się nie zauważać, że ja w przeciwieństwie do niej jestem dorosła. I to nie od dziś. A nawet nie od wczoraj.


*

Romek zamyka drzwi, Julia patrzy znacząco na zegarek.

– Już jesteśmy spóźnieni – mówi.

Zbiegają ze schodów, jak mogą najciszej, ale wprawne ucho pana Janka jest niezawodne. Drzwi od jego mieszkania się uchylają, jak zawsze, kiedy wchodzą lub schodzą.

– Słyszeliście państwo o tych złodziejach? – I nie czekając na odpowiedź, pan Jan już wychodzi na schody, już oparł się o poręcz. Musi się z nimi podzielić tą historią, i to natychmiast. – Do czego to, proszę państwa, dochodzi. Mój ojciec, świętej pamięci, mógł mieszkanie otwarte zostawić, wiadomo było, że nikomu do głowy nie przyjdzie zajrzeć. Tu pod czwórką. A teraz, co za czasy…

Julia patrzy wymownie na Romana, ale Roman jest bezsilny.

– Ukradli samochód, tu niedaleko… A rano właściciele wychodzą, samochód stoi, umyty, bak pełny, kartka w środku, na której stoi, że bardzo przepraszamy, to była sprawa życia i śmierci, dziękujemy za pożyczkę i w ramach rekompensaty zapraszamy do teatru Bagatela.

– No widzi pan, panie Janie? Świat nie jest taki zły – uśmiecha się Roman i zgrabnym ruchem omija pana Jana, ale pan Jan przytrzymuje go za łokieć.

– A nie! Na moje wychodzi! Bo, proszę pana… – Julia się nie liczy, jest kobietą, pan Jan mówi do Romana, to jest partner do rozmowy. – Oni poszli do tego teatru, wracają, a mieszkanie do cna wyczyszczone, proszę pana! To dawniej było nie do pomyślenia! Tak, tak, nie ma po co żyć na takim świecie, nie ma po co. Aż żal, że nie będzie żal umierać.


*

– Baśka, spóźnimy się! Czy ty musisz akurat teraz zajmować się tymi cholernymi kafelkami! Oni przychodzą dopiero w przyszłym tygodniu!

– Piotrek, chodź tutaj!

– Baśka!

– Jakie kafelki kupiłeś?

– Ja już ci tłumaczyłem, że to pomyłka… I zgodziłaś się, żeby nie wymieniać. Nie zaczynaj. Czekają na nas.

– Ale Piotruś, spójrz, co jest w drugim pudle!

– Po co tam zaglądasz? Im się nic nie stanie, stoją tak od tygodni i to ci nie przeszkadzało.

– Chciałam zobaczyć, czy nie mają gniazda między pudłami. Gołębie. – Basia patrzy na Piotra – Szkoda by było. Ale nie mają. Za to zobacz!

I Basia podnosi brązowy kafel, jej wymarzony złoty brąz, z ociupinkami czegoś jaśniejszego, błyszczącego, faktura drewna.

Piotr zdziwiony otwiera pudła i widzi same brązowe kafelki, na nich zadrukowana kartka. Bierze ją do ręki i czyta:

– Gratulujemy państwu znakomitego wyboru. Nasze produkty znane są na całym świecie, ich jakość jest najlepsza. Ostatnio uruchomiliśmy nową linie produkcyjna. – W tekście nie ma polskich liter i Piotr czyta tak, jak jest napisane, z coraz większym zdumieniem. – Schodzą z niej kafelki jak żywe. Jak słońce na Costa Brava tak niech te kafelki rozświetlają wasze życie. Do każdych dwudziestu metrów kwadratowych naszych wyrobów załączamy jedna paczkę sole brava gratis.

– I co teraz zrobimy? – Basia chce się zmartwić, żółte są takie ładne.

– Przestań – mówi Piotr – do jasnej cholery, przecież przy tobie można zwariować.

– To wariuj – mówi Basia zamiast się obrazić.


*

– A może byśmy nakryli na tarasie? – Róża patrzy na zachodzące słońce, taki piękny kwiecień, miesiąc początku, narodzin, poczęcia całego roku, no, wiosny.

– Jeszcze jest za zimno. – Sebastian staje za Różą, kładzie ręce na jej brzuchu, niedługo, za parę tygodni będzie czuć ruchy dziecka, ciekawe, jak to będzie, trzymać dwie niezależne osoby, jedną w środku, a drugą na wierzchu.

I pomyśleć, że gdyby przypadkiem na słupie nie zobaczył ogłoszenia o wyjazdach na tę Litwę? Było tak dwuznacznie sformułowane, że od razu skojarzył je z aborcją i z nagłym złym samopoczuciem Róży. Jakie to szczęście, że je zobaczył, a przecież mógł iść inną drogą albo jechać na rowerze… Zaraz, zaraz… To było inaczej…

Ktoś mu chyba powiedział o tych wyjazdach. Buba.