*

– Nie, nie taką – Roman przebiera w bukiecie róż – chciałbym taką… – nie może znaleźć słowa.

– Taką co będzie dopiero co? – uśmiecha się kwiaciarka, wyciąga mu ze środka bladoróżową, kłębuszek na patyku kolcowatym, chmurkę zbitą, prawie białą.

– Właśnie – oddycha z ulgą Roman i szuka drobnych.

Co się dzieje?

Stoi w przedpokoju, obejmuje drobną postać, wcale nie chciał jej obejmować, to dlaczego stoi i pochyla się nad Bubą i głaszcze jej drobne ramiona i nie chce przestać?

Co się dzieje, że Buba się nie wyrywa, nie kąsa, nie drapie, schowała pazury i, wtulona w niego, czeka?

On podnosi jej brodę do góry i dotyka ustami jej warg, spierzchniętych, bezbronnych, a ona go nie gryzie, tylko poddaje się?

Co się stało?

Wiszące dzwoneczki rurowe szarpnięte jakimś powiewem, może od drzwi niedomkniętych, dzwonią leciutko, i jeszcze kuweta, niesprzątnięta, wspomnienie kota, w miseczkach woda.

Krzysztof jest prawie pewien, że to Buba lekko go pociąga w stronę innych drzwi, tam gdzie nie wchodzili nigdy, do drugiego pokoju, więc jej nie puszcza, nie puści jej, pójdzie tam, gdzie ona go prowadzi, tylko niech nie cofa swoich spierzchniętych ust, bo oparł się na nich i bez nich upadnie.


*

– Ale natychmiast musi ksiądz zadzwonić po kogoś.

Atropina rozszerza źrenice, widzę, jak ksiądz się porusza po moim gabinecie. Ma ksiądz do kogo zadzwonić?

Mogę zamówić taksówkę. Te okulary tylko szkodziły.

Ćwiczenia oczu jak najbardziej, ale po operacji. Na zaćmę się nie umiera. Uszkodzenia rogówki…


*

Światło świec odbija się od kryształków wiszących w oknach, drobne punkciki światła chwieją się na ścianie.

Leży na łóżku i całuje tę dziewczynę, pierwszy raz całuje. Z tamtymi się nie całował, żadnej tak nie całował.

Wróciła do niego. Tamta, tak, to ona.

Musi być bardzo delikatny, Buba jest taka krucha, taka misterna, a jego dłonie są ciężkie, musi odjąć im ciężaru, bo rozsypie się pod jego dotykiem. Krzysztof gładzi jej twarz, jej włosy są szorstkie, nieprzyjemne, ona zsuwa jego dłoń na policzki. Oto kształt oczu, migdałki pod jego palcami, migdałki zakończone sklejonymi od tuszu rzęsami. Po co się tak bardzo maluje? Skórę ma delikatną, jego dłoń zbłądziła pod bluzkę, nie wyrwała się, ale daje znak, że nie, nie chce być rozebrana, a on chce, żeby była naga, skoro go tu już wciągnęła, po to przecież go uwiodła, po to przyszedł. Przesuwa rękę niżej, rozpina spodnie, podnosi jej biodra, nie zdejmując swoich ust z jej ust.

Nie bój się, nie skrzywdzę cię, będę delikatny jak motyl, będę tak delikatny, że nie spadnie puszek z twoich skrzydeł, dotknę cię lekko, żebyś chciała mojego dotyku, nie broń mi tego, masz delikatne ciało, nie bój się… oto kolana, okrągłe, twoje, mogę dotykać twoich kolan, widzisz, mogę, to jest przyjemne. Masz gęsią skórkę, a przecież nie jest zimno, teraz rozepnę swoje spodnie, położę się obok ciebie. Naciągasz niepotrzebnie koc, nie jest zimno, chciałbym cię widzieć, ale cię nie widzę, tu jest prawie ciemno. Jedna świeczka nie daje światła, do świecy tylko ćma może lecieć i spłonąć, przykleja się do wosku, przez moment płomień jest jaśniejszy, knot grubieje od jej płonącego ciała, ale tu nie ma żadnych ciem płonących, nie bój się, nie widzę cię, ale czuję.

Jesteś taka drobna, drżysz pod moimi rękami, zdejmę sweter i przytulę cię, chciałbym poczuć twoje nagie ciało przy moim, pozwól mi zdjąć ten podkoszulek, nie bój się, jesteś taka piękna.

Poczekam, jeszcze nie jesteś gotowa, mogę tak leżeć i pieścić cię całe życie, nie spieszy mi się nigdzie, czy mogę dotknąć twojego uda?

Widzisz, nic się nie dzieje złego, tak dobrze, jest takie mięciutkie, szczególnie tutaj, wyżej, nie wstrzymuj oddechu, słyszę cię w tej ciemności, nie skrzywdzę cię, pragnę cię i ty mnie pragniesz, zobacz, świat się nie kończy jeśli rozpinam ci bluzkę świat się zaczyna tu w tym miejscu na tym twoim łóżku.


*

A kochałem tylko jedną dziewczynę, ale ona umarła. Ty żyjesz i nie pozwolę ci odejść. Tak się czuję, jakbym cię dotykał pierwszy, masz szczuplutkie biodra i nagi brzuch, pachniesz konwaliami i wiem, że mnie pragniesz, nie musisz bronić dostępu do siebie, widzisz? Nie dzieje się nic złego, tylko pozwól się dotykać, jesteś teraz moja, tylko moja…


*

Ksiądz rozgląda się po kuchni. Mieli przecież wpaść do niego, powie, o kogo chodzi, trudno, choć do czwartku nie znajdzie brakujących czterdziestu ośmiu tysięcy, to byłby cud.

– Nikogo do mnie nie było, pani Marto? – Byli, byli, ale przegoniłam! Cała banda oberwańców była! Gdzie tu księdza wieczorem nachodzić! Powiedziałam, żeby przyszli o ludzkiej porze. A ksiądz to by jeszcze karmił wszystkich, już ja księdza znam. Nigdy nie zapomnę, jak cała pielgrzymka do nas na kolację przyszła i wszystko z lodówki wyjedli! Drugi raz nie dam już się tak nabrać!

Ksiądz Jędrzej przysiada na brzegu krzesła.

Nie uprzedził Marty, trudno, jego wina. Był przekonany, że wróci wcześniej, dużo wcześniej, przeciągnęła się wizyta w szpitalu, uciążliwe to badanie oczu, jest prawie wieczór. No cóż, widać tak ma już być.

– Pani Julia zostawiła pieniądze, dwa tysiące funtów w torebce przyniosła, nieodpowiedzialna taka! Wiem, jak funt stoi, żeby taki majątek nosić przy sobie, jak ludzie się za sto złotych zabijają! Ksiądz by jej coś powiedział!

Niech cię Bóg błogosławi, Julcia.


*

Krzysztof leżał, wtulając Bubę w swoje ramiona. To przecież niemożliwe! Ale było możliwe.

Buba chowała twarz na jego piersi, a przecież, czego tu się wstydzić, nie wstydź się, kochanie moje, to dla mnie zaszczyt, choć mogłaś mnie uprzedzić. Byłem tak delikatny, jak tylko mogłem, ale co ci szkodziło powiedzieć, moja śliczna dziewczynko.

To przy mnie się przeobraziłaś, wyklułaś, przydałaś mi ważności, pozwoliłaś, żebym uczynił cię kobietą, moja najdroższa kobieto.

Ale skąd mogłem wiedzieć, nie mogłem się nawet domyślać, zawsze byłaś taka taka… no wiesz, jaka.

A teraz jesteś moja i ja jestem twój, nie wstydź się, będę cię kochał, już cię znam, już wiem, co jest zabawą, a co prawdą. Prawda jest dla mnie, nie dla innych.

– Kocham cię. – Przytulając ją mocniej jedną ręką, drugą zapalił światło, a wtedy Buba zwinęła się jak dotknięta nagle gąsienica. Natychmiast zgasił, ale w ułamku sekundy zdążył zauważyć prawie czarne ślady na jej ramionach.

Wyciągnę cię z tego, pomyślał. Zrobię wszystko, żebyś zobaczyła, że warto żyć, że nie warto brać.

– Teraz masz mnie – powiedział.

Buba owinęła się kocem i wstała. Nie patrzyła na niego, zauważył to, choć pokój tonął w mroku.

Jeszcze nie wie, że nie musi się go wstydzić. Ale rozumiał ją.

– Muszę iść do łazienki – wyszeptała.

– Kocham cię – powtórzył. – Jesteś moje wszystko.


*

Róża siedziała naprzeciwko Sebastiana. Co się takiego stało, że nie może się przemóc, nie może do niego podejść, wziąć go za rękę? Przecież ich ciała się znają, wszystko byłoby w porządku, gdyby ją przytulił, objął, pocałował, gdyby ona mogła go przytulić. A oto ojciec jej dziecka siedzi naprzeciwko niej i tylko patrzy.

– Chciałem, żebyś zapytała, żebyś o cokolwiek pytała, jak wygląda moje życie, mój dom, moja praca. Nigdy o nic nie pytałaś.

Nie pytałam, bo się bałam, że cię stracę, bo nie należy za dużo pytać, wiem, czytam poradniki i pisma dla kobiet, kobieta zwycięży drugą kobietę tylko cierpliwością, nienarzucaniem się, łagodnością, mężczyzna chce przy kobiecie odpocząć, chce ją widzieć radosną i uśmiechniętą, zadbaną i seksowną. Ja byłam taką kobietą! – myśli, a głośno mówi:

– I to ci widać odpowiadało. Sebastian krzywi się.

Nie to chciałam powiedzieć, Sebek, ale nie umiem nic innego, nie wiem, co zrobić, me chcę wylądować w roli petenta, myśli Róża.

– Ale ja nie chcę występować w roli petenta – mówi Sebastian. – Nie wiem, czego ty chcesz.

Nie powiedziałeś mi, że mnie kochasz i że moglibyśmy być rodziną, że będzie inaczej, a chcesz, żebym ja to powiedziała? Nie mówisz, bo widocznie nie chcesz, więc nie będę się kompromitować. Poradzę sobie, rodzice mi pomogą, nie potrzebuję cię ani nasze dziecko cię nie potrzebuje, mogę być sama, bo już nie będę sama.

– Wszystkiego – mówi wobec tego banalnie Róża. – Chcę wszystkiego.


*

A więc to tak wygląda. To jest miłość, to drżenie i lęk, i ciało, które pęka jak dojrzały owoc, to czekanie, żeby jeszcze i żeby już, jednocześnie, żeby trwało i skończyło się, żeby nigdy i żeby zawsze.

Myła delikatnie podbrzusze, jasne kropelki krwi spływały do wanny, łącząc się z wodą w lekko różową smużkę. A mówili, że nie będzie zdolna się kochać, że zniszczona śluzówka, pytali, czy używa środków zwilżających.

Głupi, głupi ludzie.

Zobaczył to, co ona widzi w lustrze?

Nie, w pokoju było ciemno.

Nagle ścisnęło ją w gardle i w brzuchu, wytarła się, włożyła szlafrok frotte, stanęła przed lustrem.

– Boże, dlaczego ja? Dlaczego?

– Buba, jesteś tam?

Nie może odpowiedzieć. Tłumi płacz, urywane łkanie, które przed chwilą ogarniało cały świat, wyciera oczy, Boże, jak ona wygląda, gdzie jest puder, trzeba tę twarz dosilić jakimś blaskiem, oczy odkrążyć.

– Buba, otwórz, stało się coś?

Głos Krzysztofa zaniepokojony, wydaje mu się, że ją kocha, mogliby być szczęśliwi, być może, ale nie sprawdzą tego.

Nie narazi go.

Ponieważ go kocha.

Nie zrobi mu tego.

Nie unieszczęśliwi go.

Nie żałuje, że to zrobiła, ale nie chciała iść w ciemność bez niego.

Teraz będzie jej towarzyszył dotyk jego rąk, ciało zapamięta wszystko, będzie jej lżej.

Buba otwiera drzwi, stoi tam, zaniepokojony, w samych majtkach, z torsem nagim, do którego ona już nie powinna mieć dostępu.