- Co pan teraz zamierza?

Pytanie komisarza wyrwało Morosiniego z zamyślenia. - W jakiej materii? - spytał zmęczonym głosem.

- Oczywiście pańskiego małżeństwa. Jest pewne, że został pan schwytany w pułapkę, podobnie jak niegdyś nieszczęsny Eryk Ferrals, a pańscy przyjaciele - do których sam się zaliczam - woleliby, żeby nie spotkał pana podobny los. Jestem pewien, że to ona go otruła. Wiem to, czuję, ale na nieszczęście mam związane ręce!

- Dlaczego? - spytał Hieronim. - Nie ma pan dowodów?

- Nawet gdybym je miał, byłyby nieskuteczne. W Anglii nie można być sądzonym dwa razy w tej samej sprawie. Lady Ferrals została uniewinniona.

- Myślę o innym sądzie, o sądzie papieskim, przed którym zamierzam prosić o unieważnienie mojego małżeństwa zawartego vi coactus*.

* Vi coactus (tac.) - ulegając sile, będąc zmuszonym (przyp. red.).

- Tylko w ten sposób może się pan uwolnić - westchnął komisarz - lecz apeluję o ostrożność. Podejmując kroki, musi się pan postarać, żeby były możliwie jak najdyskretniejsze, gdyż naraża się pan na wielkie niebezpieczeństwo. Lady Ferrals zadała sobie zbyt wiele trudu, by wyjść za pana, i tak łatwo nie wypuści zdobyczy. Myślę, że na razie użyje innej broni: to jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziałem.

- Jej urok od dawna już na mnie nie działa. Może dlatego, że nie cierpię wszystkiego, co mętne, wątpliwe i dwuznaczne.

- Cieszy mnie to niezmiernie! Tak czy inaczej, proszę posłuchać mej rady i mieć się na baczności!

*   *   *

Morosini, przeczuwając, że tej nocy nie zmruży oka, w ogóle się nie położył. Świt zastał go przy oknie, za którym mgliste niebo zlewało się z szarówką zalegającą nad Canale Grandę. Trwał w oczekiwaniu pierwszej różowej poświaty, nadziei na słońce, która przebije mglisty i wilgotny kokon spowijający jego ukochane miasto... Pierwszy raz w życiu czuł się w nim jak więzień, jak zbrodniarz oczekujący na przewiezienie do lochu.

Przy bramie pałacu nie było już milicjanta na straży. Podstępna, faszystowska dżuma zalewała Włochy jak plama oleju. Sama Wenecja została nią skażona aż po fundamenty. I jego najbliższa rodzina. Adriana, którą tak kochał, odmieniona była przez miłość do mężczyzny i pieniędzy tak bardzo, że przyłożyła rękę do zamordowania kobiety, od której doznała samej dobroci i czułości! To zdawało się mu najgorsze.

Co miał z nią zrobić? Zabić, tak jak poprzysiągł? Jeśli taka była cena spokoju duszy jego matki, dlaczego nie...? Nie czuł do Adriany niczego poza odrazą i obrzydzeniem, podobnie jak do kreatury, która przebywała w pokoju obok. Czy istniało jakieś powiązanie między Adriana a Anielką?... Co się wtedy stanie z nim i jego bliskimi, wziętymi w dwa ognie nienawiści? Nie, trzeba było coś z tym zrobić!

Około dziesiątej rano Morosini udał się do mecenasa Massarii, by sporządzić testament na korzyść Hieronima Buteau, Adalberta Vidal-Pellicorne'a oraz Ceciny i Zachariasza. Po czym, znacznie spokojniejszy, wrócił do domu, aby zająć się zaległymi sprawami. Jeśli umrze, Anielka i Adriana niczego nie dostaną.

*   *   *

Luksemburski bankier zamknął szkatułkę ze złotą klamrą wysadzaną rubinami, włożył ją do kieszeni, ścisnął wylewnie dłoń Morosiniego i założył rękawiczki.

- Nie wiem jak panu dziękować, książę! Moja matka będzie szczęśliwa, otrzymując na Boże Narodzenie klejnot rodzinny, który zaginął przed stu laty. To prawdziwa niespodzianka! Jest pan cudotwórcą, drogi książę!

- Pan mi w tym pomógł. Jest pan cierpliwy, a ja uparty: reszty dopełnił łut szczęścia...

Patrzył, jak jego klient wsiada do gondoli, którą Zian miał go zawieźć w okolice dworca. Do Bożego Narodzenia zostały dwa dni i Luksemburczyk nie miał ani chwili do stracenia.

Tymczasem on sam nie podzielał radości klienta. Zbliżające się święta pogłębiły jego apatię, zwłaszcza kiedy przypominał sobie poprzednie. Rok temu o tej porze, jemu i Adalbertowi udało się przekazać Szymonowi Arono-wowi diament Burgundczyka. Poza tym mieszkańcy pałacu Morosinich, mimo nieobecności Miny przy wigilijnym stole, świętowali radośnie wraz z ciotką Amelią, Marią Andżeliną i Adalbertem Vidal-Pellicorne'em. Wszyscy szczęśliwi, że mogą przebywać z Aldem w te najpiękniejsze święta w roku.

Tym razem niepowodzenie goniło niepowodzenie: opal przepadł na zawsze, a najbliższa rodzina Aida składała się z podejrzanej kobiety i kryminalisty czekającego na wyrok.

A przy stole miało zabraknąć drogich mu osób. Pani de Sommieres, złożona grypą, leżała przykuta do łóżka w swym paryskim pałacu pod opieką Marii Andżeliny. Adalbert pewnie spędzi święta w Wiedniu z Lizą i jej babką... W końcu, dlaczego miałby się pozbawić takiej radości?

Nagle książę poczuł dreszcze i zaczął kichać. To nierozsądne tak stać w oknie i wystawiając się na wiatr znad laguny, rozpamiętywać niepowodzenia. Równie dobrze można to było zrobić w głębi domu.

Kiedy już miał odejść, jego uwagę zwrócił jakiś ruch w oddali. W stronę rio Ca Foscari skręciła gondola z hotelu Danieli, kogoś wioząc. Obok gondoliera widać było elegancką postać w czapce i futrze z niebieskiego lisa. Sądząc po sylwetce, była to kobieta. Kiedy się odwróciła, serce Aida zabiło mocniej. Ale łódka przybijała już do schodów i zanim Aldo zdążył ochłonąć, z gondoli na pałacowe schody wyskoczyła Liza.

- Dzień dobry! - krzyknęła. - Niespodzianka!

Od tej młodej kobiety biło takie światło i ciepło, że Aldo zapomniał o dreszczach. Musiał się opanować, by nie chwycić jej w ramiona, lecz zadowolił się podaniem dłoni.

- Rzeczywiście, nie spodziewałem się pani! Właśnie gryzłem się ponurymi myślami, kiedy pojawiła się pani, i nagle świat pojaśniał. Co za szczęście widzieć tu panią dzisiaj!

- A czy moglibyśmy wejść do środka? Zmarzłam na kość... - Oczywiście!

Aldo zaprowadził Lizę do gabinetu. Zachariasz, który nadszedł z herbatą, ujrzawszy Lizę, postawił tacę na kufrze i zakrzyknął:

- Panienka Liza!... Co za niespodzianka! A to się Cecina ucieszy!

I zanim zdołano go zatrzymać, żwawo podreptał w stronę kuchni, myśląc tylko o tym, jaką radość sprawi swej żonie. Tymczasem Aldo wprowadził Lizę do dużego salonu o ścianach wyłożonych materiałem w słonecznych kolorach, gdzie tak często pracowali razem.

Dawna sekretarka z przyzwyczajenia usiadła w fotelu, w którym siadywała, stenografując listy dyktowane przez Morosiniego. Zanim jednak zamienili pierwsze słowa, drzwi otworzyły się z hałasem i do pokoju wparowała Cecina, która śmiejąc się i płacząc na przemian, rzuciła się na Lizę, nieomal miażdżąc ją potęgą swego entuzjazmu.

- Na wszystkich świętych, to ona, to ona we własnej osobie! Nasza mała!... O Najświętsza Panienko, co za prezent nam uczyniłaś na Boże Narodzenie!

- Jeśli jeszcze ma pani jakieś wątpliwości co do uczuć, jakimi darzą panią mieszkańcy tego domu, to chyba właśnie się rozwiały - rzucił Aldo, kiedy Lizie udało się uwolnić z wykrochmalonego fartucha Ceciny. - Mam nadzieję, że pani zostanie z nami?

- Dobrze pan wie, że to niemożliwe. Tak jak w ubiegłym roku, wracam do Wiednia do babki, która prosiła, by przekazać panu serdeczności. Bardzo pana lubi.

- Ja również! To wspaniała kobieta! Jak się czuje?

- Bardzo dobrze. Czeka na mego ojca i macochę. Co ją zachwyca tylko w połowie, lecz względy gościnności obligują i nie chcę, by sama musiała podołać temu obowiązkowi, bez żadnej pomocy.

- No, a ten nagły przyjazd do Wenecji? Czy to aby naprawdę do nas?

Nie odważył się powiedzieć „do mnie", chociaż miał taką nadzieję.

W tej właśnie chwili zdał sobie sprawę, co naprawdę czuje do Lizy. Zrozumiał, dlaczego nie kocha już Anielki, dlaczego już nigdy nie będzie mógł jej kochać, zakładając, że to, co do niej kiedyś czul, było miłością.

- Oczywiście, że do was! Kocham Wenecję... ale czymże by była bez was wszystkich? Chociaż, szczerze mówiąc, jest jeszcze coś.

Echo czyichś szybkich kroków przerwało w pół jej słowa. Księciu pociemniało przed oczami, a Cecina schowała się w cieniu biblioteki.

Do biura weszła Anielka. Na jej widok wszyscy umilkli.

- Przepraszam, jeśli przeszkadzam - rzuciła jasnym głosem - lecz chciałabym wiedzieć, Aldo, co z kolacją u Calergich? Zamierza pan tam pójść czy nie?

- Pomówimy o tym później - odparł książę, pobladłszy ze złości. - To nie miejsce i czas, by o tym rozmawiać. Czy może nas pani zostawić?

- Jak pan sobie życzy.

Anielka wzruszyła pogardliwie ramionami i wyszła z salonu. Wokół jej zgrabnych nóg zawirowała zwiewna sukienka z jasnej żorżety.

Liza wstała. Ona również pobladła. Skierowała na Aida wzrok, w którym zaskoczenie mieszało się z niezrozumieniem.

- Czy mnie oczy mylą?... To była lady Ferrals? Odpowiedź nie mogła księciu przejść przez usta... Ale trzeba było...

- Rzeczywiście, lecz teraz nosi inne nazwisko...

- Chyba nie nazywa się... Morosini?... Och, to straszne! Liza również chciała wybiec z pokoju, lecz Aldo zatrzymał ją siłą.

- Chwileczkę, niech pani zaczeka! Tylko chwilę! Proszę mi pozwolić wytłumaczyć...

- Niech mnie pan wypuści! Tu nie ma nic do wyjaśniania! Chcę odejść... Nie zostanę ani chwili dłużej!

Jej ton zdradzał najwyższe wzburzenie. Cecina postanowiła przyjść księciu z pomocą.

- Książę zaraz wszystko wytłumaczy! To nie jego wina!

- Niech mu pani przestanie matkować, Cecino! Ten wielki gamoń jest na tyle dorosły, żeby wiedzieć, co robi... a poza tym, zawsze wiedziałam, że kocha tę kobietę.

- Ależ nie, pani nic nie rozumie...

- Dość tego, Cecino! Bardzo panią lubię, ale proszę nie żądać ode mnie zbyt wiele! Adieul

Pochyliła się, by ucałować starą przyjaciółkę, po czym odwróciła się do Aida, który zdał sobie sprawę, że właśnie stało się nieodwracalne, i nie próbował nawet oponować.