- Chodź ze mną! I ty też, Zachariaszu... Poprowadził ich przed dwuskrzydłowe drzwi do pokoju matki, do którego po jej śmierci nikt nie miał wstępu; drzwi zostały zabarykadowane dwoma skrzyżowanymi wiosłami.

- Voila ! Fulwia i Liwia zrobiły porządek, zamknęły żaluzje, a Zian zamocował wiosła. Co do Anielki, kazałem przygotować dla niej pokój laurowy, przeznaczony do tej pory dla znamienitych gości.

Oniemiawszy z wrażenia, Cecina nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wreszcie spytała:

- Ty też będziesz w nim mieszkał?

- Nie ma powodu, bym opuścił mój pokój.

- Z drugiej strony domu?

- A tak! Będziemy mieszkać pod jednym dachem, lecz nie będziemy dzielić łoża.

- A... ojciec?

- Z wyjątkiem dzisiejszej uroczystości jego noga nigdy więcej tu nie postanie. To był jeden z moich warunków, które on przyjął. Czy zatem będziesz mogła tu żyć, nawet kiedy będę nieobecny?

- Bądź spokojny! A teraz wracam do kuchni. Czyli do siebie! Dopóki ja tu jestem, możesz jeść spokojnie - zapewniła z godnością, którą podkreślała suknia z czarnej tafty i wykrochmalony czepiec.

*   *   *

Dla Morosiniego ślubowanie małżeńskie było prawdziwym wyzwaniem. Przyrzekając swojej towarzyszce miłość, wiedział, że pierwszy raz w życiu nie dotrzyma danego słowa. Myśl ta była uciążliwa i starał się ją szybko wymazać, wmawiając sobie, że to małżeństwo nie jest niczym więcej, jak maskaradą, a ślubowanie zwykłą formalnością. Czyż ta, która miała zostać jego żoną, nie wymawiała podobnych przyrzeczeń, kiedy wychodziła za sir Eryka Ferralsa? Z wiadomym skutkiem. Zastanawiał się, co też może odczuwać w tej chwili kobieta o twarzy anioła i ciele nimfy, na którą nawet nie spojrzał?

Kiedy podał jej ramię przed wyjściem z kaplicy, aby udać się do salonu, w którym podano kolację, poczuł, że dłoń Anielki drży.

- Czy jest pani zimno? - spytał.

- Nie, lecz w dniu naszych zaślubin nie ofiarował mi pan nawet jednego uśmiechu...

- Proszę wybaczyć, lecz okoliczności mi na to nie pozwalają.

- A jeszcze tak niedawno powtarzał pan, że mnie kocha - westchnęła. - Był pan gotów popełnić dla mnie każde szaleństwo.

- Niedawno?... Wydaje mi się, że to było wieki temu! Gdy się chce zachować miłość mężczyzny, pewnych środków nie wolno używać.

- To mój ojciec jest odpowiedzialny...

- Ma mnie pani za głupca? Wszystko ukartowaliście razem i nie byłoby go tutaj, gdyby go pani nie wezwała!

- Czy nie może pan zrozumieć, że kocham pana i że chciałam zostać pańską żoną? Jeśli się jest prawdziwą kobietą, wszystkie środki są dozwolone do osiągnięcia celu.

- Jeśli pani pozwoli, zajmijmy się naszymi gośćmi. Potem ustalimy modus vivendi, który dla nas wymyśliłem.

Młodzi państwo udali się do salonu, w którym pod okiem Zachariasza przygotowano stół szwedzki. On sam oferował na tacy kieliszki szampana. Aldo podał jeden z nich żonie, zaczekał, aż wszyscy zostaną obsłużeni, po czym oświadczył:

- Drodzy przyjaciele, musicie nam wybaczyć tak skrom- -ną ceremonię, lecz nie mieliśmy zbyt wiele czasu na przygotowania. Zresztą, nie chciałbym, żeby było inaczej. Pragnę wam podziękować. Nie za przyjaźń, ponieważ jest mi ona od dawna dobrze znana, i wiem, że zawsze mogłem na nią liczyć, a jej dowód daliście, przychodząc do mnie. Od dziś będzie tu mieszkać moja żona, która również zechce ją zdobyć. Wznoszę toast za nową księżnę Morosini!

- Za księżnę Morosini i za szczęście jej męża! - jak echo powtórzył Fabiani. - Który mężczyzna nie chciałby być na jego miejscu? Jestem szczęśliwy, że mogłem przekazać życzenia od naszego Duce oraz jego zaproszenie do Rzymu dla pary tym droższej jego sercu, że została połączona dzięki jego staremu przyjacielowi, hrabiemu Solmańskiemu, którego proszę, aby dołączył do mego toastu!

Aldo sądząc, że Solmański powstrzyma się od udziału w skromnym przyjęciu, bardzo się mylił. Co prawda teść podczas mszy zachowywał się dyskretnie, lecz teraz na jego twarzy zakwitł uśmiech triumfu. Zbliżywszy się do swego kolegi, Solmański klepnął go w plecy, po czym zabrał głos:

- Dziękuję ci, drogi przyjacielu, dziękuję z głębi serca! Dziękuję też wielkiemu człowiekowi, który chciał poświęcić chwilę swego cennego czasu, by przesłać tak gorące pozdrowienia moim drogim dzieciom! Może być pewien, że wkrótce z radością skorzystamy z zaproszenia i że...

Jego drogie dzieci? Dotknięty do żywego taką bezczelnością i przekonany, że ojciec Anielki po raz kolejny skłamał i zamierza wedrzeć się w jego życie, Morosini zamierzał wyrazić swój gniew, kiedy jakiś zimny głos z brytyjskim akcentem przerwał mówcy w pół słowa:

- Na pana miejscu, Solmański, zmieniłbym swoje plany, gdyż będzie pan musiał zrezygnować z zamku Saint-Ange na rzecz Tower!

W trenczu bliżej nieokreślonego koloru i kaszkiecie z podwójnym daszkiem w stylu Sherlocka Holmesa, komisarz Gordon Warren stał na progu w towarzystwie komisarza Salviati z policji weneckiej. Widząc, że w salonie są damy, zdjął nakrycie głowy, jednocześnie podchodząc do celu swoich poszukiwań. Osaczony hrabia pobladł, próbując zbić komisarza z tropu.

- Co to ma znaczyć? Czego pan tu szuka?

- Aresztuję pana na podstawie międzynarodowego listu gończego, który mam w kieszeni, oraz w imieniu króla Jerzego V, a także prezydenta Republiki Austrii, przez którego zostałem upoważniony. Jest pan oskarżony...

- Chwileczkę! - przerwał Fabiani. - Co to za historia? Jesteśmy we Włoszech i żaden angielski, austriacki czy nawet międzynarodowy nakaz nie jest ważny! Na szczęście mamy silnego przywódcę, który nie da się zastraszyć pierwszemu lepszemu! A pan, Salviati, będzie miał wielkie kłopoty...

Komisarz zadowolił się wzruszeniem ramion i zrobił minę mówiącą, że wcale nie przejął się pogróżką. Zresztą Warren uciął protesty, zwracając się tym razem do napuszonego osobnika, który w protekcjonalny sposób położył rękę na ramieniu Solmańskiego.

- To pan jest commendatore Fabiani?

- W rzeczy samej.

- Mam do pana list. Napisał go sam Duce, z którym widziałem się dzisiaj rano po tym, jak zostałem przyjęty przez Jego Wysokość, króla Wiktora Emanuela III, któremu przekazałem list od mojego władcy. Zawiadomiony o wyczynach pańskiego protegowanego Mussolini nie uznał za stosowne kontynuować z nim znajomości, tak szkodliwej dla wizerunku głowy państwa.

Fabiani przebiegł wzrokiem wiadomość, poczerwieniał jak burak, lecz wypiąwszy się jak struna, stuknął obcasami i ukłonił się.

- W tych okolicznościach nie śmiałbym przeciwstawić się opinii naszego Duce! Salviati, zaprowadzi pan tego człowieka do więzienia, z którego komisarz Warren zabierze go do Anglii. Proszę udzielić mu wszelkiej pomocy, aby przekazanie więźnia odbyło się jak należy... Książę Morosini, jestem niezmiernie zaszczycony, że mogłem wziąć udział w tym rodzinnym święcie... lecz współczuję panu z całego serca!

I bez jednego spojrzenia w stronę tego, którego jeszcze przed chwilą traktował tak poufale, commendatore odwrócił się na pięcie i udał do wyjścia tak żwawo, jak to tylko możliwe.

Solmański nie posiadał się ze złości.

- Niech pan idzie do diabła, i ten cały pański Duce! To tak mi się dziękuje za oddane przysługi? Chciałbym wiedzieć, o co jestem oskarżony?

- Już pan nie pamięta? - spytał ironicznie Warren, ściskając dłoń Morosiniego. - Czyżby jakieś luki w pamięci? Jest pan oskarżony o to, że dwudziestego siódmego listopada 1922 roku, zamordował pan w Whitechapeł człowieka znanego pod nazwiskiem Władysław Wosiński...

- To niedorzeczne! On się powiesił po spisaniu wyznania na temat śmierci sir Eryka Ferralsa, mego zięcia!

- Nieprawda! To pan mu w tym pomógł! Na nieszczęście dla pana mam świadka, żydowskiego flaczarza, który mieszkał w tym samym domu i już wcześniej pana widział podczas pogromu na Ukrainie, gdzie działał pan pod nazwiskiem Orczakow. Nieszczęsny Żyd tak bardzo był wystraszony, że najpierw postanowił nic nie mówić, lecz przerwał milczenie, kiedy pokazałem mu pewną fotografię, na której widać pana podczas procesu córki. Poza tym jest pan oskarżony o to, że w październiku skradł z Tower diament zwany Różą Yorku. Opłacił pan szczodrze swoich dwóch wspólników, którzy, na szczęście, nie mogli się dogadać co do podziału łupu. Ktoś usłyszał ich kłótnię; zostali zatrzymani, przesłuchani i wszystko gładko wyśpiewali. Dalszy ciąg pańskich wyczynów interesuje policję austriacką, ale...

- Aldo! - krzyknął Franco Guardini, rzucając się w stronę Anielki. - Twoja żona zasłabła!

Rzeczywiście, Anielka wydając ciche westchnienie, osunęła się bez czucia na dywan. Morosini podniósł szczupłe ciało i zaniósł do pokoju, wzywając Liwie.

- Zajmę się nią - zaproponował Guardini, który szedł za nimi.

- Dziękuję ci, stary, gdyż ja muszę wracać do gości!

- Co za historia! Ta biedna mała nieprędko zapomni swój ślub!

- Wyobraź sobie, że ja również! - rzuci! Aldo, nie wiedząc, czy czuje ulgę, czy przykrość.

Ulgę, że jego wstrętny teść nareszcie miał ponieść zasłużoną karę, lecz przykrość, że komisarz i jego list gończy nie pojawili się godzinę wcześniej... Zaledwie sześćdziesiąt minut, a byłby uniknął tego okropnego małżeństwa! Teraz będzie musiał żyć u boku kobiety, której już nie kochał i którą na dodatek będzie musiał pocieszać! Nie licząc okropnej perspektywy posiadania w rodzinie kryminalisty, pod którym pewnego dnia otworzy się zapadnia szubienicy...

Po powrocie do salonu spotkał w progu Annę Marię, która spytała:

- Chcesz, żebym się nią zajęła?

- To zależy... Czy zaprzyjaźniłaś się z nią, kiedy mieszkała u ciebie?

- Nie. Traktowała mnie jak hotelarkę.

- W takim razie nie ma potrzeby robić nic więcej. Dziękuję, że przyszłaś - dodał, składając pocałunek na jej ręce. - Odwiedzę cię wkrótce. Zachariasz odprowadzi cię do gondoli.