Może nie powinna nic mówić dziewczynkom, przynajmniej nie teraz. Może lepiej zaczekać, aż nie będzie tak wewnętrznie spięta, aż na tyle się uspokoi, by nie wybuchnąć płaczem w ich obecności. Na razie miały tylko ją, musi stać się dla nich opoką. Pomyślała, że Patrick właśnie tego od niej oczekiwał. Musi się wziąć w garść i wytrwać. Tylko jak długo?

Przez chwilę rozważała swoje położenie. Nalała sobie trzecią filiżankę kawy i sięgnęła po książkę kucharską Betty Crocker. W kieszonce za okładką trzymała książeczkę czekową i wyciągi bankowe. Dysponowali bardzo skromnymi zasobami finansowymi – cóż to jest niespełna sześćset dolarów na koncie oszczędnościowym i sto na rachunku bieżącym. Jeśli Patrick nie wróci w miarę szybko, będzie miała poważne problemy. Papiery w wojsku ciągle gdzieś ginęły. Rozważała ewentualność wyprowadzenia się z terenu bazy, by móc podjąć jakąś pracę, ale przekraczało to jej możliwości finansowe, poza tym potrzebowałaby pieniędzy na kaucję i depozyt na zabezpieczenie. Choć z drugiej strony mało prawdopodobne, by przetrwała nie pracując zarobkowo. A jeśli pójdzie do pracy, kto zajmie się dziewczynkami? Opiekunkom trzeba płacić, a na początku nie zarobi zbyt wiele – zakładając, że w ogóle ktoś zatrudni kobietę bez żadnego doświadczenia. Przeczuwała, że żołd Patricka i zasiłek będzie otrzymywała nieregularnie.

– Dosyć – mruknęła, wsuwając książeczkę z powrotem za okładkę książki kucharskiej.

– Betsy, pomóż się ubrać siostrze – powiedziała Kate godzinę później. – Muszę wyrzucić śmiecie. – Musiała obrócić cztery razy, by pozbyć się wszystkich robótek, które ostatniej nocy usunęła z mieszkania… Nie była pewna, co czuje, kiedy weszła do kuchni. Pomieszczenia wydawały się obnażone.

– Zdejmij moje skarpetki! – krzyknęła Betsy.

– Nie zdejmę. Moje są z różowymi kokardkami – zapiszczała Ellie. Kate poczuła pulsowanie w skroniach. Było to coś nowego. Dziewczynki rzadko się sprzeczały, a nawet jeśli – szybko następowała zgoda.

– Chwileczkę, pokażcie mi skarpetki – przerwała ich spór. – Ellie, to są skarpetki Betsy. Proszę, oto twoje – powiedziała, wyciągając z szuflady parę zwiniętych skarpetek.

– Grzebała w mojej szufladzie. Nie powinna tego robić. Powiedziałaś, że to moje rzeczy osobiste. Ja nie zaglądam do jej szuflady – gderała Betsy.

– Nieprawda. Wczoraj grzebałaś w mojej szufladzie, szukając listu do mnie.

– Bo mi kazałaś. – Zwróciła się do matki. – Bawiłyśmy się w szkołę. Powiedziałam, żeby pokazywała i nazywała różne rzeczy. Poszłam do pokoju po swoje, a ona poprosiła, żebym przy okazji wzięła i jej. Dlatego zajrzałam do jej szuflady.

– No właśnie! – krzyknęła Ellie.

– Zamknij się. – Betsy szarpnęła kokardki przy skarpetkach. – Nienawidzę tych kokardek. Żadne dziecko w szkole nie ma kokardek przy skarpetkach.

– Myślałam, że je lubisz. Pasują do wstążek we włosach – odparła Kate. Boże, czy ten zdesperowany głos należy do niej?

– Ale już ich nie chcę – stwierdziła rozdrażnionym tonem Betsy.

– To daj je mnie – krzyknęła Ellie i rzuciła się na kokardki, które wywlekła Betsy. – Teraz będę miała po jednej kokardce z każdej strony. Mamusiu, przyszyjesz mi je?

Coś się tu działo, ale nie bardzo wiedziała, co.

– Zgoda, wieczorem przyszyję ci je, jeśli Betsy jest pewna, że ich nie chce.

– Nie chcę. To głupie. Nancy Davis mówi, że wyglądają śmiesznie. Powiedziała, że noszę za dużo kokardek i wstążeczek, naśmiewają się też z kolorowych guzików, które mi naszyłaś na dole sukienki.

– Przecież są takie śliczne, takie kolorowe – próbowała się bronić Kate.

– Naszyj je na mojej sukience – poprosiła uradowana Ellie. Kate skinęła głową, obserwując wojowniczą minę Betsy.

– Widzę, że chcesz nosić proste ubranka, bez falbanek i kokardek – powiedziała cicho.

– Chcę tylko wyglądać, jak inne dziewczynki. I nie chcę już zabierać na przyjęcia tych małych torebek. Chcę kupować prezenty tak jak wszyscy. Jeśli nie będę mogła wziąć kupnego prezentu, wolę w ogóle nie iść.

– Rozumiem, Betsy. Zastanowię się nad tym.

– Zawsze tak mówisz tatusiowi, a potem wcale się nie zastanawiasz. Słyszałam, jak mówił, że w ten sposób chcesz go zbyć.

– Betsy, najdroższa, przepraszam. Postaram się poprawić. Obiecuję – powiedziała Kate łamiącym się głosem.

– To też zawsze mówisz. A wcale nie jest ci przykro. Jak się mówi przepraszam, to znaczy, że czegoś się już nie zrobi. Tak tłumaczył nam tatuś. Spytaj Ellie. Jeśli nie będzie udawała głupiej jak but z lewej nogi, przyzna mi rację.

Ellie kiwnęła głową.

Kate zawahała się przez chwilę.

– Nie chodzi ci tylko o kokardki i guziczki, Betsy. Powiedz mi, co się stało?

Betsy spojrzała z nieszczęśliwą miną na swoje bose nóżki. Zagryzła dolną wargę, niechybny znak, że za chwilę się rozpłacze.

– Betsy mówi, że tatuś się zgubił i tamten pan nie może go znaleźć. Tatusiowie się nie gubią, prawda, mamusiu? – Ellie zachichotała. – Tylko tak się wygłupiała, żeby mnie nastraszyć, prawda, mamusiu?

Kate uklękła i objęła obie córeczki.

– Nie, Ellie – szepnęła. – To wszystko moja wina. Powinnam powiedzieć wam wczoraj o wizycie majora Colliera, ale… musiałam… oswoić się z tym, czego się dowiedziałam. Zamierzałam porozmawiać o tym z wami dzisiaj na spacerze. Widzicie, coś się zepsuło w samolocie tatusia i tatuś musiał… go opuścić, wyskoczyć z niego. Obie wiecie, co to jest spadochron. Tatuś miał spadochron, więc bezpiecznie wylądował na ziemi. Wezwał przez radio pomoc i teraz musimy czekać, aż… aż ktoś do niego dotrze albo aż sam znajdzie drogę powrotną. Może to trochę potrwać. Musimy być dzielne i nie możemy się martwić. Tatuś nie chciałby, żebyśmy się martwiły.

– Czy to znaczy, że tatuś nie napisze już do nas listów? A czy my nadal będziemy do niego pisały? – spytała Betsy płaczliwym głosem.

– Oczywiście, że tak. Tak, jak do tej pory. Tatuś jest prawdopodobnie zbyt zajęty, by pisać. Musi się wydostać z dżungli.

– Czy w dżungli są listonosze? – spytała Ellie.

– Mamusiu, ona znów udaje głupią.

– Betsy, jesteś pewna, że w dżungli nie ma poczty? – zbeształa ją łagodnie Kate.

– Ona mówiła o listonoszach. Jak ten, który przychodzi do nas. To różnica – powiedziała gniewnie, patrząc roziskrzonym wzrokiem.

– Coś ci powiem. Dzisiaj po spacerze wstąpimy do biblioteki. Poprosimy, żeby pani bibliotekarka dała nam wszystko, co ma o Wietnamie, mapę też. Jeśli ją dokładnie przestudiujemy, może domyślimy się, gdzie jest tatuś, i łatwiej nam będzie sobie wyobrazić, jak sobie radzi. Głosuję za.

– Ja też – powiedziała Ellie, podnosząc rączkę.

– Betsy?

– Dobrze.

– Przepraszam, że nie powiedziałam wam tego wczoraj. Ale byłam zdenerwowana.

– To dlatego wszystko wyrzuciłaś? – spytała Betsy.

Kate skinęła głową. Jaka mądra była ta mała dziewczynka. Jaka podobna do Patricka.

– Oszukałaś mnie wczoraj wieczorem, prawda? Wcale jeszcze nie usnęłaś, tak?

– Słyszałam, jak płakałaś mamo. Widziałam, jak wrzucałaś wszystko do toreb. Wszystkie te rzeczy, które tatuś nazywał rupieciami. Nie dowie się, że to zrobiłaś.

– Dziś wieczorem mu o tym napiszemy.

– Już za późno. Zgubił się i nikt mu nie dostarczy naszego listu – powiedziała Ellie i wybuchnęła płaczem.

– I tak napiszemy list i będziemy się modlić, by tatuś go otrzymał. Będziemy pisać codziennie, nawet jeśli miałybyśmy w kółko pisać o tym samym. Skontaktujemy się z Czerwonym Krzyżem i poprosimy ich o pomoc. A teraz skończcie się ubierać, otworzymy okna i pójdziemy na spacer. Zapowiada się piękny dzień: świeci słońce, niebo jest błękitne. Urządzimy sobie piknik i będziemy się bawić w parku.

– Dlaczego nie możemy sobie kupić hot – dogów i frytek, jak wszyscy? – spytała Betsy, wykorzystując sytuację.

– Świetny pomysł. Czas, byśmy zrobiły coś innego. Z przyprawami i musztardą, co wy na to?

– Pycha, prawdziwe hot – dogi. Napiszemy tatusiowi, że jadłyśmy hot – dogi. Nie będzie chciał uwierzyć. Mamusiu, napiszesz mu o tym, żeby naprawdę uwierzył? – poprosiła Ellie.

– Naturalnie – zgodziła się Kate, zmuszając się do uśmiechu. – Mam jeszcze lepszy pomysł. Betsy narysuje, jak wszystkie trzy jemy hot – dogi. – Uszczypnęła Betsy w brodę. Dziewczynka zrobiła grymas, przypominający uśmiech. Nie przebaczała łatwo. – No, chcę widzieć pogodne buzie – powiedziała Kate tak wesoło, jak tylko umiała. W końcu Betsy pokazała swój szczerbaty uśmiech. – No, panienki, za dziesięć minut śniadanie. Umyjcie buzie i ząbki, uczeszcie się i przynieście gumki do włosów. Dziś mam naleśniki niedźwiadka grizzly dla Betsy i naleśniki pieska dla Ellie.

– Wolę płatki kukurydziane z bananami – oświadczyła Betsy naburmuszonym tonem. – Mówiłaś, że naleśniki są tylko dla dorosłych, bo od syropu psują się zęby. Nie chcę naleśników.

– Świetnie, w takim razie dostaniesz płatki kukurydziane, a ja i Ellie j zjemy naleśniki – powiedziała Kate wyraźnie zmęczona. Boże, co się 1 z nami dzieje?

Godzinę później, kiedy były już po śniadaniu, Kate wyszła z dziewczynkami przed dom.

– Słuchajcie, zamiast jechać do Bakersfield, dla odmiany wybierzmy się do Mojave.

– Wolę jechać do parku – oświadczyła Betsy, trącając siostrę łokciem.

– Ja też – pośpiesznie dodała Ellie.

– Zgoda. Pamiętajcie, że same tak zadecydowałyście.

– Dlaczego chcesz jechać na pustynię? Tam nie sprzedają hot-dogów – powiedziała Betsy, patrząc prosto przed siebie, złożywszy rączki na brzuszku.

– Jestem przekonana, że sprzedają tam hot – dogi. Nie próbowałam się wcale w ten sposób wykręcić, by wam ich nie kupić. Pomyślałam tylko… – Westchnęła. – Dziewczynki, czy mogłybyście postarać się trochę bardziej… Chodzi mi o to, by nie było między nami żadnych uraz. Wiem, Betsy, że odczuwasz złość, ale złość niczego nie załatwia. To, że jestem dorosła, wcale nie znaczy, że nie zapominam…