Wykręciła numer, który jej zostawił, i odchrząknęła. Kapelan podniósł słuchawkę po trzecim dzwonku.

– Kapelanie Rollins, mówi… Kate Starr. Proszę mi powiedzieć wszystko, co pan wie, i przyjąć przeprosiny za… za moje zachowanie dziś po południu. Przepraszam, jeśli pana uraziłam… nie miałam takiego zamiaru.

– Rozumiem, moja droga. Major Collier posiada wszystkie informacje, ale chętnie powiem pani to, co wiem. Jeśli pani sobie życzy, mogę do pani przyjechać.

– Nie, nie… Wolę… Lepiej, jeśli będę sama. Rozmowa przez telefon nie jest… nie jest taka… taka ostateczna.

– Rozumiem, moja droga…

Kate przez całe dziesięć minut słuchała uważnie słów mężczyzny, nienawidząc tonu jego głosu i tego, co mówił.

– Kapitan Starr wykonał już zadanie i wracał do bazy, kiedy zablokował się silnik. Najprawdopodobniej nie miał innego wyjścia, tylko się katapultować. Zrobił to poniżej pułapu chmur. Jego skrzydłowy właściwie nie widział go, jak się katapultował. Sądzimy, że znajduje się gdzieś na terytorium wroga, pani Starr.

Terytorium wroga. Nieswoim głosem spytała:

– Czy Patrick… chodzi mi o to, czy lepiej byłoby dla niego, gdyby zginął, niż gdyby go wzięli do niewoli?

– Nic nam nie wiadomo, czy kapitan Starr dostał się do niewoli ani też czy zginął. Może ukrywać się gdzieś w dżungli. To mało prawdopodobne, ale niewykluczone. Po prostu nie wiemy.

– A kiedy będziemy wiedzieć, kapelanie? – spytała Kate niepewnym tonem.

– Nie potrafię na to odpowiedzieć, pani Starr. Robimy wszystko, co w naszej mocy. Jak tylko się czegoś dowiemy, natychmiast panią poinformujemy. Ekipa poszukiwawczo-ratunkowa jest w terenie. Nie wolno pani tracić wiary i nadziei. Niech zaufa pani Wszechmogącemu, On pani nie zawiedzie.

Kate poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Żałowała, że tak zaniedbała praktyki religijne. Chodziła do kościoła na Wielkanoc i Boże Narodzenie, wysyłała dziewczynki na lekcje religii i to wszystko. Rzadko się modliła, chociaż dziewczynki co wieczór odmawiały paciorek.

– Czy teraz już trochę nie za późno? – mruknęła.

– Moja droga, nigdy nie jest za późno. Bóg nie traktuje ludzi w ten sposób. Zawsze wysłuchuje modlitw. Nie twierdzę, że musi pani chodzić do kościoła, by się modlić. Można się modlić wszędzie i o każdej porze.

Wszędzie i o każdej porze. Wiedziała to.

– Dziękuję, że zechciał pan ze mną porozmawiać, kapelanie – powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.

Chwilę później sięgnęła po robótkę. Oczko prawe, oczko lewe… Ojcze nasz… Modliła się przez całe czterdzieści minut, które wyznaczyła sobie na dzierganie.

Potem Kate odłożyła robótkę. Do diabła z rozkładem dnia. Czuła, że umiera jej dusza, co dobrego przyjdzie jej z dziergania czy wyszywania? Wybuchnęła płaczem, chowając twarz w poduszce, leżącej na kanapie, by nie obudzić dziewczynek. Zaginiony podczas akcji. Poległy podczas akcji. Jeniec wojenny. Kiedy będzie wiedziała, co się stało z Patrickiem? Och, Patricku, gdzie jesteś, czy nic ci nie grozi?

Była prawie pierwsza w nocy, kiedy Kate zwlokła się z kanapy i poszła do sypialni. Zapaliła światło i spojrzała na ich pokój oczami męża. Z nieszczęśliwą miną obeszła całą tę rupieciarnię – bo była to rupieciarnia. Wszędzie panoszyły się jej robótki. Drewniane serca ozdobione koronką, doniczki w kształcie kaczek, kaczuszki w szeregu, ramki do obrazków ozdobione serduszkami, kokardkami i guzikami. Każda ściana, każdy kąt były czymś wypełnione. Ogarnęła ją panika, kiedy spróbowała wypatrzyć coś, co należało do Patricka. A przecież niczego tu nie zmieniała od dnia jego wyjazdu.

Podbiegła do komody Patricka, potykając się o stojące w rządku kaczki, i zaczęła wysuwać szuflady wiedząc, co w nich znajdzie – wiktoriańskie saszetki z cedrowymi wiórkami. Boże, nawet sznury do podnoszenia i spuszczania rolet ozdobione były serduszkami i kaczuszkami. Uniosła rękę do ust. Ile razy Patrick pytał: „Skarbie, czy naprawdę jest nam to wszystko potrzebne?” Ile razy potykał się o szereg kaczek, tak jak ona przed chwilą?

Pobiegła do łazienki wiedząc, co tam zobaczy. Te same serduszka, kaczuszki i kurczaczki. Naszyła na zasłonę do prysznica serca, ozdobione wstążeczkami, zakończonymi kaczuszkami w wiklinowym koszyczku. Identycznie przystrojone było w czterech rogach lustro. Na podłodze leżał za duży dywanik łazienkowy. Spojrzała na olbrzymiego koguta na samym środku dywanika i znów się rozpłakała.

Boże, dlaczego nagle zaczęło ją to drażnić? Bo wiesz, że Patrick nie znosił tego wszystkiego, tolerował to tylko dlatego, że cię kochał.

W jednej sekundzie znów znalazła się w sypialni, szarpiąc się z szufladą komody. Pod halkami, biustonoszami i majtkami leżała zawinięta w bibułkę koszula nocna od Fredericksa. Była taka krzykliwa, taka… wyzywająca, dokładne przeciwieństwo wszystkiego, co znajdowało się w ich domu. Otworzyła drugą szufladę i wyciągnęła muślinową koszulę nocną do kostek, starannie wyprasowaną, pachnącą cytryną i wanilią. Niewielkie wycięcie pod szyją ozdobiła aksamitną wstążeczką. Miała takie trzy – jasnożółtą, jasnoróżową i jasnoniebieską. Skromne. Niemodne. Śmieszne. Złożyła koszulę od Fredericksa i schowała do szuflady. Wychodząc z sypialni miała w oczach łzy.

Rozejrzała się po niewielkim pokoju dziennym. Prezentował się jeszcze gorzej. Każdy skrawek przestrzeni był czymś wypełniony. Mogłaby wyładować furgonetkę wszystkimi tymi niepotrzebnymi rupieciami. Kiedyś, w przypływie złości, Patrick nazwał jej robótki rupieciami. Później ją przeprosił. Miał rację, to były rupiecie. Boże, gdzie jest zdjęcie, na którym Patrick stoi razem z Zackiem na tle samolotu? Ręce jej się trzęsły, kiedy przeszukiwała jedną szufladę, a potem drugą, aż je znalazła. Ramka nie pasowała do koloru jej robótek, więc schowała zdjęcie do szuflady. Obiecała, że znajdzie odpowiednie miejsce, gdzie mogłaby je powiesić. Patrick sprawiał wrażenie dotkniętego, ale nigdy z nią na ten temat nie rozmawiał. Och, Patricku, tak mi przykro.

Teraz, kiedy było za późno… O co właściwie jej chodziło? Czy chciała winić siebie za to, co spotkało jej męża? Wyrzucać sobie, że nie była taką żoną, jakiej pragnął? Ganić się za swój egoizm, za obojętność na jego potrzeby? Przecież chciała jedynie stworzyć przytulną, ciepłą, szczęśliwą przystań. A w rzeczywistości miała zagracony, przeładowany bibelotami, pozornie szczęśliwy dom.

Kate opadła na kanapę i sięgnęła po jedną z poduszek, by przytulić ją do piersi. Dobry Boże, czy przez te wszystkie lata cokolwiek robiła dobrze? „Nasze życie intymne układało się dobrze” – szepnęła. Czy naprawdę? Patrick lubił eksperymentować, ona – nie. Zawsze kochali się po bożemu. Jej to w zupełności wystarczało, ale Patrickowi? Mówił, że też.

– Cóż jest złego w tym, żebyśmy zrobili to raz inaczej? – spytał ją w dniu swych ostatnich urodzin, kiedy przyrzekła mu, że zgodzi się na każde jego życzenie, a potem wycofała się ze swej obietnicy. – Może chociaż położysz się na mnie? – błagał. Na to się też nie zgodziła, bo nie lubiła jak plaskały jej piersi. Poza tym Patrick nie chciał zgasić światła. Wybiegł nagi do łazienki i nie tylko głośno zatrzasnął drzwi, ale jeszcze je zamknął na klucz. Kiedy po chwili wrócił, z członka kapała mu jeszcze sperma. Krzyknął: „Jesteś teraz zadowolona?” Przez całą noc płakała w haftowaną poduszkę z falbankami. Patrick zrobił sobie legowisko w kącie pokoju i usnął, śpiewając urodzinową piosenkę.

Czy już za późno na spowiedź duszy? Tylko, jeśli poległ, odpowiedziała sobie Kate. Ale on nie mógł zginąć, był taki pełen życia! Nigdy nie uwierzy w jego śmierć. Boże, proszę, spraw, by wrócił. Przysięgam, że stanę się taką żoną, jakiej pragnie. Zrobię wszystko, co zechce. Będę ubierała się wyzywająco i kochała się z nim wisząc na żyrandolu, przy zapalonym świetle, jeśli sobie tego zażyczy. Zastanowiła się chwilę, po czym dodała: zacznę też chodzić do kościoła razem z dziewczynkami. Niemal spodziewała się usłyszeć huk pioruna, ale nic takiego nie nastąpiło.

Bóg po prostu nie ubija interesów.

Uzbrojona w naręcze brązowych toreb na zakupy, Kate natarła na sypialnię i łazienkę, zdzierając wszystko ze ścian, ściągając zasłonę prysznica, kopiąc kaczuszki. Nie wiedziała, ile zużyła toreb ani ile razy wychodziła na mały taras przed domem. Kiedy skończyła o czwartej nad ranem, nie wierzyła własnym oczom widząc, jak przestronny stał się ich dom. Mogła swobodnie się poruszać, bez konieczności omijania rozmaitych fidrygałków. Zagipsowanie i pomalowanie wszystkich dziur w ścianach zajmie jej sporo czasu.

Wczoraj minęło. Rozpoczął się nowy dzień, a wkrótce nastanie jutro.

2

O szóstej trzydzieści, kiedy na dworze było już całkiem widno, Kate rozsunęła firanki w kuchni. Zima. Jej ulubiona pora roku. Choć prawdę powiedziawszy najbardziej lubiła jesień. Jesień tam, na wschodzie. Zamknęła oczy i spróbowała sobie wyobrazić zapach palonych liści.

Nowy dzień. Jak go nazwać? Dzień pierwszy po otrzymaniu telegramu? Pierwszy dzień bez Patricka? Jej pierwszy dzień jako głowy domu? Wdowy? Kobiety samotnej bez żadnych nadziei na przyszłość?

Kate zacisnęła obie ręce na brzegu zlewozmywaka, aż pobielały jej kostki. Jak sobie poradzi bez Patricka? Przecież nic nie umiała robić. Nigdy nie pracowała. „Umiem jedynie prowadzić dom, a i to spartaczyłam” – powiedziała do ekspresu do kawy. Spojrzała na zegar, stojący na kuchni. Miała godzinę, zanim obudzą się dziewczynki. Dzięki Bogu, że dziś sobota i nie musi odwozić Betsy do szkoły.

Patrick był bystry; wszyscy tak mówili. Absolwent teksaskiej uczelni. Nie tak wielu pilotów posiada tytuł inżyniera aeronautyki. Czy przyda mu się to teraz, żeby wydostać się z opałów, w jakich się znalazł? Wyekwipowano go odpowiednio na wypadek awarii: miał dokumenty, odpowiadające wymaganiom konwencji genewskich, a w kieszeni kamizelki ratunkowej – urządzenie umożliwiające radiowe namierzenie jego pozycji. Poza tym był w świetnej formie fizycznej. Podczas ostatniej kontroli lekarskiej ważył osiemdziesiąt sześć kilogramów – idealna waga przy wzroście metr osiemdziesiąt osiem. Był niezwykle silny i wytrzymały. Patrick wyjdzie z tego cało, ale czy ona może to samo powiedzieć o sobie? Już się rozkleiła, czuła się zagubiona jak małe dziecko.