Kiedy mała się uspokoiła, ujął żonę pod ramię i poprowadził rodzinę w stronę trapu. Na statku postawił Alexis, która wprawdzie mocno trzymała go za rękę, gdy po szerokich schodach wchodzili na górny pokład, ale już ciekawie zerkała przez okna sali gimnastycznej na szeroko rozreklamowanego elektrycznego wielbłąda.

Po całym "Titanicu" krążyły tłumy ludzi podziwiających wystrój wnętrz, wspaniałe boazerie i rzeźby, eleganckie wykończenia, wymyślne żyrandole, bogate obicia oraz pięć olbrzymich fortepianów. Nawet Alexis przycichła oszołomiona, gdy spacerowali po statku przed udaniem się na pokład B, gdzie mieścił się ich apartament.

– Prawda, że to robi wrażenie? – powiedział Bert do Kate, która uśmiechnęła się do męża. Bardzo się cieszyła, że odbędzie z nim podróż na pokładzie tego cuda. To zawieszone pomiędzy dwoma światami miejsce, gdzie wszyscy czuli się dobrze, bo o każdego troszczono się jak należy, wydało jej się przytulną, bezpieczną i romantyczną przystanią. Tym razem zamierzała powierzyć Oonie pieczę nad dziećmi i więcej czasu poświęcić mężowi. Bertram był zachwycony salą gimnastyczną, ale gdy zajrzał do klubu, Kate skrzywiła się i pogroziła mu palcem.

– Nawet o tym nie myśl. Chcę, żebyśmy więcej przebywali z sobą podczas tego rejsu. – Na krótką chwilkę przytuliła się do Berta, który w odpowiedzi uśmiechnął się czule.

– Chcesz powiedzieć, że Charles i Edwina nie są tu jedyną zakochaną parą? – szepnął jej do ucha, wciąż jeszcze trzymając Alexis za rękę.

– Mam taką nadzieję – uśmiechnęła się Kate znacząco i koniuszkami palców delikatnie musnęła policzek męża.

– Słuchajcie no – zaproponował Bert – co byście powiedzieli na to, żeby teraz iść do kabin, rozpakować rzeczy, a później znowu pomyszkować po statku?

– A nie możemy od razu, tato? – nudził George, niezwykle podniecony, bo wszystko było takie nowe. Jednakże Bert nalegał, by wpierw bezpiecznie umieścić najmłodsze dzieci w kabinach. Obiecał, że później sam oprowadzi go po statku, ale dla George'a pokusa była zbyt silna. Zanim Winfieldowie dotarli na pokład B, położony dwa piętra poniżej sali gimnastycznej, chłopiec zniknął. Zatroskana Kate poprosiła Filipa, aby poszukał brata.

– Zostaw go, Kate – mitygował żonę Bertram. – Nie mógł odejść daleko. Na statku nic mu się nie stanie. Przecież jest tak podniecony, że nie zszedłby z pokładu za nic w świecie. Jak się rozlokujemy w kabinach, pójdę go poszukać.

Kate, niezbyt przekonana, przystała na propozycję męża, martwiła się jednak wyobrażając sobie kłopoty, w jakie syn może się wpakować. Dopiero na widok przepięknych kabin, które Bertram dla nich zarezerwował, zapomniała o wszelkich strapieniach.

Winfieldowie z radością powitali Charlesa, który zjawił się chwilę po nich.

– Czy to tutaj? – zagadnął wtykając głowę w drzwi saloniku. Ciemne włosy miał nienagannie przyczesane, a w błękitnych oczach na widok narzeczonej zatańczyły ogniki. Edwina zerwała się i pobiegła ku niemu.

– Charles! – wykrzyknęła ucieszona i zarumieniona z radości rzuciła się w jego wyciągnięte na powitanie ramiona. Jej włosy miały ten sam odcień co włosy Charlesa, ale błękit oczu był głębszy. Promieniała szczęściem, gdy przy akompaniamencie chichotów Alexis i Fannie Charles unosił ją w ramionach.

– Hej, panienki, a cóż was tak śmieszy? – Bardzo lubił bawić się z młodszymi siostrami Edwiny, a Teddy'ego uważał za najsłodsze dziecko na świecie. Zaprzyjaźnił się z Filipem i polubił nawet rozbrykanego George'a. Winfieldów uważał za wspaniałą rodzinę, siebie zaś za szczęśliwca, że spotkał i pokochał Edwinę. – Widziałyście już pieski? – zapytał dziewczynki ponad ramieniem ich siostry. Fannie pokręciła przecząco głową, a Alexis spochmurniała. – Pójdziemy je odwiedzić po południu, jak się wyśpicie.

– Gdzie one są? – spytała zaniepokojona Alexis, myśląc o psach z obawą.

– Na dole, zamknięte w klatkach. Nie uwolnią się z nich -uspokoiła ją Edwina. Alexis nie wyszłaby z kabiny przez cały rejs, gdyby wiedziała, że może spotkać błąkającego się po korytarzach psa.

Edwina zostawiła dzieci pod opieką Oony, po czym udała się z Charlesem do jego kabiny. Bertram zarezerwował mu piękny pokój. Z dala od ciekawskich spojrzeń dzieci narzeczony przytulił ją mocno i delikatnie pocałował w usta. Edwina wstrzymała oddech, zapominając o całym świecie w silnych ramionach przyszłego męża. Nie raz w podobnych chwilach zastanawiała się, czy potrafią poczekać na siebie aż do sierpnia. Oboje wiedzieli jednak, że za nic w świecie nie zawiedliby zaufania okazywanego im przez rodziców Edwiny, choć z pewnością trudno im będzie wytrwać aż do dnia, w którym połączą ich więzy małżeńskie.

– Czy zechciałaby pani pójść ze mną na spacer, panno Winfield? – z uśmiechem zapytał Charles narzeczoną.

– Z największą przyjemnością, panie Fitzgerald – odparła.

Charles rzucił płaszcz na łóżko i wyszli na pokład. Pogoda była nie najgorsza, jakby słońce także cieszyło się z ich radości. Nie widzieli się zaledwie kilka dni, lecz każda godzina rozłąki wydawała im się wiekiem. Edwina była zachwycona, że narzeczony jedzie z nimi do San Francisco. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogliby się na tak długo rozstać.

– Tęskniłam za tobą – szepnęła mu do ucha, gdy wygodnymi schodami dotarli na pokład spacerowy położony wyżej.

– Ja też, kochanie – powiedział Charles. – Już niedługo nie będziemy się rozstawać ani na chwilę.

Edwina przytaknęła mu radośnie. Gdy mijali stoliki kawiarenki, na francuską modłę wystawione na pokład, odprowadzały ją pełne podziwu spojrzenia kelnerów, którzy wymieniali między sobą uwagi w szybkiej francuskiej mowie. Wielu pasażerów pierwszej klasy intrygowało to maleńkie "bistro", nowość nie spotykana na żadnym statku, jak zresztą wiele innych szczegółów na "Titanicu".

Narzeczeni doszli do połowy pokładu spacerowego, którego część osłonięto oszklonym dachem, aby można podziwiać ocean bez względu na kaprysy pogody.

– Myślę, kochanie, że znajdziemy na tym statku wiele zacisznych zakątków – powiedział Charles z uśmiechem. Mocniej przycisnął jej rękę ramieniem, a Edwina się roześmiała.

– Tak jak George. Udało mu się zgubić, zanim doszliśmy do kabiny. Ten dzieciak jest niemożliwy. Naprawdę nie wiem, czemu mama go nie udusi. – Na myśl o bracie Edwina spochmurniała.

– Nie robi tego, bo to uroczy urwis – wystąpił Charles w obronie chłopca. – On dobrze wie, na ile może sobie pozwolić.

Edwina musiała przyznać mu rację, choć chwilami naprawdę miała ochotę zamordować brata.

– Chyba tak. To niesamowite, jak bardzo różnią się on i Filip. Filip nigdy by sobie nie pozwolił na podobne zachowanie.

– Ja w jego wieku też nic takiego nie robiłem i może właśnie dlatego tak lubię George'a. On nigdy nie będzie żałował, że kiedykolwiek zrezygnował z czegoś. Myślę, że już wszystkiego popróbował.

Charles roześmiał się, a Edwina zawtórowała mu radośnie. Narzeczony objął ją ramieniem i obydwoje patrzyli, jak ogromny statek powoli odsuwa się od nabrzeża. Edwina modliła się w duchu, by ojciec miał rację i żeby się nie okazało, że George zszedł ze statku, aczkolwiek podobnie jak ojciec była przekonana, że brat nie zrobił tego. Tutaj, na pokładzie, działo się zbyt wiele, nie sądziła zatem, aby pociągnął go brzeg.

Gdy spoglądali w dół, przenikliwe gwizdki zlały się w jeden ostry dźwięk, który uniemożliwiał rozmowę. W powietrzu czuło się prawdziwie podniecający nastrój, potęgowany przez gwizdy rozlegające się ponad ich głowami. Charles wziął Edwinę w ramiona i pocałował.

W asyście sześciu holowników olbrzymi "Titanic" uwolniony z uwięzi odbił od brzegu, kierując się do Cherbourga, skąd miał zabrać resztę pasażerów, i dalej do Queenstown, a następnie przez ocean do Nowego Jorku. Nagle wśród osób znajdujących się na górnych pokładach zapanowało poruszenie, które zupełnie uszło uwagi innych. Pasażerowie pierwszej klasy z osłupieniem patrzyli, jak transatlantyk prześlizguje się z trudem obok liniowców amerykańskiego i brytyjskiego, unieruchomionych w porcie z powodu niedawnego strajku górników. Amerykański "New York" kotwiczył w sąsiedztwie "Oceanica" należącego do linii White Star. Obydwa statki, spięte linami cumowniczymi, stały blisko siebie, pozostawiając "Titanicowi" bardzo wąskie przejście. Raptem rozległ się huk podobny do wystrzału z pistoletu – to pękły liny mocujące "New Yorka" do "Oceanica" i liniowiec jął powoli dryfować w kierunku "Titanica". Wydawało się, że lada chwila go staranuje, na szczęście zapobiegł temu błyskawiczny manewr jednego z holowników, z którego podano zerwaną linę na "New Yorka", tak że marynarze zdołali ją zamocować na moment przed zderzeniem.

"Titanic" wypłynął w końcu z portu, o włos uniknąwszy katastrofy. Manewr, który jej zapobiegł, wywołał naprawdę wielkie wrażenie wśród świadków wydarzenia – zdawało się, że oglądają pokaz nadzwyczajnych umiejętności załóg holowników, podczas gdy "Titanic" niewzruszenie parł naprzód. To pływające miasto miało długość czterech przecznic, czyli ośmiuset osiemdziesięciu dwóch stóp, jak wcześniej poinformował ich Filip, i z pewnością niełatwo było nim manewrować.

– Czy było tak niebezpiecznie, jak mi się wydawało? – zapytała Edwina oszołomiona tym, na co przed chwilą patrzyła.

Charles poważnie skinął głową.

– Tak sądzę. Może wypijemy kieliszek szampana w Cafe Parisien, żeby uczcić szczęśliwy początek rejsu?

Edwina chętnie przystała na tę propozycję. Przytuleni skierowali się ku kawiarence, gdzie kilka minut później znalazł ich zziajany i rozczochrany George.

– Co tu robisz, siostrzyczko? – spytał, stając na tarasie kawiarni w czapce na bakier. Poła koszuli wysunęła mu się z wysmarowanych na kolanie spodni, ale twarz promieniała szczęściem nie do opisania.

– Mogłabym cię spytać o to samo. Mama szukała cię wszędzie. Co u licha robiłeś do tej pory? – gniewnie powiedziała Edwina.

– Przecież musiałem się rozglądnąć – odparł patrząc na siostrę z politowaniem, że nie rozumie rzeczy tak oczywistej, po czym rzucił Charlesowi porozumiewawcze spojrzenie. – Cześć, Charles! Jak się masz?