– Wspaniale nam było u ciebie, Rupercie. Zapraszamy do San Francisco – powiedział Bertram. Sam prawie uwierzył we własne słowa.

– Obawiam się, że dla mnie jest już trochę za późno – odparł Rupert.

– Jeżeli będziesz się dobrze czuł, przyjedź.

Raz jeszcze uścisnęli sobie dłonie. Rupert, choć w sumie był zadowolony z ich wizyty, odczuwał ulgę, że wyjeżdżają.

– Musicie koniecznie opisać nam ten nowy statek. Na pewno jest wspaniały – powiedział. Przez chwilę wydawało się, że zazdrości Winfieldom podróży, natomiast Liz na samą myśl o przeprawie przez ocean była chora, chociaż z tęsknotą już teraz wyglądała chwili wyjazdu do Stanów. Poczyniła nawet pewne przygotowania, wybrała sobie bowiem suknię przy okazji pobytu w Londynie z Kate i Edwiną.

– Pewnie napiszesz o rejsie w swojej gazecie, prawda?-zagadnął Rupert Berta, który uśmiechnął się na te słowa. Wprawdzie niezmiernie rzadko pisywał do własnej gazety, nie licząc okazjonalnych artykułów wstępnych, ale tym razem musiał przyznać, że istotnie chyba zamieści coś na łamach pisma.

– Być może. Jeżeli napiszę, przyślę wam egzemplarz – obiecał.

Rupert objął Berta ramieniem i odprowadził do drzwi, podczas gdy Edwina i Liz razem z Ooną zapędzały kolejno dzieci do łazienki przed wyruszeniem do Southampton.

Pora była jeszcze wczesna. Słońce dopiero unosiło się nad widnokręgiem. Przed sobą mieli trzygodzinną podróż do Southampton. Rupert polecił swemu szoferowi i dwóm stajennym, by odwieźli ich na miejsce wraz z resztą bagażu, większość kufrów bowiem wysłano już poprzedniego dnia.

W ciągu kilku minut Winfieldowie usadowili się w trzech samochodach. Edwina i Filip jechali z częścią bagażu i George'em, który oczywiście zajął miejsce przy kierowcy. W drugim samochodzie podróżowała Oona z Fannie, małym Teddym i pozostałym bagażem, natomiast silver ghostem, ulubionym autem Ruperta, jechali Kate z Bertramem i Alexis. Liz zaproponowała, że będzie im towarzyszyć, ale Kate uznała, że podróż jest zbyt długa i siostra czułaby się bardzo osamotniona w drodze powrotnej. Uścisnęły się zatem serdecznie. Liz przez długą chwilę mocno tuliła Kate, sama nie wiedząc, czemu jest tego ranka wyjątkowo niespokojna.

– Dbaj o siebie… Będzie mi ciebie brakowało… – powiedziała. Było jej wyjątkowo ciężko rozstawać się z siostrą, jakby nie mogła znieść więcej pożegnań. Raz jeszcze uściskała Kate, ta zaś roześmiała się pogodnie i poprawiła na głowie stylowy kapelusz, który Bertram kupił jej w Londynie.

– Ani się obejrzysz, jak będzie sierpień, Liz – szepnęła siostrze do ucha. – I znowu będziesz w domu. – Pocałowała ją w policzek, po czym odsunęła od siebie, by spojrzeć na nią po raz ostatni. Jakże martwił ją zmęczony wygląd Liz! Ilekroć myślała o przenosinach Edwiny do Anglii, modliła się, by życie jej córki było lepsze niż to, które przypadło w udziale siostrze. Nie mogła pogodzić się z myślą, że Edwina odjedzie od niej tak daleko. Nie mniej ciężko było jej teraz zostawić Liz z Rupertem, który właśnie gderliwym głosem wydawał polecenia kierowcom, ponaglając ich do wyjazdu, by Winfieldowie nie spóźnili się na statek. Mieli odpłynąć za niecałe pięć godzin.

– Wypływacie w samo południe, prawda? – Gdy Rupert zadał to pytanie, było pół do ósmej rano dziesiątego kwietnia. – To wspaniały statek. Życzę jak najlepszej podróży i pomyślnych wiatrów!

Pomachał im ręką na pożegnanie. Stojąca przy nim Liz ze smutkiem patrzyła, jak odjeżdża pierwszy samochód, za nim drugi i wreszcie ostatni. Kate uśmiechała się wyglądając przez okno. Na kolanach trzymała Alexis, a siedzący obok Bertram obejmował ją ramieniem.

– Kocham was! – zawołała Liz, gdy auta przyspieszały z pomrukiem silników. – Kocham was!…

Jej słowa rozpłynęły się w powietrzu. Otarła oczy nie rozumiejąc, dlaczego dręczy ją niepokój. "To niepoważne, zobaczę ich przecież już w sierpniu." Uśmiechnęła się do własnych myśli i weszła za mężem do domu. Rupert zamknął się w bibliotece, co często czynił przed południem, Liz zaś wróciła do jadalni. Posmutniałym wzrokiem patrzyła na opustoszałe miejsca przy stole, a gdy służba zbierała talerze, ogarnęło ją przejmujące uczucie samotności. Jeszcze przed chwilą pokój był pełen życia i ludzi, których kochała, teraz panowała tu dźwięcząca w uszach cisza. Znowu była sama. Tymczasem jej bliscy zmierzali do Southampton.

Rozdział drugi

Dotarłszy do portu w Southampton samochód wiozący Kate i Bertrama poprowadził kawalkadę pojazdów lorda Hickhama do miejsca, gdzie pasażerowie pierwszej klasy wchodzili na pokład. George, jadący z Edwiną i Filipem w drugim z kolei aucie, nie mógł z podniecenia usiedzieć na miejscu, czym doprowadzał rodzeństwo do rozpaczy, aż wreszcie siostra kategorycznie przywołała go do porządku. Niewiele to jednak pomogło.

– Popatrz, popatrz Edwino! – zawołał George ujrzawszy cztery potężne kominy statku.

Filip bezskutecznie starał się go uspokoić. W przeciwieństwie do rozhukanego młodszego brata przeczytał wiele o statku, stąd wiedział, że wezmą udział w jego dziewiczym rejsie. Niemal identyczny "Olympic" pływał po morzach już od roku, ten wszakże, RMS "Titanic", był największym w świecie liniowcem, o połowę większym od innych. George'owi aż dech zaparło na jego widok. Ojcowska gazeta nazwała go "Statkiem Cudów", a na Wall Street określono go mianem "Ulubieńca Milionerów". Czekający ich rejs był przywilejem tylko dla wybranych. Bertowi Winfieldowi udało się zarezerwować pięć z dwudziestu ośmiu luksusowych kabin na pokładzie B, jednym z wielu "cudów" odróżniających ten statek od innych. Kabiny te miały okna zamiast iluminatorów, a umeblowano je pięknymi francuskimi, holenderskimi i brytyjskimi antykami. Pokoje Winfieldów, połączone ze sobą, tworzyły jeden wielki apartament.

George miał zamieszkać z Filipem, Edwina z Alexis, Oona z Fannie i Teddym, Bertram i Kate zaś w największej kabinie, sąsiadującej z pokojem ich przyszłego zięcia, Charlesa Fitzgeralda. Poprzedzająca rejs podniosła atmosfera sprawiła, że George nie mógł doczekać się chwili wejścia na pokład. Gdy tylko samochody się zatrzymały, rzucił się w stronę trapu. Jego starszy brat był jednak szybszy i zaciągnął go z powrotem pod opiekuńcze skrzydła Edwiny, która pomagała matce utrzymać w ryzach gromadkę dzieci.

– A gdzież to się wybierasz, młody człowieku? – rzucił Filip tonem swego ojca, ignorując nieprzychylne spojrzenie brata.

– Niedługo będziesz przybierał ton wuja Ruperta – odparł George, lecz Filip pominął tę uwagę milczeniem. – Nie wolno ci się stąd ruszać, dopóki ojciec nie pozwoli wejść na pokład. – Filip zerknął na resztę dzieci i zauważył, że Alexis kurczowo trzyma się spódnicy matki, a niania ledwo może się uporać z dwójką zapłakanych maluchów. – George – polecił – idź pomóc przy Teddym. Oona i mama muszą się zająć bagażem.

Ojciec właśnie odprawiał szoferów lorda Hickhama. Za takimi chwilami jak ta George wprost przepadał, panujący bowiem chaos pozwalał zwykle ulotnić się i robić to, na co przyszła mu ochota.

– Och, Filipie, naprawdę muszę? – Wyglądał na przerażonego perspektywą zajmowania się dziećmi, gdy wokół tyle się działo. Imponujący kadłub "Titanica" był tuż obok. George niecierpliwie czekał na moment, gdy zacznie penetrować sekrety statku. Czuł, że nie ma chwili do stracenia.

– Owszem, musisz – warknął Filip, popychając George'a w kierunku młodszego rodzeństwa, sam zaś poszedł pomóc ojcu. Kątem oka dostrzegł, że Edwina nie może sobie poradzić z Alexis.

– Nie bądź niemądra – przekonywała. Klęczała obok niej na nabrzeżu w nowym eleganckim kostiumie z niebieskiej wełny, który po raz pierwszy włożyła z okazji spotkania z rodzicami Charlesa. – Czego tu się bać? Popatrz! – wskazała ręką na wielki statek – to pływające miasto. Za kilka dni będziemy w Nowym Jorku i wsiądziemy do pociągu, który nas zawiezie do San Francisco – starała się mówić o czekającej ich podróży jak o wesołej przygodzie, lecz Alexis, którą najwyraźniej przerażał ogrom statku, z płaczem wyrywała się z jej objęć, szukając schronienia w fałdach matczynej spódnicy.

– O co chodzi, kochanie? – Kate popatrzyła na najstarszą córkę, starając się dosłyszeć jej słowa poprzez dźwięki orkiestry, która na specjalnie zbitym na tę okazję pomoście grała murzyńskie rytmy. Poza tym zaokrętowanie przebiegało całkiem zwyczajnie. Widocznie linie White Star zdecydowały, że nadmiar rozgłosu byłby nieelegancki: – Co się stało? – spytała Edwinę próbującą uspokoić Alexis.

– Boi się wejść na pokład – mruknęła Edwina dyskretnie. Kate przytaknęła jej ze zrozumieniem.

Alexis zawsze czuła lęk przed nowymi wydarzeniami, ludźmi i miejscami. Gdy płynęli do Europy na "Mauretanii", także była wystraszona i wciąż wypytywała matkę, co będzie, jeśli wpadnie do wody.

Szczupłą dłonią w cieniutkiej rękawiczce Kate pogładziła jedwabiste loki córeczki i pochyliła się, by szepnąć jej do ucha przeznaczone tylko dla niej sekrety. Słowa matki wywołały uśmiech na twarzy dziewczynki, przypomniały jej bowiem, że za pięć dni będzie obchodzić swoje szóste urodziny. Matka obiecała jej aż dwa przyjęcia urodzinowe – pierwsze na statku, a drugie gdy dotrą do San Francisco.

– Czy już dobrze? – spytała szeptem Kate wystraszoną córkę, Alexis jednak pokręciła głową i wybuchnęła płaczem tuląc się do matki, bo na nowo przypomniała sobie o czekającej ich podróży.

– Nie chcę jechać! – szlochała, lecz zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, mocne ręce uniosły ją w górę i znalazła się w ramionach ojca.

– Ależ chcesz, cukiereczku. Chyba nie zamierzasz zostać w Anglii bez nas? Z pewnością nie, ty głuptasku. Teraz płyniemy do domu na najcudowniejszym statku, jaki dotąd zbudowano. A wiesz, co właśnie widziałem? Panienkę taką dużą jak ty. I założę się, że zanim dotrzemy do Nowego Jorku, będziecie najlepszymi przyjaciółkami. No, a teraz idziemy na pokład, dobrze? Zobaczymy, jak wyglądają nasze kabiny – oświadczył, trzymając ją mocno w ramionach.