Wciąż jednak miała nie spłacone rachunki. Zarobki szły do wierzycieli Douga, a bez kapitału na porządne wyposażenie gabinetu i przyzwoity samochód nie mogła pracować. Miała nadzieję spłacić długi, a stacją było jedynie na spłacanie odsetek.

Zdecydowała się. Powie rano Belli, ze chce sprzedać domek i te parę akrów zaniedbanego pastwiska wokół.

Dwóch pacjentów pojawiło się jednak przed przyjściem Belli i zanim ich obsłużyła, w małym salonie będącym jednocześnie poczekalnią, w kolejce czekało już na nią sześciu następnych.

– Mam nowinę – szepnęła Bella, gdy Kate wyłoniła się z gabinetu po kartę kolejnego pacjenta.

– Jeśli chodzi o sprzedaż gabinetu Alfa, to już wiem – odpowiedziała przyciszonym głosem. Obróciła się do starszej kobiety siedzącej przy drzwiach i zdobyła na uśmiech. – Proszę, pani Breuhaut. Przepraszam, że musiała pani czekać.

Tego ranka wszystkich pacjentów przepraszała za opóźnienie. Każdy miał bowiem jakiś poważny problem, wymagający czasu, a ponadto chciał porozmawiać o sprzedaży gabinetu Alfa.

Poczekalnia opróżniła się dopiero po drugiej. Kate wyszła z pokoju, w którym przyjmowała pacjentów, I z ulgą stwierdziła, że oprócz Belli nie ma już nikogo.

– Dzięki Bogu, wreszcie koniec.

– Nie widziałaś jeszcze listy wizyt domowych – ponuro poinformowała ją Bella. – A wiem, że w nocy zepsuł ci się samochód. Tu nie da się niczego ukryć dłużej niż przez pięć minut, zwłaszcza jak się zostawia na drodze spalone auto. Dzwoniłam do Tima. Kilku farmerów pojedzie tam po południu traktorami, żeby uprzątnąć bałagan. Pete Symons będzie cię woził swoją taksówką na wizyty, dopóki się wszystko nie ułoży.

– Dzięki ci, Bello. – Kate uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. Westchnęła i spojrzawszy na starszą kobietę zauważyła na jej twarzy niepokój. - Przecież dobrze wiesz, że nie może się ułożyć, prawda? Niestety, nie mogę tu nadal pracować.

– Tak. – Bella spojrzała na swoje pulchne ręce.

– Tak przypuszczam. Nie teraz, kiedy Alf sprzedał gabinet. Wygląda na to, że rozmawiał z tym człowiekiem już od miesiąca. I udało mu się zachować to w tajemnicy przed wszystkimi. Szczwany lis! Zdaje się, że ten nowy doktor kupił także stary szpital na końcu miasta i chce kupić przyległą do niego działkę. Chyba chce dobudować nowe skrzydło, na oddział opiekuńczy, jak sądzę. – Spojrzała na Kate, próbując ukryć podekscytowanie. – Znowu będzie tu prawdziwy szpital. Czy to nie wspaniałe?

– Fantastyczne – przyznała Kate po chwili. – Szkoda, że ja nie mogłam tego zrobić.

Bella zamilkła. W końcu sięgnęła po swój koszyk i zaczęła go pakować.

– Wrócisz do miasta?

– Muszę – powiedziała ze smutkiem Kate. – Nawet gdybym miała za co kupić kolejny samochód, to i tak nie mogłabym konkurować z lekarzem, który ma gabinet w miasteczku.

Bella markotnie pokiwała głową.

– Będzie nam ciebie brakowało – powiedziała po prostu. – Jesteś świetnym lekarzem.

– Bez głowy do interesów i z beznadziejnym gustem, jeśli chodzi o mężów – dokończyła z goryczą Kate. – Ale dziękuję, Bello. – Usłyszała silnik samochodu wjeżdżającego na podwórko. Kolejny pacjent, westchnęła. Spojrzała w okno.

Trudno było nie poznać srebrnego mercedesa. Podobnie jak mężczyzny, który z niego wysiadł. Nieznajomy z ostatniej nocy.

Bella, gotowa już do wyjścia, zawahała się. Chęć jak najszybszego dotarcia do domu walczyła w niej z ciekawością. Niepewnie spojrzała na Kate.

– Idź – powiedziała Kate. – Tim może się niepokoić, że tak długo nie wracasz. I jeszcze raz dziękuję.

Wyszły na werandę. Bella z zainteresowaniem przyglądała się mężczyźnie zbliżającemu się do domku. Skinął uprzejmie głową i w milczeniu czekał na jej odjazd. Kiedy samochód recepcjonistki zjechał ze wzgórza, wszedł po schodkach na werandę.

– Została pani na lodzie, pani doktor – zażartował, wskazując ręką na pusty parking.

W brązowych oczach, ocienionych niesforną grzywą blond włosów, migotały figlarne błyski. Był wspaniale zbudowany. Wydał jej się jeszcze wyższy niż w nocy. Kate miała sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś spoglądał na nią z góry.

– Jest jeszcze taksówka – odparła rumieniąc się.

– Richard Blair. – Uśmiechnął się przepraszająco i wyciągnął ogromną dłoń.

Kate nie odwzajemniła uśmiechu ani nie uścisnęła jego ręki.

– Doktor Blair?

– Tak. – Przyjrzał się uważnie dziewczynie w białym fartuchu, o zbyt wielkich oczach na drobnej bladej twarzy, okolonej kasztanowymi lokami.

– Dlaczego nie przedstawił się pan wcześniej? – spytała spokojnie.

Richard Blair westchnął i włożył ręce do kieszeni sportowych spodni.

– Nie wiedziałem jak – wyznał zakłopotany. – Mam wrażenie, że popełniłem poważny zawodowy błąd.

Spojrzała na niego zdziwiona.

– Co pan ma na myśli?

– Czy sądzi pani, że wprowadziłbym się tu wiedząc o istnieniu innego lekarza? Tutejszy aptekarz poinformował mnie, że w promieniu sześćdziesięciu kilometrów nie ma żadnego. Nie mogłem wprost uwierzyć w szczęśliwy traf.

– Więc kupił pan wszystko pod wpływem chwili?

– W pewnym sensie, tak – zgodził się. Uśmiechnął się z przymusem i spojrzał w dół, na dolinę. Z werandy rozciągał się widok zapierający dech. Daleko, za uprawnymi polami, widać było w dole malutkie miasteczko. U podnóża wąwozu, wśród gęstych drzew, wiła się rzeka, ginąca z pola widzenia na kolejnym zakolu. Z drzew zerwało się z krzekliwym hałasem stado czerwonych rajskich ptaków i utworzyło na niebie szybko mknącą purpurową strzałę. Oprócz cichego szumu wiatru nie słychać było żadnych odgłosów.

– Urodziłem się w Australii – odezwał się cichym głosem – ale moja matka była Angielką i kiedy zmarł mój ojciec, wróciliśmy do Anglii. Miałem wtedy szesnaście lat. Chciała, bym tam został, ale po jej śmierci nie mogłem oprzeć się tęsknocie. – Wzruszył ramionami. – Moim domem jest Australia, nawet po dwunastoletniej nieobecności. Wróciłem tu i jechałem przed siebie, żeby po prostu przypomnieć sobie, jak wielkie są tu przestrzenie. Przy drodze do Corrook zobaczyłem ogłoszenie Alfa. – Uśmiechnął się smutno. – I to już koniec historii.

– Praktyka lekarska tutaj, to coś innego niż w Anglii – powiedziała po chwili Kate.

– Właśnie tego chcę – odparł. – Mam już dość miasta. – Spojrzał na nią bez uśmiechu. – Jestem tu, by porozmawiać o pani, o mnie już dość. – Zawahał się.

– Dlaczego, do diabła, Alf powiedział mi, że nie ma tu żadnego lekarza?

– Jestem kobietą – stwierdziła krótko. Ciemnobrązowe oczy i wzrost tego mężczyzny denerwowały ją. Przemknęła jej myśl, że być może nie jest to zdenerwowanie, lecz jakieś inne uczucie. Błysk zainteresowania w jego oczach poruszył w niej coś, co tkwiło tak głęboko, że…

– Zauważyłem to – oznajmił chłodno. – Nie odpowiedziała pani na moje pytanie.

– Ależ tak. – W jej głosie brzmiało znużenie. – Zdaniem Alfa miejsce kobiety jest w domu. Najlepiej, jeśli jest bosa i w ciąży. Kobieta i lekarz to dla Alfa sprzeczne pojęcia. Moje recepty realizuje pod przymusem i przekonuje każdego, kto chce go słuchać, że mądrzej jest pojechać z grypą czy ospą wietrzną nawet i sto kilometrów do lekarza, niż zwrócić się do mnie. – Uśmiechnęła się sztucznie. – Sądzi więc chyba, że pana sobie wymodlił.

Westchnął i jeszcze głębiej wsunął ręce do kieszeni.

– Myślałem, że się dobrze przygotowałem – powiedział z goryczą. – Obejrzałem mapy i dane statystyczne. Wiem, z czego utrzymuje się ludność i jaki dochód może mieć tu lekarz. Jedyne, czego się nie dowiedziałem to tego, że lekarz tu już jest. Powinienem był to sprawdzić – przyznał samokrytycznie – ale nie podejrzewałem, że aptekarz może kłamać w tak zasadniczej sprawie.

Kate wzruszyła ramionami.

– Przekażę panu karty moich pacjentów. Mogę to zrobić teraz, jeśli pan sobie życzy. Równie dobrze może pan zacząć od razu.

– O czym, do diabła, pani mówi? – spytał z niekłamanym zdumieniem w głosie.

– No cóż, nie mogę dalej praktykować w dolinie – wyjaśniła ozięble – kiedy doktor Blair ma wspaniały gabinet w mieście i, jak słyszałam, prywatny szpital także.

– A więc odchodzi pani i po prostu zostawia mi wszystko?

– Nie mam wyboru. – Spojrzała z gniewem na spokojną twarz mężczyzny.

– Jest pani pewna? – zapytał łagodnie.

– O co panu chodzi?

– Czy pani praktyka lekarska jest dochodowa?

– spytał z przekąsem. – Czy tutaj naprawdę potrzebny jest lekarz? Wygląda pani na osobę żyjącą na progu ubóstwa. A może pani po prostu nie chce zainwestować ani w samochód, dzięki któremu byłaby pani osiągalna, ani w przyzwoite pomieszczenie?

– Zgadł pan – odpowiedziała Kate z goryczą. – Chowam pieniądze do pończochy. – Weszła do domu.

Richard Blair zawahał się, ale po chwili poszedł za nią.

– Weźmie je pan teraz? – Kate wyciągnęła szufladę z kartoteką i zaczęła wyjmować karty pacjentów. – Na popołudnie jest pięć wizyt domowych i niech mnie piorun strzeli, jeśli wydam na taksówkę choć jeden grosz z mojego skarbu schowanego w pończosze! Jest pan nowym lekarzem w Corrook, więc niech pan się tym zajmie, doktorze.

Mężczyzna oparł się o biurko recepcjonistki i splótł ramiona.

– Aż tyle goryczy, pani doktor?

– A co pan myśli? – Zdenerwowała się. – Zjawia się pan tutaj i pozbawia mnie środków utrzymania…

– Trudno to nazwać środkami utrzymania – przerwał z rozmysłem. – Zaczynam myśleć, że Alf chyba miał rację. Ludzie z tej doliny potrzebują wszechstronnej opieki medycznej, a pani jej nie zapewnia. – Spokojnie wytrzymał spojrzenie wielkich zielonych oczu, błyszczących gniewem. – Załóżmy, na przykład, że wczoraj wieczorem dojechała pani do Cameronów własnym samochodem, tym niemniej uznała pani za konieczne pozostać tam na noc. Jak mógłby skontaktować się z panią ktoś potrzebujący pilnie pomocy? Ostatniej nocy nie miała pani przy sobie przenośnego telefonu. Czy w ogóle go pani ma?