Miłość i spadek

Rozdział 1

Kate wiedziała, że dni Betsy są policzone. Nie sądziła jednak, że koniec może nadejść w tak nieodpowiedniej chwili: o północy, na mało używanej drodze, wiele kilometrów od najbliższej ludzkiej siedziby. Na domiar złego lało jak z cebra. Wygramoliła się z samochodu, podeszła do maski i zaklęła.

Spod zardzewiałej maski wydobywał się wyraźny swąd tlącej się gumy, a krople deszczu padające na gorący metal z sykiem zamieniały się w parę. Nic nie mogła zrobić. Samochód definitywnie stanął.

W jednej chwili przemokła do suchej nitki. Ciemnokasztanowe loki zwisały w mokrych strąkach wokół twarzy, a po bladych policzkach spływały strużki wody i łzy.

Pisk opon przywrócił ją do rzeczywistości. Znalazła się w świetle reflektorów samochodu, który wyłonił się zza zakrętu i nagle zahamował.

– Co jest, do diabła…? – wykrzyknął donośnie wysoki blondyn, wysiadając ze srebrnego mercedesa. Samochód Kate blokował drogę na ostrym zakręcie i w głosie mężczyzny brzmiało przerażenie.

Podszedł do niej.

– Zdaje się, że potrzebuje pani pomocy? – Przerażenie w jego głosie ustąpiło miejsca rozbawieniu. Wyglądała naprawdę jak zagubiona i opuszczona przez wszystkich sierotka.

Kate zaczerwieniła się, walcząc z napływającymi łzami. Czuła się wyczerpana i ostatnią rzeczą, jakiej mogłaby pragnąć, był arogancki mężczyzna bawiący się jej kosztem w szlachetnego rycerza w srebrnej zbroi.

Nie miała jednak wyboru i musiała przyjąć rolę bezbronnej kobiety. W grę wchodziło życie trzyletniej Trący.

– Zepsuł mi się samochód – wydusiła z siebie.

– Doprawdy? Nie zatrzymała się pani tutaj, by podziwiać widoki? – W jego głosie słychać było drwinę. – Jest pani pewna, że nie zabrakło po prostu benzyny?

– Jestem. – Zielone oczy Kate błysnęły złością. Odgarnęła mokre włosy znad oczu i włożyła ręce do kieszeni. – Silnik się przegrzał.

W tym momencie staromodny samochód postanowił udowodnić słuszność jej tezy. Para gwałtownie syknęła, po chwili rozległ się stłumiony łoskot i silnik wybuchł żywym ogniem.

Torba… Jej torba nadal była w samochodzie. Przerażona Kate wzięła głęboki oddech i zerwała się do biegu. Mężczyzna chwycił ją za ramię.

– Nie bądź głupia…

Nie był wystarczająco szybki. Wyrwała się mu i pobiegła dalej. Nie mogła stracić torby. Jej zawartość była zbyt cenna. Chwyciła za klamkę i, choć parzyła jej palce, otworzyła drzwi. Sięgnęła po podniszczony skórzany kuferek.

Mężczyzna chwycił ją z tyłu za ramiona i bezceremonialnie wyciągnął z samochodu. Torbę też. Był dość silny, by wynieść ją z płonącego auta razem z ciężką torbą. Ledwo rzucił Kate na rozmokłe, torfowe pobocze drogi i przykrył ją własnym ciałem, samochód stanął w płomieniach.

Przez długi czas leżała nieruchomo. Nie mogła oddychać. Rozgrzane powietrze parzyło jej przełyk, ponadto nieznajomy przyciskał ją do ziemi. Mimo to cały czas kurczowo trzymała torbę.

W końcu, kiedy ogień przygasł, nieznajomy wstał i spojrzał na leżącą dziewczynę.

– Co, do cholery, ma pani w tej torbie? – spytał z furią w głosie. – Czy zdaje sobie pani sprawę, że o mało co nie zginęliśmy oboje?

– Ja… – Kate usiadła z wysiłkiem. – Przepraszam…

– Mam nadzieję, że przynajmniej diamenty – powiedział wzburzonym głosem. – Choć nie sądzę, żeby nawet diamenty były tego warte. – Parsknął gardłowym śmiechem i popatrzył na palący się jeszcze wrak samochodu.

– To torba lekarska – wyjaśniła spokojnie Kate. – Potrzebuję jej…

– Torba lekarska…

– Tak. – Z ponurym wyrazem twarzy przyglądała się przez chwilę temu, co zostało z jej samochodu, potem obróciła się do stojącego obok mężczyzny. Był przystojny i… wściekły. – Czy mógłby pan mnie podwieźć do najbliższej farmy?

– Tam pani mieszka?

– Nie. Ale Robertsonowie zawiozą mnie…

– Dokąd? – Jego głos nadal był chłodny.

– Jestem lekarzem – oznajmiła Kate podnosząc się z ziemi. – Mam pilną wizytę. Trący Cameron…

– Lekarzem! – wykrzyknął z niedowierzaniem.

– Widzę, że inaczej wyobraża pan sobie wiejskiego lekarza – powiedziała z niewyraźnym uśmiechem – ale jestem lekarzem, a dziecko Cameronów jest prawdopodobnie chore. Muszę więc tam jakoś dotrzeć.

– Nie wierzę – oświadczył nieznajomy pełnym powątpiewania tonem.

– To prawda. – Kate wyprostowała się. – Wie pan, lekarze wiejscy nie muszą być mężczyznami w średnim wieku.

Zapadła cisza. Na twarzy mężczyzny malowało się bezbrzeżne zdumienie.

– Proszę pana – powiedziała cicho. – Bardzo proszę… Jeśli nie pojadę do nich, Trący może umrzeć.

– Co jej jest? – spytał twardo, jakby wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że Kate jest lekarzem.

– Sądzę… Mam nadzieję, że to po prostu krup.

Napotkała jego badawcze spojrzenie. Miała wrażenie, że widzi ją na wylot. W milczeniu patrzył na nią ciemnymi oczami, w których – prócz wciąż obecnego gniewu – czaiło się coś jeszcze.

Jest po trzydziestce, pomyślała, i potężny! Sama była wysoka, ale przy nim poczuła się mała i drobna.

– Podwiezie mnie pan? – spytała niepewnie. – Tylko do Robertsonów. Oni zawiozą mnie już dalej.

– Proszę wsiadać. – Podszedł do mercedesa i otworzył drzwi od strony pasażera. – Zawiozę panią do pacjentki – burknął. – Jedźmy już.

Podczas jazdy w ciepłym samochodzie Kate rozgrzała się, nadal jednak była wyczerpana i wstrząśnięta ostatnimi przeżyciami. Odzywała się lakonicznie, i to jedynie na temat kierunku jazdy. Zresztą mężczyzna także nie wykazywał ochoty do rozmowy.

Palce, którymi dotknęła gorącej klamki, piekły boleśnie. Mimo nikłego oświetlenia zobaczyła, że pokrywają się pęcherzykami. Podniosła wzrok i kątem oka dostrzegła spojrzenie nieznajomego.

– Trzeba to opatrzyć, bo wda się infekcja – powiedział szorstko.

Kate zirytowała się. Wyglądało na to, że nie potraktował poważnie jej kwalifikacji lekarskich.

– Wiem – mruknęła z przekąsem.

Po dziesięciu minutach dojechali do farmy Cameronów. Zanim samochód się zatrzymał, John Cameron był już przy nim i prawie wyciągnął Kate na zewnątrz, całkowicie ignorując siedzącego obok mężczyznę. Potrzebował Kate, i to rozpaczliwie.

– Z Trący jest coraz gorzej. – Usprawiedliwiał się i błagał równocześnie. – Nie ma już nawet siły kaszleć. I cała jest sina…

Rzuciła okiem na kierowcę, ale farmer chwycił ją za rękę i nieubłaganie ciągnął w stronę domu. Mimo to zatrzymała się w drzwiach i odwróciła. Nieznajomy stał obok samochodu.

– Dziękuję panu – powiedziała zduszonym głosem. – M… moja torba?

– Zaraz ją przyniosę – odparł chłodno. – Proszę iść.

Kate nie miała wyboru. Cameron wzmocnił ucisk i wciągnął ją do domu.

Zdumiała ją panująca tam cisza. Podczas rozmowy telefonicznej – kiedy to przerażona pani Cameron wezwała ją do swej córki, Trący – ledwo słyszała głos matki, zagłuszany przez suchy, szczekający kaszel. A teraz… Wiedziała, co zobaczy za chwilę.

Z ciężkim sercem poszła za ojcem dziecka do sypialni na tyłach domu. Otworzył drzwi i wreszcie usłyszała Trący. Nie kaszlała, lecz rzężąc z trudem łapała oddech.

Matka trzymała dziecko w objęciach. Ze ściągniętej bólem malutkiej twarzyczki patrzyły ogromne oczy, zbyt duże u trzyletniego dziecka. Przerażenie Trący było oczywiste, a jej bladość potwierdziła obawy Kate. Przebiegła wzrokiem pokój.

– Czy nie mówiłam, żeby przy dziecku była parująca woda?

– Nie ma już gorącej wody.

– To postarajcie się o nią – poleciła ostrym tonem Kate, nie zważając na paniczny lęk rodziców. To nie była pora na delikatność i podtrzymywanie na duchu. Wyjęła dziewczynkę z ramion matki i zaniosła do kuchni. – Czy macie jakiś elektryczny prodiż?

– Tak. – Ojciec wyraźnie odzyskał energię. – Jest w kredensie.

– Proszę nalać wody i włączyć do prądu. – Stan dziecka wymagał natychmiastowego działania. – Trzeba nalać wody do wszystkich naczyń, jakie są w domu, i podgrzać ją na piecu. Piec musi być rozgrzany do czerwoności.

Pani Cameron robiła wrażenie osoby czekającej na najgorsze.

– Poproszę o stary koc albo duże ręczniki – zwróciła się do niej Kate. Kobieta zaczęła płakać i głos dziewczyny stwardniał. – Potrzebuję ich natychmiast – powiedziała ostrym tonem. – Teraz nie pora na łzy. Gdzie jest moja torba?

Pani Cameron otarła łzy z policzka i wstrzymując łkanie, odwróciła się. W tym momencie do kuchni wszedł kierowca mercedesa i położył torbę na stole. Spojrzał na dziecko, które Kate trzymała w ramionach, otworzył torbę i pochylił się, by sprawdzić jej zawartość.

– Inhalator?

– Tak – potwierdziła szorstko, próbując nie okazać zdumienia. – Pod bandażami.

Szybko wyjął go i przymocował do maski. Kate sprawdziła drogi oddechowe małej pacjentki.

– Adrenalina? – spytał mężczyzna.

– Powinna tam być. – Kim, na Boga, był ten człowiek? Opalona, szczera twarz, obszerny sweter ręcznej roboty, sportowe spodnie i buty sugerowały, że jest farmerem. Po co farmerowi tyle medycznej wiedzy? Nie czas teraz na zastanawianie się, żachnęła się w duchu.

– Nic dziwnego, że torba jest taka ciężka. – Podał jej adrenalinę.

– Dziękuję – skwitowała krótko i znów całą uwagę poświęciła dziecku. Może potrzebna będzie intubacja, zastanawiała się intensywnie.

– Najpierw adrenalina – poradził, jakby czytał w jej myślach. – Jest jeszcze czas.

– Skąd…

– Ale nie ma go zbyt wiele. Niech pani umocuje dziecku inhalator – powiedział stanowczo – a ja zajmę się namiotem.

W ciągu paru minut ustawił nad nią prowizoryczny namiot, zawieszając koce i ręczniki na krzesłach opartych na kuchennym stole. Wewnątrz ustawił prodiż z gotującą się wodą. Kiedy umocował już ostatni koc nad jej głową, Kate spojrzała na rodziców dziecka.

– Teraz może pani płakać, jeśli pani chce – powiedziała miękko. – Ale na pani miejscu nie robiłabym tego. Nie ma powodu. – Spojrzała na nieznajomego i zawahała się. W jej głowie kłębiły się setki pytań. Powróciła spojrzeniem do dziecka, które nerwowo wierciło się w jej ramionach. Kiedy dziewczynka będzie już bezpieczna, przyjdzie czas na stawianie pytań.