– Nie.

– Dlaczego?

– Bo mnie na to nie stać. – Zaczynała tracić panowanie nad sobą, głównie dlatego, że miał rację.

Richard podszedł do biurka recepcjonistki i wziął terminarz wizyt. Przejrzał kilka ostatnich stron i spojrzał na Kate.

– Bzdury! – powiedział ostro. – Miała pani komplet pacjentów przez całe tygodnie. Z takim dochodem na pewno stać panią na zakup niezbędnego wyposażenia.

Kate wyrwała mu terminarz.

– Jak pan śmie? – warknęła. – To nie pana sprawa.

– Ma pani rację – przyznał. – To nie moja sprawa. Czuję się jednak, niestety, moralnie zobligowany do zaproponowania pani spółki albo przynajmniej współpracy. Z danych statystycznych o tutejszej ludności wynika, że pracy starczy dla nas obojga.

– Nie chcę żadnej spółki – warknęła. – Wyjeżdżam.

– Dlaczego?

– Bo nie stać mnie na pozostanie. – Napięcie i wyczerpanie zrobiło swoje i Kate była bliska łez. – Nie stać mnie ani na to, by wejść z panem w spółkę, ani by prowadzić tu nadal praktykę. I ma pan rację. Nie zapewniam dobrej opieki medycznej. Jestem pewna, że pan zapewni lepszą. A teraz proszę mi wybaczyć. To lista wizyt domowych. Życzę panu powodzenia. – Odwróciła się, powstrzymując łzy.

Niech go diabli wezmą, zaklęła w myślach, dlaczego nie wychodzi? Marzyła tylko o tym, by wreszcie mogła przeżywać swe cierpienie w samotności. Nagle poczuła na ramieniu dłoń Richarda Blaira i po chwili znalazła się z nim twarzą w twarz.

– Pierwsze wrażenie nie myliło mnie, prawda? – spytał miękko. – Jest pani wyczerpana.

– Nie jestem wyczerpana – zaprzeczyła gwałtownie, choć ze szlochem w głosie. – Jestem po prostu wściekła.

– Wyczerpana i wściekła – oświadczył ze spokojem i spojrzał na zegarek. – Jadła pani lunch?

– Nie. I nie mam ochoty – odparła tonem upartego dziecka, zagryzając wargę i aby uniknąć badawczego spojrzenia, odwróciła głowę.

Mężczyzna spojrzał na karty pacjentów, które trzymał w ręku, i ponownie podniósł wzrok na mokrą od łez twarz dziewczyny.

– Lunch – powiedział stanowczo. – Sprawdźmy, czy kawiarnia w Corrook prowadzi sprzedaż kawy i kanapek na wynos.

– Nie potrzebuję lunchu – wydusiła Kate.

– Czy na studiach niczego pani nie nauczyli? – Pokręcił z dezaprobatą głową. – Nawet podstawowej zasady psychologii mówiącej, że w przypadku zaburzeń emocjonalnych najlepszym lekarstwem jest przekąska?

Objął ramieniem plecy Kate i wyprowadził z pokoju.

– Doktor Harris, lunch!

Nie opierała się.

Rozdział 3

Podstawowa zasada psychologii doktora Blaira zadziałała wspaniale. Po zjedzeniu dwóch okrągłych grzanek i wypiciu trzech kubków kawy Kate prawie doszła do siebie. Oparła się na wygodnym fotelu luksusowego samochodu i powoli sączyła kawę czując, jak słodkie cappucino spełnia swoje zadanie.

Richard milczał. Ciszę wypełniały jedynie wydobywające się z radia łagodne dźwięki spokojnej, nastrojowej muzyki. Słuchał i jadł. Z pozoru pochłaniało go wszystko, oprócz siedzącej przy nim dziewczyny.

Wypił kawę i zaczął przeglądać dokumentację lekarską Kate. Zobaczył, jak ona odstawia swój kubek i odłożył papiery na tylne siedzenie.

– Jeszcze jedną? – spytał unosząc brwi.

– Dziękuję, nie. – Kate uśmiechnęła się blado.

– Trzy zupełnie wystarczą. – Pani Cliff, właścicielka tej kawiarni, podejrzewa chyba, że zwariowaliśmy. Siedzimy tu na zewnątrz, jak…

– Powiedziałem jej, że musimy omówić poufne sprawy zawodowe – uspokoił ją. – Pani Cliff doskonale to rozumie.

Wbrew swej woli Kate zachichotała.

– Pęka z ciekawości. – Dotknęła dłonią policzka.

– I założę się, że nawet z tej odległości dostrzegła, że płakałam. Może pan stracić reputację, zanim pan zacznie tu pracować, doktorze.

Zachęcony tonem rozbawienia, który po raz pierwszy usłyszał w jej głosie, roześmiał się.

– Może po prostu będę musiał się z panią ożenić i wszystko będzie w porządku.

Kate spoważniała i odwróciła wzrok.

– Aż tak źle jeszcze nie jest – powiedziała cicho.

Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, potem westchnął i włączył stacyjkę.

– Przerwa skończona. Teraz do pracy, pani doktor – oznajmił zdecydowanym tonem. – Proszę mi powiedzieć, dokąd mam jechać.

– Jak to dokąd? – spytała ze zdumieniem.

– O ile dobrze pamiętam, ma pani jakieś wizyty domowe – przypomniał. – Przejrzałem karty pani pacjentów. Dokąd jedziemy najpierw? Trzeba sprawdzić nogi pana Kinga i pora już na comiesięczną wizytę u panny Mavis Souter. A może bliźniacy Grunter…

Kate zagryzła wargę.

– To są pańscy pacjenci – oświadczyła po chwili.

– Nie przejmę ich, zanim mnie pani z nimi nie zapozna – stwierdził dobitnie. Ostrożnie wjechał na jezdnię. – Jedziemy.

Podjechali do zaniedbanego domku i w milczeniu podeszli do drzwi.

– To jest doktor Blair. – Kate przedstawiła swego towarzysza Herbertowi Kingowi, pierwszemu z popołudniowych pacjentów.

Stary człowiek przyjrzał się krytycznie Richardowi i wyciągnął rękę. Z trudem dowlókł się do drzwi, by im otworzyć, i widać było, że cierpi z bólu.

– Dzień dobry, doktorze – burknął. – To pan jest ten nowy? – Rzucił badawcze spojrzenie na Kate. – Alf Burrows przechwalał się na mieście, że panią załatwił.

Richard uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Nie mógłbym konkurować z pańską doktor Harris – powiedział.

– No, pewnie. – Herbert King przyjrzał mu się spod krzaczastych brwi. – Kate Harris to bardzo dobra dziewczyna.

Kate zarumieniła się i ujęła staruszka pod łokieć.

– Pomogę panu wrócić do łóżka – zaproponowała łagodnie.

– Sam potrafię – mruknął urażonym głosem i wyrwał ramię.

– Wiem, że pan potrafi – zapewniła, ujmując go ponownie pod ramię. – Robię to tylko po to, żeby zrobić dobre wrażenie na nowym doktorze.

Staruszek wybuchnął radosnym chichotem i zacisnął pomarszczone dłonie na ręce Kate.

– Nie ma mowy o żadnej konkurencji – rzucił Richardowi przez ramię. – Kate Harris jest najlepszym lekarzem, jakiego Corrook kiedykolwiek miało.

– Ponieważ miało tylko starego Macguire’a, który nie stronił od butelki. – Kate ostrożnie prowadziła starego człowieka do łóżka. Wątły i pochylony stawiał bardzo niepewne kroki. Nie powinien mieszkać samotnie, ale z determinacją sprzeciwiał się przeprowadzce do jakiejś opiekuńczej instytucji.

Pomogła mu ułożyć się w łóżku i odwinęła bandaże z nóg. Skrzywiła się.

– Nie ma poprawy? – Utkwił wzrok w twarzy Kate.

– Nie, Bert, nie ma – odpowiedziała szczerze. – Musimy położyć cię do szpitala. Tylko na parę dni – dodała szybko widząc, jak zmienił się wyraz jego twarzy. – Zmiana opatrunku raz dziennie nie wystarcza, a pielęgniarka rejonowa nie może być tu częściej.

– A jeśli nie pójdę? – spytał kwaśno.

– Bert, to przewlekła infekcja. – Kate nie unikała jego wzroku. – W razie pogorszenia ryzykujesz amputacją.

– A jeśli nie zgodzę się na amputację, umrę – powiedział gorzko. – No cóż, dziewczyno, owiń je po prostu z powrotem i nie zajmujmy się już tym. Bo jeśli zabiorą mnie do wielkiego szpitala w mieście, nigdy nie wrócę już do domu, i wiesz o tym równie dobrze jak ja. Umrę tam. A wolę umrzeć pół roku wcześniej tutaj, w dolinie, niż w mieście samotnie. – Spojrzał na nich oboje.

Kate westchnęła i pochyliła się nad nogami Berta. Ostrożnie oczyściła żylakowe wrzody i ponownie założyła opatrunki. Nogi były tak cienkie, że papierowa skóra nie miała prawie wcale czego się trzymać.

Usilnie zastanawiała się, co w tej sytuacji zrobić. Nie znalazła dobrego rozwiązania. Staruszek miał rację. Najbliższy szpital oddalony był o dwie godziny jazdy; zbyt daleko, by mogli odwiedzać go przyjaciele. Brat Berta mieszkał tuż za wzgórzem, ale też był bardzo słaby.

– Dlaczego nie zamieszkasz razem z Samem? – spytała, delikatnie bandażując nogę.

Bert parsknął pogardliwie.

– Bo drzemy się ze sobą, jak pies z kotem – wyjaśnił.

– Sam ożenił się wcześnie. Głupi pomysł, gdyby mnie ktoś pytał. Nie trwało to dłużej niż trzydzieści lat, ale żona wbiła mu do głowy różne dziwne pomysły o szorowaniu wanny i wyciskaniu pasty do zębów od końca tubki. Doprowadzam go do białej gorączki.

Kate uśmiechnęła się.

– Moglibyście dogadać się, żeby każdy wyciskał po swojemu – pouczyła surowym tonem. – I zamieszkać razem. – Z zatroskaniem patrzyła na leżącego w łóżku człowieka. – To znaczy, kiedy nogi będą już wyleczone.

– Nie pójdę do żadnego szpitala, do cholery – warknął ze złością.

– Bert…

– To moje ostatnie słowo. – Staruszek podciągnął się z trudem do siedzącej pozycji i patrzył na nią z furią.

– Możesz się wynosić, Kate Harris. Dziękuję za opatrunek. A teraz zjeżdżaj!

Richard stał oparty o przeciwległą ścianę i przysłuchiwał się rozmowie.

– Czy gdyby w Corrook był szpital, dałby się pan namówić na krótki pobyt? – zapytał nieoczekiwanie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Słyszałem takie plotki. – Stary człowiek przeniósł wzrok na niego. – Mówi pan poważnie?

– Jak najbardziej.

– Wielkie słowa – zadrwił staruszek. – Uwierzę dopiero jak zobaczę.

– A co pan na to, żeby być naszym pierwszym pacjentem?

– Bertowi szpital potrzebny jest teraz – wtrąciła szybko.

– Wiem. – Richard uśmiechnął się do staruszka. – Czy jest pan ubezpieczony?

– Tak. – Nie spuszczał wzroku z lekarza.

– Więc nie ma żadnych przeszkód – powiedział z uśmiechem Richard. – Przypuszczam, że będziemy gotowi na przyjęcie pacjentów za tydzień.

– Pan żartuje. – Kate i Bert patrzyli na niego, jakby zwariował.

– Nie. – Roześmiał się. – Sięgnął ręką do kieszeni i pokazał kartkę. – Zajmowałem się tym od pewnego czasu. To jest formalne zezwolenie z wydziału zdrowia na ponowne otwarcie dziesięciołóżkowego szpitala w dolinie. Jedyny warunek, jaki postawili, to zatrudnienie dwóch lekarzy. Sądziłem, że dam ogłoszenie po otwarciu gabinetu, ale chyba nie muszę. – Uśmiechnął się do Berta. – Nie sądzi pan, że doktor Harris i ja to będzie dobry zespół?