Nieznajomy uśmiechnął się do niej porozumiewawczo, jakby wiedział, o co chce go zapytać i rozumiał jej milczenie. Ten uśmiech ją oszołomił. Twarz mężczyzny rozjaśniła się, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki. Potem zasunął koc i wspomnienie tego uśmiechu zabrała Kate ze sobą do pełnej wilgoci klaustrofobicznej izolatki.

Trzymała dziewczynkę tak blisko pary, jak tylko wydawało się to jej jeszcze bezpieczne. Koc nad nimi przesiąkł wilgocią do tego stopnia, że zaczęła się ona skraplać, a para i krople wody przemoczyły ich ubrania, ale z twarzyczki Trący powoli ustępowała straszliwa siność.

Po zużyciu całej adrenaliny, jaka była w inhalatorze, zdjęła dziewczynce maskę. Dziecko zaczęło kaszleć – tym samym szczekającym kaszlem, który Kate słyszała przez telefon. Kaszel był dla niej oznaką, że Trący odzyskuje siły, ale dziewczynkę wprawił w jeszcze większą panikę.

Skupiła się na uspokajaniu dziecka. Przemawiała do Trący cicho i czule, mruczała jej dziecinne piosenki i przerażona twarzyczka w końcu nieco się rozpogodziła. Przez chwilę Kate miała ochotę zaproponować matce, aby ją zastąpiła, ale odrzuciła tę myśl. Z pewnością paniczny strach pani Cameron udzieliłby się i tak rozpaczliwie już przestraszonej dziewczynce.

Spoza koca dochodziły do niej odgłosy cichej rozmowy rodziców, stanowiące tło dla jej mruczanek, a parę razy usłyszała spokojny głos nieznajomego. Intrygowało ją, kim on jest i co tu robi. Na pewno nie jest z doliny, bo wszystkich miejscowych zna.

Czy to ważne, spytała samą siebie. Musiała przyznać, że wywarł na niej duże wrażenie. I to nie tylko dlatego, że jego uśmiech chwycił ją za serce…

Pochyliła się nad małą pacjentką i po raz setny sprawdziła jej puls. Wiedziała już, że wygrywa tę walkę i tylko to się liczyło. Wszystko inne będzie musiało poczekać.

Wreszcie dziecko przestało kaszleć, zaczęło oddychać prawie normalnie i w końcu zmęczone zasnęło.

Kate odsunęła koc. W pomieszczeniu było prawie tyle samo pary co w naprędce skleconym namiocie. Na piecu stało kuka garnków z gotującą się wodą. Kate uśmiechnęła się do rodziców pilnujących ognia.

Mimowolnie poszukała wzrokiem nieznajomego. Nie było go. Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie. W duchu zganiła się i wróciwszy do śpiącego dziecka, przywołała gestem matkę.

– Wyjdzie z tego – zapewniła przestraszoną kobietę.

– Obawiam się jednak, że będziecie musieli utrzymać taką parówkę aż do rana. Jeśli zrobicie tu jakieś posłanie, Trący będzie spała spokojnie, a tego potrzebuje najbardziej.

– Nie musi… Nie musi być w szpitalu? – wyjąkała kobieta.

Po raz tysięczny Kate pożałowała, że w dolinie nie ma szpitala. W normalnych warunkach dziecko w takim stanie powinno być pod kontrolą fachowego personelu medycznego. Najbliższy szpital znajdował się jednak aż o dwie godziny jazdy stąd. Dwugodzinna podróż, bez wilgotnej pary, mogła okazać się tragiczna w skutkach.

– Będzie tu bezpieczna. Zostanę z nią, jeśli możecie mnie przenocować.

– Nie ma pani wyboru. – Farmer uśmiechnął się.

– Pani przyjaciel odjechał. Czekał do chwili, gdy Trący zaczęła kaszleć. Wtedy orzekł, że wszystko będzie dobrze i zostawił resztę w pani rękach. Zapewniliśmy go, że przenocujemy panią.

– To nie jest mój przyjaciel – oświadczyła krótko Kate marszcząc brwi. – Samochód mi się zepsuł i ten człowiek mnie podwiózł. Czy powiedział wam, kim jest?

– Nie. – Farmer spojrzał na żonę układającą śpiącą dziewczynkę na kanapie w rogu kuchni i przeniósł spojrzenie na Kate. – Pokażę – pokój, gdzie będzie pani spała.

Kate była całkowicie wyczerpana. Rzuciła okiem na zegarek: trzecia w nocy. Miała zapisanych pacjentów na wizyty od dziewiątej rano, a w dodatku nie miała samochodu.


Ruch w domu zaczął się wcześnie. Jeszcze przed świtem, w półśnie usłyszała otwierające się drzwi i muczenie krów. O szóstej trzydzieści wstały starsze dzieci i zaczęły się kręcić koło jej pokoju. Od czasu do czasu uchylały drzwi i zaglądały do środka. Kate westchnęła, posłała zaciekawionym twarzom wymuszony uśmiech i odrzuciła przykrycie. Nałożyła wilgotne ubranie. Zaczął się nowy dzień.

Mała pacjentka obudziła się i czuła się dobrze.

– W ciągu najbliższych paru nocy atak może się powtórzyć – ostrzegła rodziców. – Wiecie już teraz, co trzeba robić. Niech na razie śpi w kuchni i proszę grzać na piecu garnki z wodą.

– Zrobimy tak – obiecała pani Cameron. Ujęła dłonie Kate i uścisnęła je. – Dziękujemy pani.

O ósmej farmer odwiózł ją do domu. Jechał powoli hałaśliwą starą ciężarówką, zakłócającą spokój wczesnego poranka w dolinie. W sierpniu, w krajobrazie tego południowo-wschodniego zakątka Australii dominowała soczysta zieleń. Z ogromnych drzew gumowych rosnących wzdłuż drogi nadal skapywały krople deszczu.

Miasteczko Corrook leżało w dolinie. Tuż za nim droga wiła się w górę, do domu Kate. O tej porze ulice były puste; miasteczko nie zbudziło się jeszcze do życia.

Jechali w milczeniu.

Przy głównej ulicy było kilkanaście sklepów, pub i mała apteka, a za nią już tylko jeden niewielki budynek z nieaktualnym od dawna szyldem: Gabinet lekarski.

Od dwóch lat stała przed nim tablica z imponująco dużym napisem: NA SPRZEDAŻ. Podczas każdego pobytu w miasteczku, Kate przypatrywała się jej z żalem. Nie było jej stać na to, by kupić gabinet, a Alf stanowczo nie miał zamiaru go wynająć, zwłaszcza – jak to określił bez ogródek – jakiejś znachorce udającej lekarza. Znaleźli się w impasie. Kate musiała prowadzić praktykę dojeżdżając ze swej odległej farmy, a Alf nadal posiadał nie używany gabinet lekarski i w równych proporcjach poświęcał swój czas i energię na wydawanie leków, udzielanie porad oraz robienie krytycznych uwag na temat pani doktor.

Tego ranka tablica z ogłoszeniem nadal stała przed domem. Było na niej jednak coś nowego. Na skos, wielkimi czerwonymi literami ktoś obwieścił nowinę: SPRZEDANE.

Zaskoczona Kate cicho krzyknęła. Wyrwany z zamyślenia pan Cameron podążył za jej wzrokiem.

– No, no, coś takiego! W końcu Alf znalazł kupca. Kate z niedowierzaniem pokręciła głową. To już ostatni gwóźdź do trumny, pomyślała zrezygnowana. Dotąd nie traciła nadziei, że któregoś dnia będzie przyjmować pacjentów w tym właśnie gabinecie. Teraz jej marzenia rozwiały się.

– Alf zawsze twierdził, że sprzeda go jedynie mężczyźnie – przypomniał jej John Cameron. – A on nigdy nie zmienia zdania.

Skinęła głową. Owładnęło nią zmęczenie, uczucie beznadziejności i apatia. Sprzedaż gabinetu przestała ją obchodzić. Może i dobrze, że został sprzedany. Teraz wystawi na sprzedaż swoje małe gospodarstwo i będzie mogła wyjechać stąd z czystym sumieniem. I tak nie ma wyboru. Bez samochodu nie sposób być wiejskim lekarzem.

Rozdział 2

Miała dwadzieścia minut do rozpoczęcia porannych przyjęć pacjentów. Wzięła prysznic, przebrała się w spódnicę i bluzkę, włożyła biały fartuch i przeszła do frontowego pokoju, by zaczekać na panią Quayle.

Bella Quayle łączyła obowiązki recepcjonistki i opiekunki Kate. Przyjęła panią doktor pod swoje skrzydła dwa lata temu, kiedy Kate przybyła do doliny, i przez cały ten czas chroniła ją przed światem.

Dziewczynie wydawało się, że przyjechała do Corrook wieki temu. Niewielka farma, na której mieszkała, była kaprysem Douga w czasach, gdy mieli mnóstwo pieniędzy i żywiołowo je wydawali. Akt własności farmy, na swoje nazwisko, otrzymała od niego w rocznicę ślubu z zapewnieniem, że jest to świetna inwestycja.

Był to kolejny z wątpliwych interesów Douga. Zawsze był ambitnym księgowym, ale koniunktura lat osiemdziesiątych uderzyła mu do głowy. Żona nie była w stanie powstrzymać go od zaciągania coraz większych długów.

Zaniedbana farma była jedynym zakupem na nazwisko Kate. Pochłonięta prowadzeniem prywatnego gabinetu i pogrążona w swej ukochanej medycynie wszystkie sprawy finansowe zostawiła w rękach Douga. W końcu był nie tylko jej mężem, ale i księgowym. Miała niespełna dwadzieścia lat, kiedy wyszła za niego, i ufała mu całkowicie. Jak się okazało, było to z jej strony nierozważne.

Kiedy Doug wykonał o jedną przemyślną operację finansową za dużo i uznał, że powinien wyjechać z kraju, po prostu kupił bilet lotniczy pierwszej klasy dla siebie i „przyjaciółki”, której istnienia Kate nie była świadoma. Zostawił ją z bólem serca, gorzkimi wspomnieniami i górą rachunków, których spłata zajmie jej lata. Pod zastaw pożyczek oddał wszystko, co miała: gabinet, dom i samochód.

Doug z pewnością nie spłacałby długów byłej żony. Kate Harris jednakże czuła się odpowiedzialna za jego zobowiązania i znała ludzi, którym winien był pieniądze. Ku swemu przerażeniu odkryła, że zaciągnął długi nawet u jej rodziców. Przekonał ich, by zastawili własny dom na sfinansowanie jej gabinetu i zapewnił sobie ich dyskrecję wobec córki, aby „nie urazić jej dumy”. Sprzedała gabinet, ale i tak dużo zabrakło do wykupienia hipoteki.

Wyprzedawszy „miejskie” mienie zajęła się farmą. W pewien ponury zimny weekend, skrajnie przygnębiona pojechała do Corrook. Zamierzała wystawić dom na sprzedaż. Dowiedziała się, że jedynym agentem od handlu nieruchomościami w Corrook i okolicy jest Bella Quayle. Nie zastała jej jednak, lecz tylko jej męża, Tima.

– Chyba zwariowała pani, żeby teraz sprzedawać – powiedział jej bez osłonek. – Przecież jest recesja, na wsi też. Nie dostanie pani nawet połowy tego, co pani zapłaciła. A poza tym… – Przyjrzał się jej przenikliwie i Kate wiedziała, że zobaczył więcej, niż chciałaby okazać. – Poza tym, Corrook rozpaczliwie potrzebuje lekarza. Niech pani tu zamieszka. Mamo! – zawołał.

– Chodź i poznaj naszego nowego lekarza.

To było szaleństwo, ale czy miała wybór? Pracę na etacie i zamieszkanie z rodzicami. Nie zniosłaby tego. Współczucie rodziny i przyjaciół przygniatało ją. Może więc samo niebo zesłało jej tę szansę?