„Najbardziej podoba mi się Aggie. Już czas ruszać w drogę. Musimy dojść do mostu – czeka nas długi spacer. Potem przez most do miasteczka i ścieżką w góry. Mamy przed sobą około trzech godzin marszu. Jeśli będziesz zmęczona, wezmę cię na ręce. Może tego nie widać, ale jestem bardzo silny”.

„Jesteś wspaniały, Feliksie. Mamy przed sobą całe dwa dni! Nigdy nie spędziliśmy ze sobą tak wiele czasu. Wiesz, że to zasługa mojej przyjaciółki Helen, która zgodziła się powiedzieć rodzicom, że u niej spędzam ten weekend? Chcę, abyśmy przez całe życie byli tacy szczęśliwi jak dziś”.

„Obiecuję ci, że tak będzie. A ty przyrzeknij, że nigdy nie przestaniesz mnie kochać”.

„Przyrzekam, i ty zrób to samo”.


* * *

To była długa, trudna wspinaczka i trwała całe trzy godziny, tak jak powiedział Feliks.

„Sama nie umiałabym trafić tu jeszcze raz. Skąd wiesz, dokąd idziemy?”

„Jako dziecko nosiłem księdzu woreczki z żywnością dwa razy w tygodniu. Teraz zajmuje się tym inna rodzina w parafii. Ten ksiądz to bardzo dobry człowiek. Nie będzie o nic pytał. Już trzy razy rozmawiałem z nim na nasz temat. Zgodził się udzielić nam ślubu, ale kazał mi obiecać, że zawsze będę cię kochał, w zdrowiu i w chorobie, i że tylko śmierć może nas rozłączyć. Przyrzekłem. Ty także musisz to zrobić. Mówiłem ci, że on nie mówi po angielsku, ale o to się nie martw. No, jesteśmy już prawie na miejscu. Przyniosłem ze sobą trochę wody i miękką chusteczkę, proszę, możesz się odświeżyć. Mam też jeszcze prezent dla ciebie” – dodał nieśmiało.

„Prezent? Czy to prezent ślubny? Wiesz, ja także mam coś dla ciebie” – rzekła Agnes równie nieśmiało.

„Kocham cię, Aggie”.

Wiedziała, że Feliks mówi prawdę.

Po dwudziestu minutach dotarli na miejsce. Feliks popatrzył na słońce.

„Do spotkania z księdzem zostało już tylko piętnaście minut. Jeśli nie będziemy u niego na czas, on położy się spać, a wtedy nie wolno go budzić. Nie chcemy czekać do jutra, pospiesz się, Aggie”.

Aggie miała na sobie zwykłą, białą muślinową suknię i atłasową szarfę. Wsunęła na nogi parę skórzanych pantofli, które ze sobą przyniosła, aby uzupełnić swój ślubny strój.

„Jestem gotowa”.

„Ach, Aggie, wyglądasz tak ślicznie. Na zawsze zapamiętam cię taką, jaka jesteś w tej chwili. Proszę, uplotłem ci wianek z kwiatów i zrobiłem piękny bukiet. Trzymałem je w wodzie, bo nie chciałem, aby zwiędły. A czyja wyglądam dobrze?”

„Tak – powiedziała Aggie. – Wyglądasz lepiej niż gwiazdor filmowy. Podoba mi się twój krawat”.

„Pospiesz się. Już niedaleko, ale nie możemy zwlekać, a właściwie powinniśmy 1 zacząć biec. Dałabyś radę?”

„Na własny ślub mogłabym nawet pofrunąć, gdyby zaszła taka potrzeba. Prowadź, Feliksie”.

Bez tchu, z rumieńcami na twarzy dobiegli do małej chatki zatopionej wśród bujnej zieleni. Wszędzie rosło mnóstwo kwiatów, kolorowych i kwitnących, a od ich zapachów aż kręciło siew głowie.

Ksiądz był bardzo stary i zgarbiony, zupełnie jakby na ramionach dźwigał grzechy całego świata. Jego białe włosy lśniły w słońcu. Aggie była pewna, że widzi aureolę wokół jego głowy i nagle, nie wiadomo dlaczego, poczuła, że staruszek jest ciężko chory.

„Uszczypnij mnie, Feliksie, chcę być pewna, że nie śnię” – szepnęła Aggie, wyciągając ku niemu lewą rękę. Oczy zaszły jej łzami, gdy patrzyła na zwykłą, ręcznie wykonaną, ślubną obrączkę. Była tak bardzo zakochana, że uniosła dłoń Feliksa do ust i ucałowała palec, na którym miał obrączkę.

„Ksiądz ogłosił nas już mężem i żoną, a teraz czeka, żebym cię pocałował. Muszę mu dać prezent. Bogaci ludzie dają księdzu pieniądze. Ja mam dla niego tylko kapciuch z tytoniem”.

To był cudowny pocałunek.

„Kocham panią, pani Sanchez”.

„Kocham pana, panie Sanchez”.

Ariel obudziła się cała zlana potem. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się z nią dzieje. Sięgnęła po omacku do lampki nocnej, a potem wyjęła z szuflady pudełeczko z pamiątkami. Obrączka, którą Feliks włożył jej na palec, leżała na samym dnie, zawinięta w chustkę. Ariel oglądała ją już wiele razy i odkładała do pudełeczka. Jednak teraz, pierwszy raz od wielu lat, włożyła ją na palec. Tamten dzień znowu stanął jej przed oczami. Ogarnęło ją niezwykłe wzruszenie.

Z trudem wróciła do łóżka. Dotknęła ręką policzka. Znowu była w zarośniętej mchem, uginającej się pod ciężarem kwiatów altance. Uśmiechnęła się słodko zasnęła.

3

Ariel z pogardą patrzyła na choinkę. Cóż z tego, że perfekcyjnie wykonana, skoro sztuczna i usiana błyszczącymi ozdobami z plastiku. Co za paskudztwo! Był drugi stycznia nowego, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.

– Musimy pozbyć się tej choinki i zapomnieć o niej. Ogarnia mnie przygnębienie, gdy patrzę na drzewko z białego plastiku obwieszone niebieskimi, również plastikowymi ozdobami. Aż trudno uwierzyć, że to ja je kiedyś kupiłam! Nie ma w nim ani krzty świątecznego uroku, przynajmniej takiego, jaki kiedyś znałam. Moja matka zawsze nalegała, abyśmy na Boże Narodzenie, niezależnie od okoliczności i miejsca pobytu, mieli w domu prawdziwe, żywe drzewko. A tego brzydactwa nie ma co żałować, będzie mniej do pakowania. Moja decyzja brzmi: wszystkie plastiki na śmietnik! Mam zamiar przeprowadzić się do prawdziwego, naturalnego świata i nie mam zamiaru brać tam ze sobą jakichś jego imitacji. Na następne Boże Narodzenie kupimy sobie zielone drzewko z Oregonu i mnóstwo pachnących girland uplecionych z roślin zimozielonych, którymi obwiesimy cały dom. Wierzę głęboko, że pod wieloma innymi względami następne Boże Narodzenie będzie lepsze niż ostatnie.

Doiły oderwała z rolki kawałek taśmy do pakowania.

– Jeśli tylko będziesz w lepszej kondycji psychicznej niż w tamtym roku, już będzie wspaniale. Czy już wiesz, co zrobisz z domem?

– Rano zadzwonił Maks i złożył mi ofertę, która opiewa na sumę dwukrotnie większą aniżeli wartość tego domu. Twierdzi, że chce go kupić dla swojej teściowej. Ale ja go dobrze znam, on po prostu troszczy się o moje interesy, bo dobry z niego człowiek. Pewnie i tak w końcu mu sprzedam, bo będzie to najprostsze rozwiązanie. A za miesiąc pożegnamy to miejsce i nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek żałowały tej decyzji.

– No właśnie, jesteś tego absolutnie pewna? Wciąż jeszcze żyjesz wydarzeniami ostatnich tygodni, jesteś rozgoryczona. Musisz liczyć się z tym, że kiedyś zatęsknisz za tym miejscem. Do przeprowadzki zostało dokładnie dwadzieścia jeden dni. Ale po tym, co przeszłaś, masz jeszcze prawo do zmiany decyzji.

Ona jest wyraźnie zmartwiona – pomyślała Ariel – tak samo jak Maks. Czyżby przestali już we mnie wierzyć? Czy boją się, że teraz już sobie nie poradzę?

– Nie, Dolly, nie chcę tego robić. Czuję, że tak będzie dla mnie najlepiej, i żałuję, że nie zdecydowałam się na to dwa lata wcześniej. Jest mi strasznie głupio, że narobiłam tyle zamieszania wokół Perfect Productions. Powiem ci szczerze, tego przedsięwzięcia nie udałoby mi się zrealizować. Znasz mnie przecież, zaharowałabym się na śmierć w przeciągu sześciu miesięcy, a co gorsze, nie potrafiłabym znieść litościwych spojrzeń, wiesz z jakiego powodu. A teraz, gdy nie mam już wielkiego wyboru, mogę mieć tylko nadzieję, że ta przeprowadzka będzie dla mnie ciekawą przygodą, która zapoczątkuje drugą połowę mojego życia.

– Skoro tak, to w porządku. Chodź, maleńka, czas na ciebie – powiedziała Dolly, odwracając się w kierunku białej choinki. I przeciągnąwszy ją do drzwi, pchnęła mocno. Drzewko zamocowane na stojaku na kółkach odjechało z turkotem środkiem chodnika, a obie kobiety klasnęły w ręce wielce uradowane.

– Decyzja numer jeden wykonana. A teraz trzeba się pozbyć pozostałych błyskotek. Na przyszły rok kupimy sobie prawdziwy wystrój na Boże Narodzenie, mam na myśli rękodzieło, pozytywnie oddziaływające na człowieka. Ken ma dziś przynieść zdjęcia naszego nowego domu. Posłuchaj tylko: pięć sypialni, przestronny salon, gabinet, biblioteka, kuchnia w stylu meksykańskim, osobny domek gościnny. A do tego basen iście olimpijskich rozmiarów, kort tenisowy, ogród w stylu japońskim, no i weranda. A ściślej rzecz ujmując: prawdziwa, opleciona kwiatami weranda z bujanymi fotelami. Ken twierdzi, że dom jest fantastyczny, chociaż tani, i że to dobry interes. Aha, zapomniałam o kominkach, jest ich aż cztery: w gabinecie, w salonie, w mojej sypialni i jeden dwustronny do kuchni i jadalni. Jeśli tylko chcesz, możemy dostawić jeszcze jeden do twojej sypialni. Kto wie, może najdzie cię kiedyś romantyczny nastrój i zechcesz zabawić się przy płonącym kominku…

– A po cóż mi kominek? Jeśli kiedykolwiek znajdzie się mężczyzna, z którym zechcę pójść do łóżka, na pewno skorzystam z domku gościnnego, abym potem mogła przygotować mu śniadanie.

– Ależ Dolly, chyba żartujesz, mamy przecież lata dziewięćdziesiąte. To on tobie powinien przygotować śniadanie. Czytałam o tym aż w dwóch scenariuszach!

– Zapamiętam to sobie. To już ostatnie pudło z tego pokoju. Jak sądzisz, zacząć teraz następny pokój czy zrobimy to po wizycie pana Lamantii? Może tymczasem przygotuję tościki chlebowe na ostro? Na pewno będą lepiej smakowały z zupą jarzynową niż z tuńczykiem i zdążę je zrobić przed jego przyjściem. A na deser skończymy ambrozję, która została od wczorajszego obiadu.

– Niezły pomysł. Ja ustawię jeszcze tylko te kartony pod ścianą. Osobiste rzeczy stoją oddzielnie, w hallu. Mój range rover powinien poradzić sobie z tym dodatkowym ciężarem. Nie chcę ich mieszać z resztą rzeczy. Oooo, zmęczyłam się trochę tym pakowaniem, zaczerpnę teraz trochę świeżego powietrza.

Wyszła na dwór i popatrzyła na dom, w którym mieszkała przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Czy będzie za nim tęsknić? Może tylko przez krótką chwilę.

Boże, co ja robią? – Ariel dotknęła dołeczków na swojej twarzy i znowu coś ją ścisnęło za gardło.