Jak by to było kochać się z takim mężczyzną? Tego rodzaju myśl przyszła jej do głowy po raz pierwszy w życiu. Hope zupełnie nie rozumiała, co się z nią dzieje. Zajęta analizowaniem swojej zdumiewającej reakcji nie spostrzegła, że hrabia przypatruje jej się z najwyższą uwagą i czyta w jej oczach jak w otwartej księdze.


Późnym popołudniem dojechali do Burgundii. Po drodze Hope widziała zapierający dech w piersiach fragment Lazurowego Wybrzeża i wspaniałą.dolinę Rodanu, pełną winnic i starych zamków. Na drogowskazach często pojawiało się słowo dos, a hrabia wyjaśnił jej, ze oznacza to zamkniętą winnicę, która w dawnych czasach należała do zakonu i była zawsze otoczona solidnymi murami.

– Pańskie winnice też są takie?

– Och, nie, włości Serivace są zbyt rozległe, by je grodzić. Ale jest jedno takie miejsce w pobliżu… domu.

Jakiś czas później skręcili w wąską boczną drogę. – To już moja posiadłość. Mój przodek, który się tu osiedlił, zapragnął mieć tyle ziemi, żeby roztaczała się wokół domu jak okiem sięgnąć. Udało mu się, a rodzina przez wieki nie utraciła nic ze stanu posiadania. – W skazał na widoczne w oddali zabudowania. – Tam rozlewamy wino do butelek i tam mieszka mój zarządca, Jules Duval.

Przed nimi pojawił się widok, którego Hope nie spodziewała się ujrzeć w tym rolniczym terenie niewielki las, mieniący się w blasku zachodzącego słońca wszystkimi od~ieniami zieleni. Pomiędzy gałęziami coś prześwitywało, lecz nie była w stanie odgadnąć, co to jest.

Hrabia jechał powoli, żeby mogła się rozejrzeć, pokazywał jej rzadkie gatunki drzew. Był to las parkowy, zaprojektowany w romantycznym stylu angielskim. Dalej znajdowały się uporządkowane ogrody francuskie, a za nimi… Hope oniemiała. Znad jeziora dosłownię wyrastał stary zamek, odbijając się w spokojnej wodzie. W najwęższym miejscu przerzucono zwodzony most z drewnianych bali.

– Ależ… Ależ to jest jak z bajki – wyjąkała wreszcie, gdy stanęli na dziedzińcu. Hrabia wspominał o domu, więc nie spodziewała się, że ujrzy olśniewający zamek z mnóstwem wieżyczek celujących w niebo.

_ Z bajki o Śpiącej Królewnie? – spytał z uśmiechem. – Chodźmy do środka, przyniosę twoje rzeczy. _ Spostrzegł jej zdziwienie. – Ach, zapewne spodziewałaś się armii służących. Nie, te czasy już dawno minęły. Tak naprawdę zamek jest wymarły, jestem tu ty łko ja i Pierre, mój… totumfacki będzie najlepszym słowem. Aha, zanim go spotkasz, powinnaś coś o nim wiedzieć. Służył jeszcze u mojego ojca i jako jedyny wyszedł cało z wypadku, w którym zginęli moi rodzice. Widzisz, ojciec był dyplomatą w Algierii akurat w czasie zamieszek antyfrancuskich. Terrorysta wrzucił bombę do samochodu… Pierre prowadził, szczęśliwie siła wybuchu wyrzuciła go na zewnątrz. Ma jednak poparzoną twarz, stracił słuch i przestał się odzywać.

_ Och, to straszne! Tak mi go żal -:- powiedziała z przeJęcIem.

Hrabia pomógł jej wysiąść z samochodu.

_ Lepiej mu tego nie okazuj, Pierre nie znosi, gdy ktoś się nad nim rozczula. – Jakby ponownie czytając w jej myślach, uprzedził jej kolejne pytanie: – Miałem wtedy czternaście lat.

Pchnął ciężkie drewniane drzwi, nabijane żelaznymi ćwiekami i Hope stanęła na progu olbrzymiego holu, wspartego na kolumnach, z podłogą ułożoną w romby z białego i czarnego marmuru. Po bokach umieszczono symetrycznie mahoniowe drzwi.

– Tędy – ujął ją pod rękę. – To główna część chdteau i tylko jej obecnie używam. Proszę, tu jest biblioteka.

Regały biblioteczne zbudowano z ciemnego drewna, przy ścianie pysznił się olbrzymi kominek, miękki dywan tłumił 'odgłos kroków. W oknach wisiały zielone aksamitne kotary, pod jednym z nich stało masywne biurko.

– Tutaj pracuję. Teraz pokażę ci pozóstałe wnętrza, a w tym czasie Pierre przygotuje dla nas kolację.

Oglądając kolejne komnaty, Hope nie mogła się nadziwić, jakim cudem jeden służący utrzymuje wszystko w porządku.

– Zatrudniamy do pomocy osoby dochodzące.

Kiedy mamy gotową kolejną partię wina, zapraszam do siebie klientów. Zamek jest wtedy pełen ludzi, ożywa. Ale widzę, że jesteś zmęczona. Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju.


Marmurowe schody wiły się spiralą wokół zwieszającego się z sufitu kryształowego żyranslola, na który właśnie padały ostatnie promienie słońca, wywołując oślepiające tęczowe błyski. Gdy weszli na piętro, Hope zauważyła, że wystrój musiał zostać niedawno odnowiony. Ściany obito połyskującą, bladozieloną tkaniną. W tych wnętrzach czuło się dotyk kobiecej ręki. Kim była kobieta, która decydowała o wystroju rodowego zamczyska i która zapewne zabawiała gości, o których wspomniał?


Tymczasem hrabia otworzył przed nią drzwi, nawet na chwilę nie spuszczając z niej oka. Wygląd komnaty przeszedł jej naj śmielsze oczekiwania. W szystkie meble były w stylu empire, białe ze złoceniami. Draperie osłaniające łoże z kolumienkami, zasłony w oknach oraz obicia krzeseł zostały uszyte z kremowo-złocistego brokatu. U stóp łoża stał wygodny szezlong, a przy kominku czekały dwa fotele.

– Łazienka i garderoba są tam. – Hrabia wskazał drzwi w głębi pokoju. – Rozgość się, a ja wyślę Pierre'a po twoje bagaże.

Gdy zostawił ją samą, podeszła do okna. Właśnie zapadał zmierzch, ale można było jeszcze zobaczyć lekki błysk na tafli jeziora, które ongiś zapewne broniło dostępu do zamku. Kontury ogrodów i parku powoli traciły na ostrości, w miarę jak pochlaniała je ciemność.

Do komnaty przylegała garderoba z pr~epastnymi szafami i wielkimi lustrami, a dalej znajdowała się nowocześnie wyposażona łazienka z kremowego marmuru. Gdy Hope nakładała świeży makijaż, usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju. Domyśliła się, że Pierre przyniósł jej rzeczy. Nie zamierzała się przebierać do kolacji, ten zwyczaj był jej obcy, wyjęła jedynie ubranie na następny dzień. Chciała się ojcu zaprezentować z jak najlepszej strony. Miała co prawda cichą nadzieję, że zobaczy go wcześniej, gdy na przykład ojciec wyjedzie jej na spotkanie do zamku Serivace, ale widać był na to zbyt zajęty. Hrabia wiezie mnie do, niego jak paczkę, której właściciel nie miał czasu odebrać, pomyślała cierpko.


Gdy schodziła na parter, w holu pojawił się szpakowaty mężczyzna o twarzy poznaczonej szkarłatnymi bliznami. Spojrzał na nią z zaciekawieniem.


– Pierre, prawda? Jestem Hope Stanford… – zaczęła, po czym przypomniało jej się, że on jest głuchy. Poczuła się niezrę~znie, na szczęście na schodach pojawił się hrabia, wybawiając ją z opresji.


To znaczy, wybawił ją z jednej, ale wpędził w drugą, znacznie gorszą· Wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż dotychczas, o ile w ogóle było to możliwe. Ubrał się na czarno, w elegancką koszulę ze złotymi spinkami u mankietów i jedwabne spodnie. Serce zamarło Hope w piersi na jego widok, po czym zaczęło nieznośnie łomotać. Była zbyt.oszołomiona, by zauważyć, że hrabia dał dyskretny znak służącemu, który niepostrzeżenie zniknął, zostawiając ich samych.


– Zapraszam do jadalni – powiedział hrabia, otwierając drzwi obok biblioteki. – Kolacja gotowa, przekonasz się, że Pierre wspaniale gotuje. Światło świec tańczyło na krawędziach kryształowych karafek i kieliszków, odbijało się od srebrnej zastawy i tańczyło przed oczami olśnionej Hope, która miała wrażenie, że wstępuje do świetlistego jeziora. Co za kontrast w porównaniu z ascetycznym refektarzem w klasztorze!

Kolacja przebiegała w milczeniu, do chwili gdy Hope ochłonęła już na tyle z pierwszego wrażenia, że zaczęła się rozglądać dookoła. Jej uwagę przykuł współczesny portret ciemnowłosej kobiety, której rysy zdradzały gwałtowny temperament, chociaż na pozór przeczyła temu chłodna mina światowej damy.

– Czy to pańska matka? – odważyła się zapytać. Odwrócił twarz w stronę portretu i wpatrywał się weń przez długą chwilę. Gdy się odezwał, jego głos był wyraźnie zmieniony.


– Nie. To moja siostra Tania. Nie żyje. Popełniła samobójstwo.

Przez chwilę sądziła, że się przesłyszała. Ponownie spojrzała na piękną, wyniosłą damę. Jak,to możliwe, by tak silna i dumna kobieta popełniła samobójstwo?

– Wszystko przez mężczyznę, mon petit. - Swoim zwyczajem hrabia odpowiedział na pytanie, którego nie zadała na głos. – Nie ll10gła znieść, że ją rzucił.


Hope nie odrywała wzroku od obrazu, a jej gospodarz kontynuował:

– To stało się sześć miesięcy temu. Przebywałem w Paryżu, Tania wyjechała ze swoim przyjacielem na Karaiby. Miała nadzieję, że on się oświadczy i wezmą tam ślub. Przekonywałem ją, że ten mężczyzna jedynie się nią bawi, ale ona oczywiście nie słuchała. Kiedy ją rzucił, postanowiła ze sobą skończyć. Tania była gwałtowna i bezkompromisowa, nie uznawała połowicznych rozwiązań…

– Nie rozumiem, dlaczego ją zostawił. Zakochał się w innej?

Hrabia zacisnął wargi.

– Ten człowiek nie wie, co to miłość – syknął przez zęby. – Jest przystojny, uwodzicielski i do cna zepsuty. Kobiety go uWIelbiają, zmienia je jak rękawiczki. Tania też mu się znudziła, więc pozbył się jej, jakby była śmieciem. Do końca łudziła się, że przynajmniej przez jakiś czas mu na niej naprawdę zależało. Biedna dziewczyna. Ale pomszczę ją – dokończył tak cicho, że Hope ledwie zrozumiała sens jego słów.

– Tania – powtórzyła w zamyśleniu. – To rosyjskie imię, prawda?

– Tak, mama chciała, żebyśmy nosili imiona naszych rosyjskich przodków. Ja nazywam się Aleksiej, tak jak jej ojciec.

Aleksiej… Hope odgadła, że to właśnie wschodni a, dzika część jego natury domagała się zemsty. – Ten człowiek, który ją skrzywdził… – zaczęła, choć nie miała pojęcia, czemu drąży bolesny temat. Jednak wewnętrzny przymus okazał się silniejszy niż dobre wychowanie.

Hrabia wstał bez pośpiechu, podszedł do niej, nachylił się i zajrzał jej głęboko w oczy.

– Twój ojciec.

_ Jak to? – wykrzyknęła ze zdumieniem. – On nie mógłby zrobić czegoś takiego! I to przyjacielowi!