– Służyliśmy razem w armii podczas wojny.

Skinęła głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi. Wiedziała, że nigdy przedtem go nie spotkała. Mówiąc prawdę, nigdy nie spotkała nikogo takiego. Jego ogłada i subtelność fascynowały ją. Wszystko w nim było nieskazitelne i wytworne, od idealnie skrojonego blezera przez śnieżnobiałe spodnie i jaskrawoczerwony jedwabny krawat aż po wypielęgnowane dłonie. Ale najbardziej zachwyciły ją oczy Spencera. Było w nim coś, co przyciągało jak magnes.

– Zna pan Boyda Webstera? – Przechyliła głowę na bok, fala włosów opadła jej na ramię. – Walczył w Japonii razem z Tomem.

Skinął głową. Zastanawiał się, kim jest jego rozmówczyni, jakby miało to jakieś znaczenie.

– Znam ich obu. – Nie powiedział jej, że był ich dowódcą.Wydawało mu się to nieistotne. – I Hiroko też. Znasz ją?

Wolno pokręciła głową.

– Nikomu nie wolno z nią rozmawiać.

Pokiwał głową. Współczuł im, ale wcale nie zaskoczyło go to, co usłyszał. Bał się tego od samego początku; a teraz ta zdumiewająca istota potwierdziła jego obawy.

– Wielka szkoda. To miła dziewczyna. Byłem na ich ślubie. – Rozmowa z nią sprawiała mu trudność. Kiedy patrzył na tę młodą dziewczynę, wszystko w nim aż się skręcało z pragnienia. W pewnej chwili pomyślał, czy przypadkiem nie zwariował. Przecież to jeszcze dziecko, powiedział sobie. Nie może mieć więcej niż czternaście, piętnaście lat, a mimo to sprawiła, że zaparło mu dech w piersiach.

– Mieszka pan w San Francisco? – Musiał stamtąd pochodzić. Mieszkańcy doliny wyglądali inaczej, a nie wyobrażała sobie, by mógł tu ktoś przyjechać skądś dalej niż z San Francisco.

– Chwilowo. Właściwie mieszkam w Nowym Jorku, ale teraz chodzę do szkoły w San Francisco. – Uśmiechnął się, a ona odpowiedziała mu głośnym śmiechem, perlistym niczym górski strumień. Podeszła trochę bliżej. Pozostałe dzieci bawiły się nieco dalej i najwyraźniej nie odczuwały braku jej obecności.

– Do jakiej szkoły? – Oczy miała błyszczące i wyraziste. Wyczuł, że pod pozorem nieśmiałości kryje się figlarność.

– Prawniczej.

– O, nauka w niej musi być trudna.

– Zgadza się. Ale zarazem interesująca. A co ty robisz? – Wiedział, że to głupie pytanie. Cóż innego mogła robić dziewczyna w jej wieku, niż chodzić do szkoły i bawić się z koleżankami z doliny.

– Chodzę do szkoły. – Wyrwała długie źdźbło trawy i zaczęła się nim bawić.

– Lubisz się uczyć?

– Zależy kiedy.

– To całkiem normalne. – Znów się do niej uśmiechnął. Ciekaw był, jak ma na imię. Najprawdopodobniej Sally albo Jane, albo Mary. Mieszkańcy tych stron na pewno noszą zwyczajne imiona. Przedstawił się jej, jakby to miało jakieś znaczenie. Skinęła głową, wciąż przyglądając mu się jak urzeczona.

– Nazywam się Crystal Wyatt. – Imię to zdawało się dla niej wprost idealne.

– Jesteś spokrewniona z panną młodą?

– To moja siostra.

Zdziwił się, że Tom nie zaczekał, aż dziewczyna dorośnie, ale może tutejsi ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, jaka jest piękna, choć trudno było sobie wyobrazić, że tego nie widzieli.

– Wspaniałe ranczo. Chyba przyjemnie tu mieszkać.

Uśmiechnęła się szerzej, jakby pragnąc podzielić się z nim jakąś tajemnicą.

– Dalej, blisko wzgórz, jest jeszcze ładniej. Płynie tam rzeka, której stąd nie widać. Czasami jeżdżę tam razem z tatusiem. Dopiero tam jest ślicznie. Jeździ pan konno? – Była go ciekawa, prawie tak samo jak on jej.

– Tak, choć niezbyt dobrze. Ale lubię jeździć na koniu. Może pewnego dnia wrócę tu znów i wtedy razem ze swym tatusiem pokażesz mi wzgórza. – Skinęła głową, jakby spodobał jej się ten pomysł. Ktoś zawołał ją. W pierwszej chwili zignorowała to, ale potem odwróciła się i natychmiast tego pożałowała. Wołał ją brat. Spencer poczuł, że serce mu zamarło. W końcu zauważyli jej nieobecność. – Miło mi się z tobą rozmawiało. – Wiedział, że za chwilę Crystal się oddali. Pragnął wyciągnąć rękę i dotknąć jej choć na moment. Bał się, że już nigdy więcej nie zobaczy dziewczyny, i chciał, żeby czas zatrzymał się w miejscu, by mógł na zawsze zapamiętać tę chwilę, kiedy stali razem pod drzewami… nim dorośnie… nim odejdzie… nim życie ją odmieni.

– Crystal! – rozległo się chóralne wołanie. Nie można go było puścić mimo uszu. Odkrzyknęła, że za chwilę do nich dołączy.

– Czy naprawdę kiedyś pan tu jeszcze przyjedzie? – spytała, jakby czuła to samo co on, jakby nie chciała, żeby zniknął z jej życia. Nigdy nie widziała nikogo równie przystojnego, może z wyjątkiem gwiazdorów filmowych, których fotosy zdobiły ściany jej pokoju. Ale on był inny, bo istniał naprawdę. I rozmawiał z nią wcale nie jak z dzieckiem.

– Bardzo bym chciał. Teraz, kiedy wiem, że zamieszkał tu Boyd, może wpadnę go kiedyś odwiedzić. – Skinęła głową, jakby w milczącej aprobacie. – Przy okazji spotkałbym się też z Tomem… – Urwał niespodziewanie, bo chciał dodać "i z tobą", a wiedział, że nie wolno mu tego powiedzieć. Jeszcze by sobie pomyślała że zwariował. Może to wpływ wina, tłumaczył sobie, może wcale nie jest taka piękna, jak sobie wyobraził. Wrażenie zostało zapewne wywołane nastrojem chwili, atmosferą ślubu. Ale wiedział, że oszukuje sam siebie.

Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i nieśmiały uśmiech, skinęła ręką i wróciła do swych rówieśników. Przez dłuższy czas obserwował Crystal. Widział, jak brat powiedział coś do niej, pociągnął dziewczynę za włosy, a ona zaczęła go gonić, śmiejąc się i przekomarzając z nim, jakby zapomniała, że w ogóle spotkała Spencera. Ale kiedy skierował się w stronę, gdzie stali Boyd i Hiroko, odwróciła się do niego i zatrzymała na moment, spoglądając badawczo, jakby chciała mu coś powiedzieć. Nie odezwała się jednak ani słowem. Przed odjazdem zobaczył ją jeszcze raz. Stała na ganku, rozmawiając z matką. Nie ulegało wątpliwości, że besztano ją za coś. Zaniosła ciężki półmisek do kuchni i nie wyszła już z domu. Chwilę później opuścił ranczo. Przez całą drogę nie mógł przestać o niej myśleć. To dziecko z oczami kobiety było niczym dzikie źrebię, piękne, wolne i nieposkromione. Roześmiał się. To szaleństwo. Wiódł życie w zupełnie innym świecie. Nie było żadnego powodu, by nagle porwała go tak czternastoletnia dziewczyna, zamieszkująca odludną Dolinę Alexander. Żadnego powodu poza jednym: nie była zwykłą dziewczyną. Świadczyło o tym choćby jej imię: Crystal. Powtarzał je podczas jazdy, pamiętając o obietnicy złożonej Boydowi i Hiroko, że po wakacjach ich odwiedzi. Może przyjedzie tu znów… może naprawdę przyjedzie… nagle, ku swemu zdumieniu, uświadomił sobie, że musi tu przyjechać.

Crystal, pomagając matce sprzątać ostatnie półmiski, też nie mogła opędzić się od myśli o przystojnym nieznajomym z San Francisco. Wiedziała już, kim jest Spencer. Słyszała, jak Tom mówił o nim, o swym dowódcy. Tomowi było przyjemnie, że Spencer przyjechał na jego ślub, ale głowę zaprzątały mu teraz ważniejsze sprawy. Razem z Becky wyjechali do nadmorskiego Mendocino, gdzie mieli spędzić miesiąc miodowy. Wrócą za dwa tygodnie i zamieszkają w domku na ranczo, Tom będzie pracował razem z jej ojcem i płodził dzieci. Crystal takie życie wydało się okropnie nudne. Szare i monotonne. Nie tak zagadkowe, nadzwyczajne i niecodzienne, jak życie gwiazd filmowych. Czy ją też to czeka? Czy pewnego dnia poślubi jednego z chłopców, których znała, jednego z kolegów Jareda, jednego z chłopaków, których teraz nie znosiła? Kiedy o tym pomyślała, poczuła, jakby dwie siły ciągnęły ją w przeciwne strony, jedna ku światu dobrze znanemu i bliskiemu… druga ku jakiejś odległej, tajemniczej krainie, zamieszkanej przez przystojnych nieznajomych, podobnych do tego, którego spotkała na ślubie swej siostry.

Kiedy w końcu wszystko pozmywały i posprzątały po przyjęciu, była już północ. Babcia położyła się wcześniej. Dom wydawał się dziwnie cichy. Crystal powiedziała rodzicom dobranoc i poszła na górę. Ojciec odprowadził ją do pokoju i pocałował w policzek, spoglądając z czułością na córkę.

– Pewnego dnia przyjdzie twoja kolej… – Jared, mijając siostrę, zahuczał jej prosto do ucha. Wzruszyła ramionami, wcale nie tęskniąc za tą chwilą.

Ojciec uśmiechnął się do Crystal.

– Chcesz się jutro ze mną przejechać? Mam robotę, przy której mogłabyś mi pomóc. – Był z niej taki dumny, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.

Skinęła głową, uśmiechając się lekko.

– Z największą przyjemnością, tatusiu.

– Pobudka o piątej rano. Idź, prześpij się trochę. – Zmierzwił lekko jej włosy.

Cicho zamknęła drzwi za sobą. Pierwszy raz w życiu będzie spała w tym pokoju sama, bez siostry. Wydał jej się taki spokojny. Miała w końcu swój własny kąt. Leżała w łóżku i myślała o Spencerze. A Spencer Hill, leżąc w łóżku w pokoju hotelowym w San Francisco, myślał o Crystal.

Rozdział trzeci

Pierwsze dziecko Toma i Becky przyszło na świat dokładnie w dziesięć miesięcy po ich ślubie. Becky rodziła w domku na ranczo, były przy niej Minerva i Olivia. Tom w tym czasie przemierzał nerwowo ganek. Urodził im się zdrowy chłopak. Dali mu na imię William, po ojcu Toma, Williamie Henrym Parkerze. Becky chodziła dumna jak paw, Tom podobnie. Był to jedyny radosny moment w ciągu całego tego roku, który dla Wyattów okazał się wyjątkowo niepomyślny. Z powodu gwałtownych deszczów zbiory były słabe, Tad pochorował się na zapalenie płuc i nie mógł dojść do zdrowia. Kiedy urodził się jego pierwszy wnuk, był wciąż słaby, choć udawał, że czuje się dobrze. Tylko Crystal wiedziała, że jest skrajnie wyczerpany. Nie jeździli teraz tak daleko, jak dawniej, sprawiał wrażenie zadowolonego, kiedy w końcu wracali do domu. Natychmiast kładł się do łóżka, czasami nie jedząc nawet kolacji.

Stan Tada poprawił się na krótko przed chrzcinami Williama. Wyprawiono je akurat w dzień uzyskania niepodległości przez Indie, dwa dni przed szesnastymi urodzinami Crystal. Dziecko ochrzczono w tym samym kościele, w którym rok temu odbył się ślub Becky i Toma. Olivia zaprosiła na lunch sześćdziesięcioro znajomych. Przyjęcie było mniej wystawne niż to z okazji ślubu, ale i tak dość uroczyste. Rodzicami chrzestnymi zostali Ginny i Boyd Websterowie. Wyattowie nie najlepiej to przyjęli. Hiroko unikano, podobnie jak rok temu. Jej jedyną przyjaciółką była Crystal, ale nawet ona nie wiedziała, że Hiroko jest w ciąży. Miejscowy lekarz nie chciał się nią opiekować. Jego syn zginął w Japonii i doktor bez ogródek oświadczył Hiroko, że nie pomoże w przyjściu na świat jej dziecka. Boyd musiał zawieźć żonę do San Francisco i tam znaleźć jakiegoś lekarza. Nie było go stać na to, by ją wozić taki kawał drogi zbyt często. Doktor Yoshikawa okazał się łagodnym, sympatycznym człowiekiem. Urodził się w San Diego i całe życie mieszkał w San Francisco, ale mimo to po japońskim ataku na Pearl Harbour został internowany razem ze swymi rodakami. Przez cztery lata opiekował się nimi w obozie niosąc im ulgę, choć dysponował bardzo ograniczonymi środkami. Były to dla niego czasy udręki i frustracji, ale zyskał sobie szacunek i oddanie ludzi, którymi się opiekował i z którymi żył. Hiroko usłyszała o nim od znajomej Japonki z San Francisco. Udała się do niego z drżeniem serca, mając w pamięci odmowę lekarza, o którym wszyscy w dolinie mieli takie dobre mniemanie. Boyd stał przy Hiroko, kiedy doktor Yoshikawa ją badał. Lekarz zapewnił ich oboje, że wszystko powinno być w porządku. Tylko on wiedział, jak dziewczynie ciężko żyć w obcym kraju, wśród ludzi, którzy jej nienawidzą, bo ma inny kolor skóry, skośne oczy i urodziła się w Kioto.