Spencer pokręcił głową i roześmiał się na cały głos.

– Nie. Na miłość boską, Webster, czyżbyś zapomniał, że mam na imię Spencer?

Boyd Webster zaczerwienił się jak rak, co mu się zresztą często zdarzało, nawet w środku bitwy. Zyskał sobie dzięki temu wiele przezwisk. Obaj mężczyźni znów wybuchnęli śmiechem.

– Pomyślałem sobie, że mnie oddasz pod sąd wojenny, jeśli się do ciebie zwrócę po imieniu.

Hiroko uśmiechała się, obserwując ich. Przypomniały jej się szczęśliwsze dni, daleko stąd, kiedy mieszkała w swojej ojczyźnie i nie była traktowana jak niepożądany gość.

– Wierz, albo nie, ale znów się uczę. Nie potrafiłem sobie wymyślić żadnego innego zajęcia po powrocie do kraju. Właśnie skończyłem pierwszy rok prawa. – Nie wspominał, że udało mu się przerobić w ciągu jednego roku program prawie dwóch lat i za rok zostanie absolwentem wydziału prawa w Stanford.

– Studiujesz gdzieś na Wschodzie? – Boyd był pewien, że Spencer uczęszcza na Yale lub Harvard. Wiedział, że Spencer jest zamożny. Spencer nigdy nie rozmawiał o takich rzeczach, ale zawsze sprawiał wrażenie osoby wykształconej i dobrze urodzonej. Krążyły plotki, że pochodzi z wpływowej rodziny, mieszkającej gdzieś na Wschodzie, choć sam nic im nie mówił na ten temat. Wszyscy wiedzieli, że chodził do college'u i że był oficerem, resztę otaczała tajemnica. Zresztą kiedy czołgali się przez pole minowe, wydawało im się to nieistotne.

Spencer potrząsnął głową, spoglądając na swego młodego przyjaciela i myśląc, jak odmienny jest ten świat od tego, w którym on żyje. Zdawał się oddalony o całe lata świetlne od wyrafinowanego San Francisco. Spencer Hill nie znał świata farm i wielkich gospodarstw rolnych ani ludzi uprawiających ziemię i nigdy nawet o tym nie myślał. Nie wątpił, że wiedli ciężkie życie, co wypisane było na twarzy dwudziestodwuletniego Boyda.

– Nie, studiuję w Stanford. Zatrzymałem się tu w drodze do domu i zakochałem się w tych stronach. Zapisałem się na tutejszy uniwersytet przed powrotem do Nowego Jorku. Bałem się, że jeśli nie zrobię tego od razu, już tu nie przyjadę. Kocham Kalifornię. – Było coś zdumiewającego w tym, że Stanford leżał zaledwie trzy godziny drogi stąd, równie dobrze mógł się znajdować w innym kraju. – Wrócę tu jesienią. Obiecałem swoim staruszkom, że lato spędzę z nimi, na Wschodzie. Po demobilizacji widziałem się z rodzicami tylko kilka tygodni, potem rozpocząłem studia. W moim wieku zakrawa to na szaleństwo, ale zdaje się, że wielu facetom wojna pokrzyżowała szyki. Niektórzy studenci są starsi ode mnie. A ty, Boyd? Co tam u ciebie?

Hiroko usiadła cichutko i przysłuchiwała się rozmowie. Ciekawa była, czy Boyd opowie mu o ich smutnych doświadczeniach. Nigdy się nie skarżył, przynajmniej nie jej, a wiedziała, że właściwie nie ma teraz nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Oboje byli zaskoczeni, kiedy Tom zwrócił się do Boyda, by został drużbą na jego ślubie. Nikt ich nigdzie nie zapraszał, nikt z nimi nie rozmawiał, czasami stary pan Petersen musiał sam nalewać benzynę, bo niektórzy nie chcieli nawet być obsługiwani przez Boyda.

– Wszystko w porządku. Było mi trudno znaleźć pracę, bo wszyscy wrócili do domów jednocześnie. Ale jakoś sobie radzimy. – Hiroko obserwowała go, jej oczy nie zdradzały niczego. Spencer skinął głową.

– Cieszę się. – Martwił się o nich i nieraz wyrzucał sobie, że zerwał z nimi kontakt. Bardzo się troszczył o Boyda, kiedy ten był jego podkomendnym, i bardzo przeżywał jego ślub z Hiroko. Z ulgą słuchał, że jakoś się im ułożyło. Znał takich, którzy znaleźli się w gorszym położeniu, bo nie zaakceptowały ich rodziny, dlatego że przywieźli sobie z wojny żony. Niektórzy się rozpili, inni popełnili samobójstwo, zostawiając kobiety zdane same na siebie w tym bezwzględnym kraju. Ale Websterowie sprawiali wrażenie szczęśliwych, a co ważniejsze – wciąż byli razem. – Czy przyjedziesz kiedyś do San Francisco?

Boyd uśmiechnął się i potrząsnął głową. Mieli tu nielekkie życie, zresztą i tak nie mieliby pieniędzy na benzynę na taką wyprawę, ale nie powiedział tego Spencerowi. Był młody i dumny, wierzył, że dadzą sobie radę.

– Powinieneś mnie kiedyś odwiedzić. Został mi jeszcze jeden rok nauki, zanim zostanę prawnikiem. Straszne, prawda? – Roześmiali się obaj, ale Boyda wcale nie zdziwiło to, co usłyszał. Nawet w czasie wojny Spencer sprawiał wrażenie człowieka sukcesu. Był powszechnie lubiany przez żołnierzy i oficerów. Boyd zawsze wiedział, że pewnego dnia Spencer zostanie kimś. Według niego ukończenie studiów prawniczych stanowiło dopiero pierwszy szczebel w karierze przyjaciela. Spencer rozejrzał się wkoło, po chwili ich spojrzenia znów się spotkały. – Jaka jest żona Toma? Wygląda na miłą dziewczynę.

– I taka jest. To przyjaciółka mojej siostry. – Znowu wybuchnęli śmiechem. Spencer niemało słyszał o Ginny Webster. Przysyłała Boydowi swoje zdjęcia w kostiumie kąpielowym i prosiła brata, by znalazł jej jakiegoś żołnierza, z którym mogłaby korespondować. Była wtedy nastolatką, miała rude włosy i piegi, jak jej brat, ale już wtedy miała niezwykłą figurę. – Wyattowie to porządni ludzie. Tom będzie pracował na ranczo razem z ojcem Becky. – Boydowi wydawało się to prawdziwą opatrznością boską, ale nagle speszył się, bo pomyślał, że to znacznie mniej fascynujące, niż studiowanie prawa w Stanford. Ale Spencer miał ogromny szacunek dla pracy. Rozejrzał się wkoło, nie kryjąc podziwu. Ranczo sprawiło na nim duże wrażenie, goście, rozmawiający w cieniu drzew, wyglądali na porządnych, solidnych ludzi. – Tad Wyatt to wspaniały człowiek. Szczęściarz z tego Toma.

– Podobnie jak z ciebie – powiedział cicho Spencer, spoglądając na Hiroko i jej męża życzliwie i z odrobiną zazdrości. Nie miał nikogo, nikogo nie kochał, nikt też nie kochał, jego tak, jak Hiroko kochała swego męża. Trochę im tego zazdrościł. Znał wiele kobiet i pędził beztroskie życie. Miał dwadzieścia siedem lat i nie spieszył się do założenia własnej rodziny. Najpierw chciał ukończyć studia i wrócić do Nowego Jorku. Jego ojciec był sędzią i to on przekonał go, że najlepszą rzeczą, jaką Spencer może zrobić, to zostać prawnikiem. Z dyplomem ukończenia wydziału prawa, z kontaktami, nawiązanymi na takim uniwersytecie, jak Stanford, czekało go ciekawe życie. Przed człowiekiem o takiej aparycji i sposobie bycia, jak Spencer Hill, zawsze wszystkie drzwi stały otworem. Wiódł interesujące życie i gdziekolwiek się znalazł, z miejsca zdobywał sobie sympatię otoczenia. Był uczciwy, przystojny i cholernie bystry. Dzięki temu podczas wojny nieraz uratował życie swoje i swoich ludzi. Brak doświadczenia nadrabiał pomysłowością i odwagą. – Czy mogę się wmieszać w tłum gości?

Boyd roześmiał się.

– Oczywiście. Chodź, przedstawię cię swojej siostrze.

– W końcu – zażartował Spencer Hill. – Czy ją rozpoznam? Widziałem Ginny dotąd tylko w kostiumie kąpielowym. – Ruszyli wolno w stronę gości.

Spencer dostrzegł rudowłosą dziewczynę o wspaniałej figurze, ubraną w obcisłą, różową sukienkę, i natychmiast zorientował się, że tylko ta roześmiana, lekko pijana, wciąż trzymająca bukiet przywiędłych kwiatów panna mogła być siostrą Boyda. Boyd przedstawił ich sobie i Ginny zarumieniła się jak piwonia, kiedy Spencer uścisnął jej dłoń, mówiąc, jak dzielnie spisywał się jej brat na Pacyfiku.

– Nigdy mi nie powiedział, że jest pan taki przystojny, panie kapitanie. – Zachichotała i przytuliła się do niego. Spencer poczuł tanie perfumy i wino.

Potem Boyd przedstawił go ich ojcu. Starszy pan, ściskając dłoń Spencera, obrzucił swego syna spojrzeniem pełnym dezaprobaty, dowodzącym jasno, że panowały między nimi napięte stosunki. Łatwo się było domyślić, że powodem tego stała się Hiroko. Spencer przez chwilę wspominał z Boydem i Tomem lata wojny, a potem przeprosił ich, by nalać sobie szklaneczkę wina domowej roboty. Wdał się w pogawędkę z kilkoma gośćmi, potem zaś oddalił się, by postać przez moment samotnie w cieniu drzew. Spokój wiejskiego krajobrazu poruszył w nim jakąś nieznaną strunę. Życie tak całkowicie wypełniały mu codzienne sprawy i nauka, że rzadko miał czas, by wyjechać poza miasto. Poczuł się jakby przeniesiony w przeszłość. Starsi siedzieli pod drzewami, białe obrusy na stołach powiewały lekko na wietrze, z oddali dobiegał krzyk rozbieganej dzieciarni. Wystarczyło zamknąć oczy, by wyobrazić sobie, że znalazł się we Francji z ubiegłego stulecia. Ludzie rozmawiali i śmiali się, na horyzoncie ciągnęły się wzgórza, a on stał pod olbrzymim drzewem. W pewnej chwili poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił się i ujrzał wpatrzoną w siebie śliczną dziewczynę. Stała boso, była wyższa niż większość obecnych tu panien, ale nie miał najmniejszych wątpliwości, że to jeszcze dziecko. Dziecko o figurze kobiety. Wydawało mu się, że swymi wielkimi niebieskimi oczami przeszywa go na wylot. Wdzięcznym ruchem ręki odgarnęła z twarzy jasnoblond włosy. Stał bez ruchu, zaskoczony jej urodą. Ich spojrzenia spotkały się w końcu. Patrzył nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nigdy nie widział kogoś równie pięknego i niewinnego. Bosonoga rusałka w prostej sukience. Zapragnął wyciągnąć rękę i dotknąć jej.

– Cześć – odezwał się pierwszy, a ona sprawiała wrażenie, jakby się bała odpowiedzieć. Chciał się do niej uśmiechnąć, ale sparaliżowała go spojrzeniem. Nie pamiętał, by u kogokolwiek widział oczy o takim odcieniu błękitu, odcieniu letniego nieba o poranku. – Dobrze się bawisz? – Zabrzmiało to głupio, ale przecież nie mógł jej ni stąd, ni zowąd oświadczyć, że jest piękna, choć gdy tak na niego patrzyła, to właśnie pragnął jej powiedzieć. Uśmiechnęła się i zaczęła wolno iść w jego stronę. Przypominała młodą łanię, wynurzającą się z lasu. Ciekawa była, kim jest; czytał to z jej oczu. Bał się, że ją spłoszy, jeśli się poruszy. Pozwolił, aby podeszła do niego. Chciał wyciągnąć rękę, by ją przyciągnąć bliżej.

– Jest pan przyjacielem Toma? – Miała głęboki, śpiewny głos, tak jedwabisty, jak jej jasnoblond włosy, które zdawały się prosić, by ich dotknąć. Ale musiał zachować przynajmniej jakieś pozory normalności. Była przecież jeszcze dzieckiem. Zdumiewało go to, co czuł. Nie dostrzegł w dziewczynie nic z wyzywającego zachowania Ginny Webster. Biła od niej natomiast delikatna zmysłowość, niczym od wonnego kwiatu, rosnącego na szczycie wzgórza.