– No i z czego tak się cieszysz? – Znał ją zbyt dobrze.

– Z niczego… – Ale nie miała przed nim sekretów. – Właśnie wpadłam na Drew Landsa po raz pierwszy od prawie siedmiu lat. Co za sukinsyn. Chyba zawsze taki był, słaby, beznadziejny dupek.

– O rany, a co on ci zrobił, żeby zasłużyć na tyle epitetów?

– To on był tym żonatym facetem, o którym ci opowiadałam…

– Aha!

Russ wyglądał na rozbawionego, widząc, jakie ognie biją z jej oczu. Nie obawiał się, że może ją stracić z powodu innego mężczyzny, ale nie dlatego, że był tak zarozumiały. Po prostu wiedział, jak głębokie jest uczucie, które ich łączy. To zdarzało się w życiu niezwykle rzadko i był za to bardzo wdzięczny losowi. Nigdy nikogo do tej pory nie darzył taką miłością.

– I wiesz co? On w końcu rozwiódł się ze swoją żoną.

– To było do przewidzenia. – Russ uśmiechnął się. – I teraz chciał się znowu z tobą umówić, tak?

Roześmiała się. – Powiedziałam mu, że chętnie się z nim spotkamy któregoś razu i zwiałam.

– Jesteś małą czarownicą. Ale i tak cię kocham. A jak było dzisiaj w sądzie?

– Nieźle. Dostałam interesującą sprawę, dotyczy kwestii uszkodzenia ciała podczas wypadku przy pracy. Na pewno będzie z tym wiele zamieszania, ale wygląda na to, że jest w niej parę intrygujących wątków i zawiłości. A jak się posuwa twoja monstrualna sprawa?

Uśmiechnął się do niej. – Nareszcie zamykam ją do klatki.

I – przez moment popatrzył na nią dziwnie – dzwoniła do mnie Lee.

– Jak się miewa?

– Dobrze. – Spojrzał na żonę, a ona na niego. Coś dziwnego wisiało w powietrzu.

– Russ, co się stało? – Zaniepokoiła się o niego. Wyglądał nieswojo.

– Stało się. Zrobili mi to. Będę dziadkiem. – Natychmiast wyraz jego twarzy zmienił się na radosny i rozluźniony, a Tana roześmiała się.

– Och, nie! Jak ona mogła zrobić ci coś takiego?

– Dokładnie to samo jej powiedziałem! – Uśmiechnął się do Tany. – Możesz to sobie wyobrazić?

– Z trudem. Będziemy musieli ci kupić siwą perukę, żebyś mógł odegrać tę rolę. Kiedy ma się urodzić dziecko?

– W styczniu. Wygląda na to, że na moje urodziny. Albo w okolicy Sylwestra.

Dziecko urodziło się w pierwszy dzień Nowego Roku i Tana zdecydowała, że byłoby fajnie, gdyby polecieli do Nowego Jorku w odwiedziny. On również pragnął zobaczyć swoją pierwszą wnuczkę, także dziewczynkę, jak jego własne córki. Zarezerwował pokój w Sherry Netherland i polecieli. Lee leżała skulona, ale szczęśliwa na sali poporodowej New York Hospital. Dostała najlepszy pokój jaki mieli na oddziale. Dziecko było słodkie i różowe, a Russel patrząc na nie wydawał z siebie wszystkie tradycyjne dźwięki. Kiedy wrócili do hotelu, kochali się namiętnie.

– Przynajmniej nie jestem jeszcze zupełnie do niczego. Jak to jest kochać się z dziadkiem, kochanie?

– Jeszcze lepiej niż dotychczas.

Dostrzegł jednak w jej spojrzeniu coś dziwnego. Podniósł się bardzo cicho i wziął ją w ramiona. Ich nagie ciała splotły się ze sobą, uwielbiał jej aksamitną skórę, ale martwił się o nią. Czasami, kiedy na czymś jej bardzo zależało, zamykała się w sobie i starała się to ukryć. Właśnie teraz zauważył coś takiego.

– Co się dzieje, kochanie? – szeptał jej do ucha, a ona odwróciła się do niego z tajemniczą miną.

– Dlaczego uważasz, że coś się dzieje?

– Znam cię dobrze. Nie możesz oszukać takiego starego lisa jak ja. A przynajmniej tak kochającego cię, jak ja.

– Już od dawna starała się sobie wmówić, że to nie może być prawda, a teraz nagle, ku jego zaskoczeniu, załamała się i rozpłakała w jego ramionach. Miało to jakiś związek z wizytą u Lee i jej dziecka, która wywołała u niej taki straszny ból… pustkę… próżnię jeszcze straszniejszą od tych, które dotąd poznała. Usiadł i patrzył na nią, oszołomiony nagłym przypływem emocji. Ona była tym jeszcze bardziej przejęta od niego. Nigdy dotąd nie czuła czegoś takiego.

– Czy chciałabyś mieć dziecko Tan?

– Nie wiem… nigdy nie odczuwałam czegoś takiego… ale mam już prawie czterdzieści lat… jestem na to za stara… – Ale nagle pragnęła dziecka bardziej niż czegokolwiek innego i znowu w jej uszach dźwięczały słowa Harry'ego.

– Może przemyśl to i jeszcze wrócimy do tej sprawy.

Przez następny miesiąc widok Lee i jej maleństwa nie dawał jej spokoju. Nagle, od czasu kiedy wrócili do domu, wszędzie widziała ciężarne kobiety i niemowlęta w wózkach na każdym rogu ulicy; czuła się tak, jakby każdy miał swoje dziecko oprócz niej… męczyły ją uczucia zazdrości i samotności, których nie potrafiłaby opisać. Russel czytał to w jej twarzy, ale nie rozmawiał z nią o tym, aż do rocznicy ich ślubu. Zareagowała ostro, co nie było do niej podobne. Tak jakby za bardzo ją to bolało, by mogła o tym mówić.

– Mówiłeś, że jesteś już za stary. Zresztą ja też.

– To nie o to chodzi. Z początku czułbym się pewnie trochę głupio, ale mógłbym to przeżyć. Inni mężczyźni w moim wieku mają dzieci z drugiego małżeństwa, a nawet starsi… znacznie starsi – uśmiechnął się.

Sam był zaskoczony jak bardzo wzruszył go widok dziecka Lee w ramionach żony, a potem w jego własnych. Nie miałby nic przeciwko dziecku. A dziecko Tany byłoby dla niego cudem świata. Ale ona stawała się coraz bardziej przewrażliwiona na tym punkcie, aż wreszcie przestał z nią o tym rozmawiać. W marcu znów wybrali się do Meksyku i spędzili tam cudowne wakacje. Pływali, łowili ryby i leżeli na plaży. Tana tym razem niewiele zwiedzała, a po powrocie nie czuła się najlepiej.

– Myślę, że za dużo pracujesz.

Była bardzo przeziębiona prawie od trzech tygodni, ale mimo nalegań Russa nie poszła do lekarza.

– Nie mam na to czasu.

Ale była już tak zmęczona i słaba, tak często żołądek odmawiał jej posłuszeństwa, że w końcu uległa. I wtedy przeżyła zupełny szok. Tak bardzo tego pragnęła, ale teraz ta wiadomość kompletnie ją zaskoczyła. I przeraziła. Nie miała na to czasu. Miała ważną pracę. Będzie wyglądała idiotycznie… nigdy tego nie chciała… Russ się zmartwi… tak się tym przejęła, że wróciła do domu dopiero o siódmej wieczorem, a Russ spojrzawszy na nią od razu wiedział, że stało się coś strasznego. Pozwolił jej złapać oddech, zrobił jej drinka, otworzył butelkę Chateau Latour do kolacji, ale ona nie wypiła ani kropli. Kiedy tego wieczoru poszli na górę była nadal rozdrażniona, w jej oczach czaiło się coś dziwnego. Zaczynał się o nią poważnie martwić i gdy usiadła, przysunął sobie do niej krzesło.

– No dobrze, powiedz mi, co ci się dzisiaj przydarzyło. Albo straciłaś pracę, albo umarł twój najlepszy przyjaciel.

Uśmiechnęła się nieśmiało i wyraźnie rozluźniła, gdy ujął jej dłoń.

– Znasz mnie dobrze.

– Więc bądź tak dobra i zdradź mi tę tajemnicę.

– Nie mogę.

Już się zdecydowała. Nie urodzi tego dziecka. Ale Russ nie miał zamiaru ustąpić. Jego głos zaczął być niecierpliwy, a na twarzy pojawiło się słynne groźne spojrzenie. Gdyby go nie znała, pewnie trzęsłaby się ze strachu. Zamiast tego roześmiała się.

– Wiesz, wyglądasz w takich chwilach bardzo groźnie.

Zaśmiał się z rozdrażnieniem. – I o to właśnie chodzi. Ale mów, do diabła. Co u licha się z tobą dzieje?

Popatrzyła na niego przeciągle, spuściła wzrok i znowu podniosła na niego oczy. – Nie uwierzysz w to, kochanie.

– Chcesz rozwodu.

– Nie, oczywiście, że nie.

Uśmiechnęła się do niego. Przy nim wszystko stawało się mniej straszne. Przez cały dzień histeryzowała, a teraz dzięki niemu potrafiła nawet się śmiać.

– Masz romans?

– Znowu pudło.

– Wyrzucili cię z sądu.

– Jeszcze gorzej…

Przybrała znowu poważną minę, bo dla niej to było prawie to samo. Jak mogłaby nadal pracować w takiej sytuacji? I nagle w jej oczach pojawiły się łzy.

– Jestem w ciąży, Russ…

Przez chwilę wszystko wokół nich zatrzymało się, a potem nagle chwycił ją w ramiona, śmiał się i cieszył tak, jakby to był powód do radości, a nie do samobójstwa.

– Och, kochanie… tak się cieszę. – Był z niej taki dumny, a ona patrzyła na niego zaskoczona.

– Naprawdę? Myślałam, że nie chcesz mieć dzieci. – Była wstrząśnięta. – Uzgodniliśmy…

– Nie szkodzi. Nasze dziecko będzie takie piękne… maleńka dziewczynka dokładnie taka jak ty… – Nigdy nie widziała go bardziej szczęśliwym, tulił ją do siebie, a ona wzdychała ciężko. Pragnęła tego, ale teraz, kiedy już się stało, nie mogła sobie wyobrazić nic innego oprócz katastrofy.

– Ale to wszystko zburzy…

Znowu miała ochotę się rozpłakać. Natychmiast zaczął ją pocieszać.

– Co zburzy?

– Moją pracę. Jak mogę być sędzią z niemowlęciem przy piersi?

Śmiał się z tej wizji. – Bądź praktyczna. Będziesz pracowała do ostatniej chwili, a potem weźmiesz sześć miesięcy urlopu. Wynajmiemy dobrą opiekunkę i wrócisz do pracy.

– Tak po prostu? – Była zaskoczona.

– Jeśli tylko zechcesz, to wszystko może być bardzo proste. Nie ma powodu, żebyś nie mogła mieć i rodziny, i kariery. Czasami wymaga to trochę zachodu, ale da się pogodzić przy odrobinie dobrych chęci.

Uśmiechnął się do niej i w jej oczach również powoli pojawił się uśmiech. Istniała szansa, że on rzeczywiście mógł mieć rację, a jeśli naprawdę tak będzie… jeśli naprawdę… przecież to byłoby to, czego pragnęła najbardziej, oboje tego chcieli. Przez długie lata mogła mieć tylko jedno… Ale ona potrzebowała czegoś jeszcze poza pracą… potrzebowała Russa… i pragnęła mieć z nim dziecko… chciała tego wszystkiego… i nagle pustka, którą odczuwała od miesięcy, ten ból i straszliwa samotność zniknęły na zawsze…

– Jestem z ciebie taki dumny, kochanie. Patrzyła na niego, a łzy toczyły się po jej policzkach. Uśmiechnęła się do niego.

– Wszystko będzie dobrze, przekonasz się… i będzie ci z tym do twarzy, zobaczysz.

– Ha- Roześmiała się. – Już przytyłam sześć funtów.

– Gdzie? – Podszczypywał ją i żartował szukając na niej dodatkowych funtów. Tana leżała w jego ramionach i śmiała się.