– Chciałbym tylko coś sprawdzić. Zadzwonię do pani po południu. – Ogólnie stwierdził, że nic jej nie dolega i nie musi się niczym martwić. Pobiegła do ratusza, a kiedy urzędnik wezwał ją o piątej do telefonu, zupełnie zapomniała, że miał do niej dzwonić doktor.

– Powiedział, że musi z panią rozmawiać.

– Dziękuję. – Sięgnęła po słuchawkę robiąc jednocześnie jakieś notatki i słuchając, co ma jej do powiedzenia. Nagle przestała pisać. To niemożliwe. Musiał się mylić. Karmiła aż do zeszłego tygodnia… przecież… ciężko opadła na krzesło, podziękowała mu i rozłączyła się. Cholera. Znowu była w ciąży. Harry był taki cudowny, ale nie chciała mieć więcej dzieci. Była już na to za stara… pochłonięta swoją karierą… tym razem musi się tego pozbyć… to niemożliwe… nie wiedziała, co ma zrobić. Miała oczywiście wybór, ale co powie Russowi? Powie mu, że usunęła jego dziecko? Nie mogła tego zrobić. Tej nocy ze zdenerwowania nie mogła zasnąć. Usilnie starała się uniknąć odpowiedzi na jego pytania, co ją dręczy. Tym razem nie może mu powiedzieć. Wszystko jest nie tak jak trzeba… jest za stara… kariera znaczy dla niej zbyt wiele… ale Lee kontynuowała pracę po urodzeniu drugiego dziecka… tylko czy to miało znaczenie? Czy mogłaby zrezygnować z sędziowskiej togi? Czy dzieci znaczyły dla niej więcej? Targały nią sprzeczne uczucia a kiedy obudziła się, wyglądała koszmarnie. Russ przyglądał się jej podczas śniadania i na początku nie powiedział nic. Potem, na chwilę przed wyjściem z domu zwrócił się do niej.

– Czy jesteś dziś zajęta podczas lunchu, Tan?

– Nie… przynajmniej na razie nic nie mam w planie… – Jednak nie chciała pójść z nim na lunch. Musiała to przemyśleć. – Mam trochę spraw, które muszę wypchnąć z biurka. – Unikała jego spojrzenia.

– Musisz coś zjeść. Przyniosę kanapki.

– Świetnie. – Czuła się jak zdrajca ukrywając to przed nim, a serce ciążyło jej jak ołów, gdy jechała do pracy. Miała szereg drobnych spraw do załatwienia w sądzie i poza nim, a kiedy o jedenastej podniosła wzrok, ujrzała mężczyznę o dzikim spojrzeniu, z czupryną kręconych, siwych włosów sterczących z jego głowy jak rozciągnięte sprężyny zegara. Podłożył bombę pod konsulatem jakiegoś państwa i sprawa miała pójść do sądu. Zaczęła rutynową procedurę, a kiedy ustaliła jego nazwisko, nagle zamarła. I z przyczyn, których nikt nie mógł zrozumieć, musiała zrezygnować z tej sprawy. Tym mężczyzną był Yael McBee, jej radykalny dzikooki kochanek z ostatniego roku w Boalt. Chłopak, który poszedł siedzieć za podłożenie bomby pod domem burmistrza. Widziała jego kartotekę i przeczytała, że od tamtego czasu siedział jeszcze dwa razy. Jakie dziwne jest życie. Tak dawno temu… to momentalnie skierowało jej myśli na wspomnienie o Harrym… ich śmiesznym małym domku, w którym razem mieszkali… i Averil taka młoda… i ta szalona hipisowska komuna, którą odwiedzała z Yaelem. Popatrzyła na niego ze swojego miejsca na sali sądowej. Zestarzał się. Miał teraz czterdzieści sześć lat. Mężczyzna. I nadal walczył o swe cele na swój nielegalny sposób. Jak daleko zaszli, oni wszyscy… ten mężczyzna ze swymi szalonymi ideami. Jego dokumenty dowodziły, że jest terrorystą. Terrorysta. A ona była sędzią. Droga bez końca… a Harry'ego już nie było wśród nich… ich wszystkie błyskotliwe pomysły przyblakły, niektóre poszły całkiem w zapomnienie, tylu ludzi odeszło… Sharon… Harry… a w ich miejsce pojawiły się nowe istnienia… jej syn, mały Harry, nazwany imieniem jej przyjaciela, i teraz to dziecko w jej łonie… niesamowite było to, jak układało się życie, jak daleko oni wszyscy zaszli… Podniosła wzrok i zobaczyła męża, który stał i przyglądał się jej. Uśmiechnęła się do niego i wycofała sprawę Yaela McBee ze swojego rozkładu zajęć. Ogłosiła przerwę na lunch i razem przeszli do jej kancelarii.

– Kto to był? – Widok Yaela rozśmieszył Russa. Jej sprawy były z pewnością zabawniejsze od jego. Tana roześmiała się i usiadła.

– Nazywa się Yael McBee, ale to nic ci nie powie. Znałam go, kiedy chodziłam do Boalt.

– To twój znajomy? – Russ popatrzył na nią podejrzliwie, a ona zachichotała.

– Wierz lub nie, ale byłam z nim.

– Daleko zaszłaś od tamtej pory kochanie.

– Właśnie o tym myślałam. – I wtedy przypomniała sobie jeszcze o czymś. Popatrzyła na niego nieśmiało zastanawiając się, jak by zareagował. – Muszę ci coś powiedzieć.

Uśmiechnął się do niej łagodnie. – Jesteś znowu w ciąży.

Spojrzała na niego, a on roześmiał się.

– Skąd o tym wiesz? Czy doktor zadzwonił także do ciebie?

– Nie. Jestem mądrzejszy niż myślisz. Wpadłem na to zeszłej nocy i przypuszczałem, że w końcu mi o tym powiesz. Oczywiście, wymyśliłaś już pewnie, że twoja kariera się skończyła, że będziemy musieli zrezygnować z domu, ja stracę pracę albo oboje ją stracimy…

Śmiała się, a kiedy on uśmiechnął się do niej, w jej oczach pojawiły się łzy.

– Mam rację?

– Tak.

– A czy przyszło ci do głowy, że jeśli możesz być sędzią z jednym dzieckiem, to możesz równie dobrze mieć ich dwoje? I być nadal dobrym sędzią.

– Tak właśnie pomyślałam, kiedy tu wszedłeś.

– Akurat. – Pochylił się, by ją pocałować. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie, które oboje znali bardzo dobrze. – Co ty możesz o tym wiedzieć…?

Pocałował ją znowu. W tym momencie weszła jej asystentka i od razu wycofała się pospiesznie, uśmiechając się do siebie. Tana dziękowała w myślach swoim szczęśliwym gwiazdom za drogę życiową, którą przebyła, za mężczyznę, którego wreszcie spotkała… decyzje, które podjęła… począwszy od kariery a skończywszy na mężu, dziecku, pogodzeniu tego wszystkiego ze sobą: mężczyzny, kariery i syna. Zbierała jeden sukces za drugim, jak polne kwiaty do bukietu. A teraz stanęła dumnie z pełnym ich naręczem i sercem przepełnionym uczuciem szczęścia. Koło fortuny przyniosło jej wszystko, czego w życiu pragnęła.

Danielle Steel

  • 1
  • 68
  • 69
  • 70
  • 71
  • 72
  • 73