Przystanęłam nieopodal wraz z Grimem i Erikiem. Co chwila do Erika podchodzili znajomi, składając kondolencje.

– Grim, chyba już czas na nas? – zwróciłam się do przyjaciela.

– Jasne – odparł Grim i zaczął się wycofywać.

W tym momencie Erik mocno złapał mnie za ramię.

– Ależ Kari, nie możesz mi tego zrobić! Chodź ze mną, tak cię proszę! Potrzebuję kogoś, kto…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zerknęłam na Grima, oczekując wsparcia. Grim mrugnął porozumiewawczo.

– No, dobrze, pójdziemy z tobą, jeśli tak nalegasz.

– Dziękuję, Kari! Jesteś wspaniała!

Zdziwiła mnie jego niespodziewana radość i ulga, z jaką to powiedział. Nie spodobał mi się natomiast fakt, że tak ostentacyjnie pominął Grima. Ale Grim przyjął to całkiem spokojnie i zupełnie się tym nie przejął.

W tym samym momencie podeszli do nas Arnstein, Terje i Inger.

– Was także zapraszam – zwrócił się do nich Erik. – Musicie mi pomóc w zmaganiach z tymi potworami.

– Możesz na mnie polegać – odrzekła Inger takim tonem, jakby była zdecydowana na wszystko. – Jestem z tobą. Niech sobie nie myśli, że się mnie tak łatwo pozbędzie!

Wielkie nieba! Ta dziewczyna ma i tupet, i nerwy ze stali. Ja nigdy nie zdobyłabym się na to, by jako zażyła przyjaciółka męża zjawić się w domu wdowy, i to w dniu pogrzebu. Niezmiernie dziwił mnie też stosunek Erika do Inger. Wyglądało na to, że między nimi wszystko układa się jak najlepiej.

Przez chwilę gawędziliśmy o tym i owym, po czym Inger zwróciła się do mnie:

– Nareszcie zjawił się siódmy członek „Mścicieli”?

Przez moment nie wiedziałam, co ma na myśli.

– Ach – uśmiechnęłam się. – Niezła była z nas paczka!

– Rzeczywiście – wtrącił Arnstein. – A jakie mieliśmy pomysły! Na samą myśl skóra mi cierpnie.

– Teraz znowu jesteśmy razem. Po siedmiu latach – dodała Inger.

– Wszyscy oprócz Grethe – poprawiłam. – Pamiętacie, jak Grethe uwielbiała toffi? W mieście z pewnością nie ma problemu z ich zakupem.

– Tak – dodali inni.

– Zabawne, zauważcie, że ja mam teraz mniej więcej tyle lat, co wtedy Grim. Ale za skarby nie zgodziłbym się dzisiaj przesiadywać w starym, walącym się szałasie w towarzystwie głupich szczeniaków. Dziwny z ciebie chłopak, Grim – powiedział Terje.

– No, no – Inger poklepała dorosłego kolegę po ramieniu. – Wiemy coś o tym, prawda?

Skrępowany Grim spuścił wzrok, ale zaraz Arnstein wziął go w obronę:

– Inger, nie bądź głupia. Daj mu spokój!

Dziewczyna momentalnie umilkła po tej reprymendzie. Wciąż jednak wydawało mi się, że jej buńczuczna postawa to tylko poza. Inger najwyraźniej zmagała się z jakimiś problemem, ale za nic nie chciała się z tym zdradzić.

Erik milczał. Tymczasem obok przeszedł Oskar i jego matka Molly, która nie powstrzymała się od kąśliwej uwagi skierowanej w naszą stronę:

– To niesłychane, żeby nieproszeni goście mieli czelność pchać się aż pod sam grób!

Inger nie pozostała jednak dłużna:

– Jeśli ma pani na myśli Kari i Grima, są dużo bliżsi zmarłemu niż niektóre żerujące wokół pasożyty!

– Hm – Molly zdobyła się jedynie na wzruszenie ramionami i czym prędzej się oddaliła.

– Szkoda strzępić język – skomentował Arnstein z niesmakiem. – Pewnie nawet nie wie, co to jest pasożyt.

– Nic nie szkodzi – odparła Inger. – Z pewnością zorientuje się, że to nie komplement. Niech to sobie tłumaczy, jak chce. No co, idziemy, chłopaki?

W tej chwili obok nas przeszła pani Moe, podtrzymywana przez Andreasa Olsena. Koledzy już także odeszli, tylko ja nadal stałam w tym samym miejscu.

Silniejszy powiew wiatru uniósł lekko woalkę wdowy tak, że na krótką chwilę odsłonił jej twarz. Jej spojrzenie skierowane było na Inger, ale to ja zauważyłam na jej ustach jadowity i triumfujący uśmiech. Teraz odkryłam coś jeszcze: w ciągu ostatnich dni ta kobieta z pewnością nie uroniła ani jednej łzy…

ROZDZIAŁ III

– Arnstein! Widziałeś jej spojrzenie?

– Tak.

Dotarliśmy do domu państwa Moe prawie jako ostatni spośród sunącego leniwie od strony kościoła pochodu. Wśród przybyłych wielu należało do grona wiejskich posiadaczy ziemskich, którzy nie darowaliby sobie, gdyby nie obejrzeli domu zacnego kapitana w całej okazałości.

– Więc jednak się myliłem – powiedział Arnstein. – Nieraz zastanawiałem się, czy wówczas, podburzeni przez Grethe, nie ocenialiśmy pani Moe gorzej, niż na to zasługuje. Dzieci zwykle mają tendencje do przesady i łatwo przychodzi im robić z igły widły.

Rozmowa z Arnsteinem wymagała cierpliwości. Chłopak cedził słowa, jakby ich wypowiadanie przychodziło mu z wielkim trudem.

– Też o tym myślałam – dodałam, usiłując przytrzymać na swoim miejscu targane porywami wiatru poły płaszcza. – Nie raz zachowywaliśmy się nieładnie w stosunku do pani Lilly.

– To prawda. Nie było jej z nami lekko. Czasem nawet myślałem, że to w ogóle wszystko nasza wina. Ale teraz, gdy ujrzałem to jej spojrzenie, nie mam wątpliwości. To zła i fałszywa kobieta.

Przytaknęłam.

Było zimno, więc Arnstein począł rozcierać dłońmi zaczerwienione, zmarznięte uszy.

– Swoją drogą, ona musi mieć stalowe nerwy. Wciąż napotykała opór i wrogość albo ze strony pasierbów, albo też ich przyjaciół.

– Ale czy to nie najlepszy dowód na to, że ona po prostu jest nieżyczliwa? W przeciwnym razie choć jedno z nas wzięłoby ją w obronę. A przecież dzisiaj jesteśmy już zupełnie dorosłymi ludźmi. Chyba potrafimy oceniać w miarę obiektywnie? Zauważ, że pani Moe w ogóle nie jest lubiana w Åsmoen!

– Masz rację, trudno się z nią zaprzyjaźnić, mimo że przecież podobno jest pielęgniarką. Wiesz, wydaje mi się, że znam tyle innych naprawdę miłych kobiet, które wniosłyby więcej ciepła do tego domu, mimo że wcale nie pokończyły szkół. A kapitan wybrał właśnie ją. Lilly nie pomogłyby nawet uniwersytety, jest po prostu zgorzkniała i ma kawałek lodu zamiast serca.

Arnstein zmarszczył czoło.

– Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego Inger okazuje tyle wrogości macosze Erika? Złość aż bije z jej oczu.

Domyślałam się powodu tej niechęci; Inger dręczyły najwyraźniej wyrzuty sumienia. To przecież ona przyczyniła się do rozpadu małżeństwa państwa Moe. Usprawiedliwiając siebie samą, obdarzyła antypatyczną rywalkę jeszcze większą nienawiścią.

Wróciłam do rozmowy, którą prowadziliśmy wcześniej.

– Arnstein, co wiesz o zażyłości pomiędzy Inger i kapitanem? Jak daleko zaszła ta znajomość?

Arnstein obdarzył mnie pełnym zdumienia spojrzeniem.

– Sądzę, Kari, że nie powinniśmy wtrącać się w ich prywatne sprawy. To zupełnie nie nasza rzecz.

– Tak mnie to jakoś ciekawiło. Nie miałam nic złego na myśli – powiedziałam, ukrywając zmieszanie.

– Inger twierdzi, że Werner Moe zamierzał w tym tygodniu spotkać się z adwokatem i złożyć w sądzie wniosek o rozwód.

– Ach, tak – bąknęłam.

Arnstein szybko zmienił temat rozmowy:

– Muszę przyznać, że długo przyglądałem się, zanim cię poznałem. Zmieniłaś się, wyrosła z ciebie piękna dziewczyna, Kari!

Uśmiechnęłam się.

– A ja chciałam właśnie powiedzieć, że wyprzystojniałeś.

– Dajcie spokój – wtrąciła Inger, która właśnie podeszła do nas. – Nie mogę słuchać takich ugłaskanych grzeczności

Odwróciłam się do niej ze zdziwieniem, ale nic nie odpowiedziałam. Przez chwilę wszyscy troje staliśmy w milczeniu. Aby zapomnieć o tej nieprzyjemnej reprymendzie, zajęłam się rozgrzewaniem zmarzniętych dłoni. Po jakimś czasie zapytałam:

– A gdzie podział się Grim?

– Nie miał ochoty spędzać nawet minuty w obecności Lilly, więc poszedł do domu.

– On też nie potrafi wybaczyć Lilly jej kąśliwego języka, choć minęło już tyle lat – zauważył Arnstein.

Ja jednak podejrzewałam co innego. To raczej zachowanie Erika sprawiło, że Grim zrezygnował z towarzyszenia nam.

Obszerny salon w domu państwa Moe wypełniał przytłumiony szmer rozmów. Niektórzy goście, już z talerzykami w dłoniach, przebiegali spojrzeniami po suto zastawionym stole z obawą w oczach, że nie zdążą spróbować wszystkich smakowitości. Było w czym wybierać, ale zaproszonym nie wypadało w takiej chwili jeść bez opamiętania. Wzdłuż ścian stały jednakowo ubrane dziewczęta, które pomagały w organizacji poczęstunku. Miałam nieodparte wrażenie, że przyglądają się zgłodniałej hordzie z wyraźnie pogardliwym uśmieszkiem. Żona sprzedawcy, przekonana, że nikt jej nie obserwuje, sprawdzała jakość materiału, z którego uszyto zasłony, unosząc skrawek tkaniny i miętosząc go długo w dłoni Dwóch starszych panów przyglądało się z zaciekawieniem zawieszonej na ścianie głowie łosia, zapewne żywo dyskutując, w jakich okolicznościach zwierzyna została ustrzelona.

W pewnej chwili podeszła do mnie okrąglutka, nieduża kobieta, którą znałam z widzenia. Była to żona jednego z miejscowych bogatych gospodarzy. Tego dnia sprawiała wrażenie szczególnie zadbanej, jak zresztą wszyscy. Zaczęła szczegółowo wypytywać o moją naukę, o wrażenia z pobytu w stolicy. Musiałam opuścić przyjaciół i przysiąść się do niej na dłuższą pogawędkę. Opowiadała żywo o tym i owym, głównie zaś raczyła mnie informacjami o okolicznościach śmierci swojego męża. Słuchając jednym uchem, wdychałam zapach naftaliny, którą przesiąknięte były ubrania gości, wyciągnięte na tę okazję z głębi szaf. Gdy wreszcie udało mi się podziękować za rozmowę, część obecnych zaczynała się już rozchodzić. W tym momencie podeszła do mnie moja mama.

– Kari, ja i ojciec już się zbieramy. Idziesz z nami, czy jeszcze zostaniesz?

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu kolegów.

– Chciałam jeszcze porozmawiać z Erikiem, ale teraz go nie widzę. Idźcie na razie sami, a ja niedługo do was dojdę.

Salon opustoszał i właściwie dopiero teraz można było podziwiać piękne, sosnowe stropy i stare rodzinne meble. W pokoju pojawiła się matka Oskara, Molly Olsen, po czym podeszła do mnie. Była ubrana na czarno, ale w kolorze tym nie było jej do twarzy. Miała zbyt jasną karnację, a do tego bardzo ciemne, kasztanowe włosy, których kolor pogłębiał bladość cery.