Gdybym zachorowała na jakąś poważną chorobę, na przykład na zapalenie płuc, być może miałabym okazję spotkać mężczyznę o miedzianych włosach. Szybko jednak porzuciłam tę myśl. Przesiadywanie na zimnym, gdzieniegdzie pokrytym lodem drzewie prędzej zapędzi mnie z katarem do łóżka niż do szpitala.

Zrobiło się późno i czas było wracać do domu. Nie czułam się zbyt pewnie w ogarniętych ciemnościami odludnych miejscach. Postanowiłam, że następnego dnia przyjdę tu wcześniej i rozejrzę się po okolicy. Może mój ideał mieszka gdzieś w pobliżu? A może odwiedzę w szpitalu kogoś znajomego?

Nagle do moich uszu doleciały urywki czyjejś rozmowy.

Nieopodal, kilkanaście metrów od miejsca, gdzie przysiadłam, szło dwoje ludzi. Było już prawie ciemno, więc dostrzegłam jedynie zarysy ich sylwetek. Jeden z głosów należał do kobiety, która mówiła szybko i z wyraźnym zaangażowaniem. Nie wiedziałam, czy druga osoba to mężczyzna czy kobieta. Chciałam powrócić do moich romantycznych rojeń, gdy nieoczekiwanie usłyszałam znajome nazwisko – „Moe”, a w chwilę później moje własne imię. Nadstawiłam uszu.

Co do pierwszego słowa, być może przesłyszałam się, ale nie miałam wątpliwości, że mówiono o jakiejś Kari. Może tych dwoje zauważyło mnie w mroku. Właśnie zamierzałam się podnieść i wyjść im naprzeciw, kiedy naraz skręcili w drugą stronę.

Usiłowałam wychwycić sens rozmowy. Nie było to jednak proste, gdyż oboje rozmawiali półgłosem. Jednak po chwili usłyszałam wyraźnie jedno z wypowiadanych przez kobietę zdań:

– Ależ ja byłam głupia! Jak mogłam podejrzewać cię o coś takiego? Czy możesz mi to wybaczyć?

Druga osoba odrzekła coś niewyraźnie. Pomyślałam, że to pewnie para narzeczonych, którzy pokłócili się ze sobą, a teraz chcą się pogodzić.

Naraz kobieta jeszcze bardziej zniżyła głos, a ja usłyszałam jedynie kilka nie związanych ze sobą słów. Najpierw chyba „korytarz”, potem… o ile mnie słuch nie zawiódł – „gospodarstwo”. Po raz drugi w rozmowie pojawiło się też imię Kari.

Ciekawiło mnie, czy to o mnie samą chodzi, choć wydawało mi się to mało prawdopodobne. Przecież wiele kobiet nosi to imię. Poza tym miałam wrażenie, że głos kobiety jest mi skądś znany.

Para kontynuowała konwersację. Drugi rozmówca sprawiał wrażenie obcokrajowca, gdyż mówił wyraźnie z obcym akcentem. Ton jego głosu był nieprzyjemny, jakby opryskliwy. Na koniec usłyszałam jeszcze kilka urwanych zdań i nazwę jakiegoś rosyjskiego miasta. Wreszcie para całkiem się oddaliła.

Przypadkiem podsłuchana rozmowa rozbudziła moją ciekawość. Miałam ochotę pobiec za nimi i zapytać, czy to o mnie mówili.

Dopiero teraz poczułam przejmujące zimno i zdecydowałam, że czas najwyższy na powrót do domu.

Grim nie mógł się mnie widocznie doczekać, bo gdy zjawiłam się w domu, już siedział rozparty w fotelu i żywo dyskutował z moim tatą. I tym razem uderzył mnie jego nienaganny wygląd: umyte i starannie przyczesane włosy, elegancka koszula i idealnie wyprasowane spodnie. Nigdy przedtem nie widziałam go tak zadbanego. Tym razem zrobił na mnie ogromne wrażenie.

– Długo czekałeś? – zapytałam.

– Nie, przyszedłem dosłownie przed paroma minutami.

Do pokoju wkroczyła mama z tacą pełną ciasteczek oraz herbatą. Gdy wypiliśmy herbatę, Grim zapytał:

– Masz ochotę obejrzeć zwierzęta?

– Pewnie.

Od czasu gdy rozpoczęłam studia w stolicy, tradycją stały się odwiedziny u Grima w czasie moich krótkich pobytów w domu. Za każdym razem dokonywałam „inspekcji” jego gospodarstwa, a zwłaszcza zwierząt.

Włożyłam płaszcz i oboje wyszliśmy.

W drodze zapytałam Grima ostrożnie:

– Możesz mi powiedzieć, co takiego dzieje się u rodziny Moe?

– Co masz na myśli? – Grim był wyraźnie zaskoczony.

– Ani ojciec, ani mama nie chcą mi nic powiedzieć, podejrzewam, że coś przede mną ukrywają. Powiedz, o co chodzi? Nie chcesz chyba, żebym słuchała tutejszych plotek?

Grim nie odzywał się przez dłuższą chwilę, tak jakby zastanawiał się, o czym powinien mi opowiedzieć. Byliśmy już przy jego oborze, gdy więc otworzył szerokie wrota, uderzyło nas gorące, duszne powietrze. Skrzypnięcie zawiasów w starych drzwiach wzruszyło mnie, gdyż wywołało mnóstwo ciepłych wspomnień. Żarówki nie miały kloszy i świeciły jaskrawym światłem prosto w oczy.

Wreszcie Grim odezwał się:

– Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie w szałasie? Od tamtej pory minęło już chyba z sześć, siedem lat.

– Owszem. Układaliśmy wtedy plan zemsty na pannie Lilly.

– Zgadza się. Przypominasz sobie, jaki był pomysł Inger?

– Jasne. Chciała uwieść kapitana Moe.

– No właśnie. I to jej się udało.

– Co? Co ty mówisz, to niemożliwe!

– A jednak. Kapitan Moe postanowił rozwieść się z żoną i ożenić z Inger Nilsen.

Byłam zaszokowana tą wiadomością.

– Ale… przecież on jest… był chyba ze dwa razy starszy od niej? Jak ona sobie to wyobrażała?

Grim spojrzał na mnie takim wzrokiem, że ciarki przeszły mi po plecach. Teraz rzeczywiście przypominał nieprzyjaznego trolla.

– Nie wiem, Kari. Ale myślę, że nie traktowała tego związku zbyt poważnie. Chciała przede wszystkim odegrać się na Lilly, która nigdy nie kryła niechęci do Inger. Często była dla niej nieprzyjemna, przygadywała jej, wytykała lekkomyślność i zły charakter.

– No tak, ale… Czy to znaczy, że dwoje z nas potraktowało te dziecinne pomysły poważnie? Najpierw Grethe, która zapadła się pod ziemię, a teraz znowu Inger. Wiesz, dopiero teraz rozumiem, co miała na myśli moja mama – dodałam cicho.

Grim spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, więc wyjaśniłam:

– Mamę zdziwiła tak niespodziewana śmierć kapitana Moe. A tymczasem jest ona właściwie na rękę domownikom.

– Masz rację. To dziwny zbieg okoliczności – powiedział, a w jego ciemnoszarych oczach pojawił się ponury cień.

Co za zimnica! W taką pogodę w ogóle nie ma po co wychodzić z domu, pomyślałam i otuliłam się szczelniej płaszczem. Przenikliwy kwietniowy wiatr dokuczliwie rozwiewał poły mojego okrycia i z minuty na minutę coraz bardziej dawał mi się we znaki.

Mimo tej niesprzyjającej pogody dostrzegałam całe piękno moich rodzinnych stron. Śnieg wciąż częściowo zalegał na rozległych polach, tworząc białe plamy. Strzeliste topole i równie smukła wieża miejscowego kościółka rysowały się wyraźnie na tle granatowofioletowego nieba. Również wiecznie zielone, porastające zbocza świerki i sosny pięknie komponowały się z przeróżnymi odcieniami błękitu i granatu. Przytulone do muru cmentarnego korony dębów szeleściły łagodnie wiosenną kołysankę.

Tuż na przeciwko mnie, nad grobem kapitana Moe, w ciasnej grupce zebrała się najbliższa rodzina zmarłego. Wdowa, wsparta na ramieniu swojego szwagra Andreasa, szczelnie ukryła twarz za czarną woalką. Obok stała koścista Molly Olsen, którą troskliwie obejmował Oskar. Chłopak jak zwykle prezentował się doskonale, choć na jego twarzy malowała się powaga. Na końcu, zupełnie osamotniony i przygnębiony, stał Erik. Brakowało jedynie siostry Erika, Grethe.

Uroczystość pogrzebową zaplanowano z najdrobniejszymi szczegółami. W ostatniej drodze kapitanowi towarzyszyło bardzo wielu ludzi. Wśród zgromadzonych dostrzegłam wielu oficerów w eleganckich mundurach, była też delegacja pracowników z zakładu kapitana Moe oraz kilku bogatych gospodarzy.

Orkiestra wojskowa właśnie zakończyła kolejną pieśń i pastor rozpoczął mowę pogrzebową. Szukałam wzrokiem znajomych twarzy.

Wkrótce zauważyłam dyrektora ze szkoły wraz z żoną – rodziców Arnsteina i Terjego. Obok nich… czyżby? Czy ten młody mężczyzna to naprawdę Arnstein? Tak! To on, ale jaki zmieniony! W pamięci pozostał mi wysoki chudzielec o dużych stopach i w małych okularkach, a tymczasem miałam przed sobą postawnego, pełnego powagi mężczyznę! Dawna niepewność zniknęła zupełnie z jego twarzy, ustępując miejsca pełnemu zdecydowania spojrzeniu.

Stojący obok Terje dużo bardziej przypominał siebie sprzed kilku lat. Był średniego wzrostu, ale sprawiał wrażenie wysportowanego. Wprost biła od niego energia i radość życia, choć uroczystość, w której uczestniczył, do tego nie nastrajała.

Po lewej ręce Arnsteina stała wyjątkowo poważna Inger, która dziś przywdziała czarny strój. W tej samej chwili również i ona mnie dostrzegła i skinęła głową na przywitanie. Dalej stała jej matka uczesana w kunsztowny kok. Inger odziedziczyła wspaniale włosy właśnie po mamie i ku jej wielkiej radości nie miała ochoty ich ścinać, choć poza tym wszystko zawsze robiła na opak.

Ze zdumieniem zauważyłam, że zmienił się też Erik, on jednak zdecydowanie na gorsze. Trzęsły mu się ręce i broda. Zrozumiałam, że jest pogrążony w głębokim smutku po stracie ojca. Podeszłam do niego i stanęłam u jego boku. Na mój widok uśmiechnął się ciepło.

W czasie gdy pastor kończył swoją mowę, rozległo się płaczliwe zawodzenie wdowy po zmarłym.

Po chwili glos zabrał bliski współpracownik kapitana, zarządca jego majątku i radca prawny. Był wyraźnie stremowany swoją rolą.

– Dla większości z nas śmierć jest nieprzyjacielem. Dla ludzi starych i głęboko wierzących śmierć jest wybawieniem. Dla ciebie, Wernerze, okazała się ona właśnie tym drugim.

Spojrzałam z przerażeniem na spowitą w woal twarz pani Moe. Co on mówi, czyżby postradał zmysły?

– Co to znaczy? – wyszeptałam zaszokowana do Erika.

– Ojciec miał bardzo poważne kłopoty z sercem przez cały ostatni rok – odpowiedział cicho.

– Ach, tak. A ja myślałam…

– Cicho! – skarcił nas Grim.

Pani Moe sprawiała wrażenie załamanej. Nie żywiłam do niej przyjaznych uczuć, a jednak zrobiło mi się jej żal.

Głos zabrało jeszcze kilka kolejnych osób. Gdy zagrała orkiestra, zebrani zgodnie zaintonowali żałobną pieśń. Na koniec pastor w imieniu rodziny zaprosił wszystkich na stypę u państwa Moe, po czym większość z obecnych powoli ruszyła w kierunku bramy cmentarza.