– Kari, czyś ty postradała rozum? Zupełnie cię nie poznaję!

Grim puścił rower, ale usiłował chwycić mnie za ramię. Nie zdążył. Zwinnie wywinęłam mu się spod ręki i ruszyłam co sił w nogach, nie oglądając się za siebie.

Musiałam przypominać czarownicę, pędząc na złamanie karku wąską, oblodzoną drogą. Przez cały czas zastanawiałam się, w jaki sposób wyjaśnię lensmannowi całe zajście. A może działam zbyt pochopnie?

Nie! Mam przecież poważne dowody!

Jak nigdy dotąd, byłam wyjątkowo bojowo nastawiona. Jakby wstąpił we mnie diabeł. Z pewnością nie przypominałam teraz ani trochę pogodnej, spokojnej Kari Land.

Wkrótce dotarłam do rozwidlenia. Teraz zaczynał się stromy podjazd prowadzący także w stronę szpitala. Za plecami posłyszałam jadący samochód. Zjechałam na sam skraj, by go przepuścić, ale auto mnie nie wyprzedziło.

Pobocze było przemarznięte i nierówne. Mocno naciskałam na pedały i mimo że jechałam pod górę, utrzymywałam dość duże tempo. Nagle zaczęłam tracić równowagę, ale na lodzie hamowanie nie odniosło żadnego rezultatu. Poczułam, że samochód znajduje się tuż przy moim tylnym kole. Nagle zachwiałam się…

Dlaczego on jedzie tak blisko?

Boże, nie dam rady!

Czułam teraz, że nie uniknę upadku. Krzyknęłam mimowolnie…

Szarofiołkowe chmury kłębiły się nad moją głową, znikały na chwilę, po czym ponownie się pojawiały. Przed oczami ujrzałam żółtosiny cień o nieokreślonym kształcie. Z tego cienia wyłoniła się nagle ponura, ciemna postać. Wszystko, co widziałam, drżało i pulsowało. Potem ów cień przesunął się ruchem przypominającym pełzanie. Był wyjątkowo nieprzyjemny, budził we mnie obrzydzenie. Chciałam jak najszybciej uwolnić się od tego koszmaru, ale bez powodzenia. Krzyknęłam przeraźliwie.

W tym momencie mara zniknęła, ale wokół wciąż panowała ciemność. Po chwili usłyszałam jakiś głos.

– Byłem pewien, że są niebieskie.

Głos należał do mężczyzny, ale wciąż nie potrafiłam określić, skąd dochodzi. Znajdowałam się w pomieszczeniu, w którym wszystko nieustannie wirowało. Po chwili zawrót głowy minął, a nisko nade mną pochyliła się jakaś postać.

– Proszę się nie ruszać i nie podnosić głowy.

– Wcale nie mam na to ochoty – mruknęłam. – Gdzie ja jestem?

Mężczyzna westchnął.

– No tak, klasyczna reakcja. Wygląda na to, że nie obędzie się bez komplikacji.

Twarz mówiącego mężczyzny nadal pozostawała zamglona. Po chwili obok pojawiła się kolejna, która teraz nabierała wyraźnych kształtów. Najpierw dostrzegłam biały czepek, a potem ciepły uśmiech pochylającej się nade mną pielęgniarki. Obok niej… Nie, to chyba niemożliwe…

Gdybym miała w sobie dość siły, z pewnością zaczerwieniłabym się po uszy. Przy moim łóżku stał mężczyzna, którego spotkałam na dworcu w dniu mojego przyjazdu do Åsmoen.

Z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy. Doskonale prezentował się w białym lekarskim kitlu. Przymrużone, pełne wewnętrznego blasku oczy uśmiechały się do mnie. Robił tak sympatyczne wrażenie, że nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.

Wcześniej wydawał mi się młodszy. Dzisiaj dałabym mu dwadzieścia osiem, może nawet trzydzieści lat.

Pielęgniarka zaczęła coś do mnie mówić, więc z żalem odwróciłam się w jej kierunku.

– Znajduje się pani w szpitalu, panno Land. Przeszła pani poważny wstrząs mózgu. Proszę nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Jestem siostra Hilda, a to pan doktor Bråthen.

– O ile się nie mylę, myśmy się już wcześniej spotkali – uśmiechnął się młody lekarz. Czy to nie pani jest osobą bez nazwiska?

Co za wstyd. Dlaczego właśnie on musi mi o tym przypominać?

Lekarz domyślał się zapewne, że jestem zakłopotana, bo szybko zmienił temat.

– Chciałbym z panią porozmawiać. Czy jest pani na to dostatecznie silna?

– Tak, naturalnie – potwierdziłam uszczęśliwiona, że ten atrakcyjny mężczyzna chce się mną zająć.

– Proszę tylko leżeć spokojnie i jak najmniej się ruszać. Zadam pani kilka pytań, a pani jak najkrócej mi na nie odpowie.

Czekałam, co teraz będzie. Doktor Bråthen przysiadł na brzegu łóżka, pielęgniarka na szczęście opuściła pokój.

– Proszę mi na początek powiedzieć, czy coś panią boli?

– Nie. Czuję się tylko okropnie słaba.

Doktor spojrzał na mnie, chwilę się namyślając.

– Jak się pani nazywa?

Zdziwiło mnie to pytanie, ale odpowiedziałam spokojnie:

– Kari Land.

– A kiedy przyjechała pani do Åsmoen?

Zastanowiłam się przez moment.

– W piątek po południu. Tak, to było wczoraj, około siedemnastej.

– Co robiła pani w sobotę?

– Dzisiaj byłam na pogrzebie.

– A potem? Gdzie się pani udała potem?

Dopiero teraz domyśliłam się, że lekarz sprawdza moją pamięć. Proszę bardzo, akurat na pamięć nie narzekam.

– Wie pan, trochę się zdenerwowałam. Właściwie nawet bardzo. Wzięłam z domu rower i miałam zamiar udać się do… No, to nie takie ważne. Pamiętam dobrze, z kim się chciałam zobaczyć, ale pana doktora to nie zainteresuje. W pewnej chwili usłyszałam, że jedzie za mną samochód. Zjechałam na bok, żeby mógł mnie bezpiecznie wyprzedzić, ale on po prostu mnie potrącił! Przewróciłam się i odtąd nic już nie pamiętam.

– To znaczy, że nie wie pani, kto prowadził auto?

– Nie.

– Ale uważa pani, że to samochód na panią najechał?

– Oczywiście, że tak. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Panie doktorze, czy ja dziś będę mogła wrócić do domu? Mama zawsze przygotowuje uroczysty obiad, na moje powitanie. Nie mogę przepuścić takiej okazji!

Doktor spojrzał na mnie ze smutkiem, pogłaskał mnie czule po głowie, po czym wstał.

– Drogie dziecko, moja biedna, mała pacjentka…

Sposób, w jaki to powiedział, sprawił mi szczególną przyjemność.

– Nie możemy pani jeszcze puścić do domu. Musi pani przez jakiś czas zostać na obserwacji – mówiąc to, odwrócił się w stronę okna. – Oczywiście, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

W takim towarzystwie z chęcią pozostanę w szpitalu nawet rok. Rozmowa z doktorem Bråthenem była dla mnie wielką przyjemnością. Perspektywa kilku kolejnych dni pod taką opieką sprawiła, że serce zaczęło mi żywiej bić.

Spojrzałam na wysoką, smukłą postać, opartą o parapet, po czym mój wzrok przeniósł się na kołyszącą się za oknem rozłożystą brzozę. Nagle drgnęłam. Gałązki dźwigały grube, zielone pąki. W tym samym momencie dostrzegłam, że oczy przysłania mi długa grzywka. To niemożliwe, przecież kilka dni temu obcięłam włosy!

Z trudem usiłowałam kojarzyć fakty. W końcu, zdobywając się na żartobliwy ton, spytałam:

– Chciałam, żeby mi pan powiedział, która godzina, ale chyba raczej zapytam o datę…

Lekarz spuścił wzrok, przyglądając się z lekkim zakłopotaniem wiszącemu u szyi stetoskopowi.

– Mamy dziś dziesiąty maja, panno Land. Leży pani u nas już od miesiąca…

ROZDZIAŁ IV

Przez dłuższą chwilę nie mogłam wyjść z szoku. Jakim sposobem i dlaczego spędziłam w szpitalu ponad cztery tygodnie? A w dodatku kompletnie nic nie pamiętam!

– Niech się pani nie martwi – odparł Bråthen. – Nie ma zupełnie czego żałować. To był najchłodniejszy, najbardziej deszczowy kwiecień od blisko pięćdziesięciu lat. Prawie wszyscy się poprzeziębiali.

– Pan także?

– Ja także – zaśmiał się Bråthen. – Choroba dała mi się porządnie we znaki, byłem unieruchomiony blisko tydzień.

Usiłowałam wyobrazić sobie mojego rozmówcę z czerwonym nosem i przekrwionymi oczami, ale bez powodzenia.

– Panno Land, wypada pani jedynie pozazdrościć. Na dworze jest zimno i wietrznie. Pani zaś leży w ciepłym pokoju pod stałą opieką lekarską.

– Naprawdę się cieszę – odparłam.

Dopiero teraz spostrzegłam trzy bukiety stojące na nocnym stoliku koło mojego łóżka.

– Czy mógłby mi pan wyświadczyć przysługę i przeczytać, od kogo są te kwiaty?

– Oczywiście, z przyjemnością – odpowiedział, po czym sięgnął po leżące obok bukietów liściki. – Najlepsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Mama i tata. Na kolejnej jest napisane: Kari, wracaj do nas szybko! Inger, Arnstein i Terje.

– Och, jak miło – mruknęłam zadowolona. – A ostatnia?

– Ostatnia, hm. Może powinna ją pani sama przejrzeć? Jest bardziej osobista.

– Nic nie szkodzi, nie mam żadnych tajemnic. Proszę czytać.

– No dobrze – Bråthen zdecydował się na odczytanie liściku. – Kochana Kari. Wracaj do mnie jak najprędzej. Bardzo za Tobą tęsknię. Twój Erik.

Bråthen był nieco zmieszany, toteż aby to ukryć, zaczął starannie wkładać kartkę do koperty.

– A to dopiero! – krzyknęłam i zaraz się zaczerwieniłam. – Tego… tego się nie spodziewałam.

Co za kłopotliwa sytuacja! Znowu wygłupiłam się w jego obecności.

– Dziękuję za pomoc – zdołałam z siebie wydusić. – Właściwie to nie rozumiem, dlaczego przysyła się kwiaty osobie nieprzytomnej.

Bråthen przysiadł ponownie na brzegu łóżka, tym razem na mojej prawej nodze, którą nieznacznie wysunęłam spod kołdry. Nie dałam jednak po sobie poznać, że sprawia mi to ból. Siła uczucia do młodego lekarza pozwoliła mi pokonać tę niedogodność.

– Spodziewaliśmy się pani przebudzenia, gdyż w ciągu ostatnich trzech dni następowała szybka poprawa.

– W jaki sposób można przewidzieć, że pacjent odzyska przytomność? – spytałam zaciekawiona, jednocześnie usiłując dyskretnie wydostać przygniecioną stopę.

– W niektórych przypadkach nie jest to wcale takie trudne. A zwłaszcza u pani – Bråthen zaśmiał się wesoło.

– Dlaczego akurat w moim? Czy zachowywałam się nietypowo? – spytałam pełna niepokoju.

– Nietypowo? Chyba raczej przeciwnie: paplała pani jak najęta. A czasem nawet głośno wydawała pani jakieś komendy!

– No nie, teraz pan chyba ze mnie żartuje – odparłam z niedowierzaniem.

– Nie było tak źle – rzekł i nagle spoważniał. – Mówiła pani coś do siebie od czasu do czasu. Chciałbym się dowiedzieć czegoś dokładniej, panno Land…