– Król Marek zabronił – odpowiedziała po prostu.

Zaczynał mu się rysować obraz nielicznych pozostałych mężczyzn Ultenów, zadowolonych, że mieli tylko dla siebie miasto pełne kobiet, z których każda pójdzie z nimi do łóżka, byle tylko mieć dziecko.

Kiedy przyjechali do miasta, Rowan utwierdził się w swoich podejrzeniach, zwłaszcza gdy zobaczył króla Marka, tłustego, obrzydliwego starucha, w otoczeniu pięknych młodych kobiet. Rowan przeklinał sam siebie, że uwierzył Ultenkom. Podobno chciały mieć z nimi dzieci po to, by zjednoczyć plemiona Lankonów. Może i tak myślały, ale widać było, że tłusty bezzębny Marek nie ma zamiaru dzielić się swoim prywatnym haremem z innymi mężczyznami. Rowan pomyślał nawet, że Marek planuje ich zgładzić, gdy już zapłodnią kilka kobiet.

Gdyby tak była z nami Jura, pomyślał Rowan.

Sceptycyzm, a może raczej cynizm Jury pomógłby mu z pewnością lepiej przemyśleć sprawę, nim zgodził się pojechać z Ultenkami. Przeklinał swoją głupotę; Jura miała rację – był głupi. Teraz mężczyźni, którzy z nim byli, myśleli tylko o tym, ile będą mieli kobiet każdej nocy, podczas gdy on zastanawiał się, co będzie dalej. Co z nimi zrobią, gdy przestaną być potrzebni? Musi wymyśleć jakiś plan ucieczki, gdyż czuł, że nie będą mogli wyjechać bez przeszkód. Marek na pewno nie chce, by informacja, że kraina Ultenów to przede wszystkim miasto kobiet, żyjących w pobliżu niezwykle bogatego zamku, przedostała się na zewnątrz. Ciężko pracował na to, by Ultenowie uchodzili za biednych. Ultenki opuszczające granice, ubierały się w brudne szmaty. Nikt nie miał ochoty jechać za nimi, by obejrzeć miasto. Markowi na pewno zależało na utrzymaniu podobnego stanu rzeczy, więc nie będzie chciał Rowana i jego ludzi wypuścić żywych.

Rowan wciąż wyglądał przez okno, a im dłużej myślał, tym bardziej się martwił. Co zrobili z Jurą? Dlaczego tak łatwo pozwolił się uspokoić? Dlaczego uwierzył łzom kilku ładnych dziewcząt? Gdyby to mężczyźni uśpili go i zamknęli w wozie, a później dowiedziałby się, że zniknęły gdzieś jego kobiety, z pewnością wyciągnąłby miecz i obciął parę kończyn. Zmusiłby ich, żeby powiedzieli, co zrobili z Jurą, Cilean i Britą. Ale poszedł jak cielę na rzeź za Ultenkami i zostawił Jurę samą.

Jeżeli w ogóle jeszcze żyje, pomyślał ponuro. W przeciwieństwie do Daire nie wykluczał, że Ultenki są zdolne do czegoś więcej niż kradzież. Chciały mieć mężczyzn w charakterze ogierów, więc porwały króla i dwóch królewiczów. Brały, co chciały. Ze złością postanowił, że odda je Zernom. Zobaczymy, czy te przebiegle diablice tak łatwo będą manipulować mężczyznami Brocaina.

Gdy tak rozmyślał z rosnącą furią, zauważył za sąsiednim budynkiem na ulicy jakieś poruszenie. Działo się tam coś złego. Jedna z małych Ultenek uniosła bat i uderzyła inną kobietę, częściowo ukrytą za budynkiem.

Gdy tak patrzył, z cienia wysunęła się trzecia kobieta, wysoka, z czarnym warkoczem na plecach, i skoczyła na tę mniejszą z batem.

– Jura – szepnął Rowan w nagłym olśnieniu. Resztki rozsądku kazały mu pozostać na miejscu. Z bijącym sercem i twarzą, na której malował się ból, patrzył jak kilkanaście Ultenek rzuciło się na Jurę i przygniotło ją do ziemi. Po chwili odciągnęły Jurę i Cilean z jego pola widzenia.

Rowan wychylił się przez okno i nabrał powietrza, by się uspokoić. Było tu więcej zła, niż można było przypuszczać, a on jak głupi pozwolił się tak otumanić!

Dzisiaj za wszelką cenę musi uciec tym kobietom i dostać się do Jury. I musi ułożyć plan, jak ich wszystkich stąd wydostać.

16

Boli? – Cilean delikatnie spytała Jurę.

Jura w odpowiedzi wzdrygnęła się. Prawda była taka, że ramiona i plecy naprawdę bardzo ją bolały od dzisiejszych uderzeń batem.

Znów zostały same w domku zbudowanym z kamieni, lecz tym razem straż na zewnątrz była wzmocniona ze względu na to, co wydarzyło się dzisiaj. Cilean upadła pod ciężkim workiem zboża i gdy jedna z pilnujących smagnęła ją batem, Jura skoczyła Ultence do gardła. Dostała za to tuzin uderzeń batem, a Cilean skrzyczała ją, że naraziła się na karę. Przez resztę dnia kazano im szczególnie ciężko pracować i dopiero teraz, późno wieczorem, pozwolono odpocząć.

Gniew Cilean nie pozwalał jej spać.

– Musimy uciec. Widziałam dziś dwie kobiety, które gadały przy furtce, zamiast nas pilnować. Gdyby tak znów udało się jakoś odwrócić ich uwagę…

Przerwała, spojrzawszy na wyraz twarzy Jury, i odwróciła się. W drzwiach stał oświetlony z tylu przez pochodnie… duch. Duży, zloty duch. Jura zamrugała żeby lepiej widzieć, ale duch wciąż tam był.

– Jura? – wyszeptał.

Cilean pierwsza oprzytomniała. Mimo zmęczenia skoczyła z lóżka i zarzuciła ramiona na szyję Rowana.

Czasami Rowana złościł sposób, w jaki traktowali go Lankonowie. Nie dosyć, że nie słyszał żadnych „Waszych Wysokości”, to jeszcze wciąż kwestionowali jego decyzje. Ale w tym momencie to poczucie równości bardzo go uradowało. Wolał te kobiece ramiona na szyi niż hołdy całego świata.

Uściskał Cilean tak, jakby po raz pierwszy od kilku dni miał do czynienia z czymś czystym i uczciwym. Jak dobrze będzie usłyszeć szczerą opinię kobiety zamiast uprzejmych pochlebstw Ultenek.

– Jesteś zdrowa? Nie zraniona? – wypytywał.

Zwolniła uścisk na jego szyi, lecz wciąż obejmowała go w pasie.

– Zmęczona i posiniaczona, ale nie ranna. To Jura została dziś poturbowana.

Rowan patrzył przez ciemność na żonę, wciąż siedzącą na pryczy. Cilean odsunęła się od niego.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? – powiedział Rowan łagodnie do żony.

– Jak to się stało, że żyjesz? – spytała niegrzecznie. Serce łomotało jej w uszach.

Rowana jakoś wcale nie dotknęły te słowa; uśmiechnął się.

– Cieszysz się, że mnie widzisz?

– Zostałyśmy porwane i zrobiono z nas niewolnice – powiedziała Jura ze złością. – Używają nas jak wołów roboczych do rozładowywania wozów z kradzionymi towarami. Myślałam, że nie żyjesz, bo inaczej byś po nas przyjechał, ale ty żyjesz. – Zabrzmiało to jak wyrzut. Czuła się jakoś zdradzona. Gdy go widziała po raz ostatni, patrzył na nią z nienawiścią, a potem ona przez wiele dni płakała myśląc, że mąż nie żyje. Tymczasem on stoi tu sobie nie tylko żywy, ale i wolny.

Rowan zbliżył się do niej I położył rękę na jej ramieniu.

Jura zeskoczyła z pryczy i przytuliła się do niego z całej siły.

– Ty żyjesz, ty żyjesz – powtarzała wciąż w zachwycie.

– Tak, moje kochanie, żyję – wyszeptał gładząc delikatnie jej obolałe plecy.

Po chwili oderwał się od niej.

– Musimy porozmawiać. Chodź, Cilean. Usiądź obok nas. Chcę mieć was tutaj obie. Mamy niewiele czasu.

Objął każdą ramieniem, jakby się bal, że mogą zniknąć, I zaczął wyjaśniać, co działo się z nim i z innymi przez te kilka ostatnich dni.

– Uwierzyłeś im? – spytała Jura ze zdumieniem.

– Te kobiety zakradły się do naszego obozu, wlały nam do ust płyn odurzający, uderzyły mnie, a ty uwierzyłeś, że zostawiły nas śpiące spokojnie? Jesteś…

Rowan pocałował ją w usta.

– Tęskniłem za tobą, Jura. Skoro nas w to wpakowałem, muszę nas stąd wydostać.

– Ty? – zdziwiła się Jura. – Przecież ty jesteś przyczyną tego wszystkiego. Gdybyś nie…

– Ona myślała, że nie żyjesz – przerwała Cilean – i od czasu, jak nas porwano, bez przerwy płakała. Nigdy przedtem nie widziałam, żeby płakała, a teraz nie robi nic innego. O niczym innym nie mówi, tylko o tym, jak bardzo żałuje, że ci nie pomagała i że nigdy nie miała okazji ci powiedzieć, jak cię kocha.

– Czy to prawda, Jura? – szepnął.

Odwróciła się.

– Różne rzeczy się mówi w rozpaczy.

Ujął ją palcami pod brodę i delikatnie pocałował.

– Starałem się podjąć decyzję jako król. Pojechałem z Ultenkami, bo król Rowan chciał je zjednoczyć z innymi plemionami, ale Rowan mężczyzna żałował tej decyzji. Byłem głupcem, Jura, jak mi to powiedziałaś już tysiąc razy.

Popatrzyła mu w oczy.

– Ale chciałeś dobrze – szepnęła, a on ją znów pocałował.

– Tak jak ty tego dnia, gdy zabili Keona – dodał I zdziwił się, ujrzawszy łzy w oczach Jury. – Dałaś mi siłę, gdy chciałem już zawieść swój kraj, I nie pozwoliłaś, by ktokolwiek zobaczył moją słabość.

– Rowan! – rozległ się przy drzwiach ponaglający szept. Był to Daire. Cilean podbiegła do niego, ale dał jej znak, żeby odeszła. Natychmiast stała się znów strażniczką.

– Musimy iść – powiedział Daire. – Nawet Geralt już zawodzi.

– Zawodzi? – spytała Jura, odsuwając się od Rowana. – Cilean i ja jesteśmy gotowe. Idziemy z wami.

Rowan odchrząknął nerwowo.

– Nie możemy was wziąć. Ich jest za dużo, a nas za mało. Mogłem was odwiedzić tylko dlatego, że Fearenowie i Geralt… hm… zabawiają strażniczki. Jura, nie patrz tak na mnie. Wydostanę cię stąd, ale nie możesz oczekiwać, że wywołam wojnę z miastem kobiet, moich własnych lankońskich kobiet.

– Kobiet! – prychnęła patrząc na niego. – Te delikatne kobietki kazały Cilean i mnie wyciągać kamienie z drogi, oczyszczać młyny wodne z błota, taszczyć wielkie worki z ziarnem, naprawiać mury. Używają nas jako koni, a wy, mężczyźni, jesteście, jesteście… wykończeni, bo staracie się je zapłodnić.

– Ja nie, Jura. Przysięgam, że żadnej nawet nie dotknąłem. Jestem pewien, że pozwolą nam żyć tak długo, póki ja, król, nie dam dziecka jakiejś kobiecie.

Jura. kipiała ze złości.

– Strasznie się poświęcasz dla nas – prawie krzyknęła.

Rowan starał się ją objąć, ale się wywinęła.

– Jura, proszę, zaufaj mi.

– Tak, jak ty zaufałeś Ultenkom? Pojechałeś z tymi kobietkami, a Cilean, mnie i Britę zostawiłeś. I teraz nas zostawiasz, żebyśmy tu zgniły!

– To nieprawda – zaczął. – Ja… – Rowan był zmieszany, ale jednocześnie zadowolony. Syczała na niego jak zazdrosna kobieta, a nie jak rozsądna strażniczka. Była rozeźloną żoną, której wmawiano, że jej mąż sypia z innymi kobietami. Wyraźnie bardziej jej chodziło o niego niż o Lankonię.