– Co zrobiłyście z naszymi mężczyznami? – spytała Jura, odzyskując przytomność.

– Nie żyją – odpowiedziała kobieta w łamanym języku irialskim. – Nie chcemy tu żadnych mężczyzn. – Popchnęła Jurę i Cilean do przodu.

Po kilkudniowym skrępowaniu i nędznym jedzeniu w czasie podróży były bardzo słabe, więc wyładowywanie ciężkich worków z żywnością z czterech wozów i składanie ich w niskim budynku szło im powoli. Przez cały czas, gdy pracowały, przychodziło coraz więcej małych Ultenek, które zatrzymywały się, patrzyły i mówiły coś do siebie w swoim dziwnym gardłowym języku.

Cilean spojrzała na dwie kobiety, które wskazywały na nie, kiwając głowami.

– Czuję się jak wól, którego oglądają, czy jest dość mocny – rzuciła Cilean do Jury. Nie powiedziała już nic więcej, bo jedna z kobiet przystawiła jej pod nos bat, nie ukrywając swych zamiarów.

Wyładowanie wozów zabrało im większość dnia i pod koniec zaprowadzono je obie, zupełnie wy- kończone, do maleńkiego, pustego kamiennego domku, w którym stały tylko dwie prycze do spania. Budynek otoczony był przez co najmniej tuzin małych Ultenek.

– Jura – szepnęła Cilean ze swojej pryczy.

W odpowiedzi usłyszała pociągnięcie nosem.

– Musimy uciekać. Musimy dostać się do domu. Musimy wyjaśnić ludziom, co się stało, zanim będzie wojna. Musimy dotrzeć do Yaine i… Jura, słuchasz mnie?

– Nie widzę żadnej możliwości, żeby uciec, i jestem za bardzo zmęczona, żeby myśleć. Dlaczego chcesz iść do Yaine?

– Żeby robić dalej to, co zaczął Rowan – odpowiedziała takim tonem, jakby Jura powinna była to wiedzieć. – Musimy znaleźć sposób na zjednoczenie. Choćby tylko po to, żeby zabić tych wstrętnych Ultenów, którzy się wszędzie zakradają i którzy zabili króla Lankonii.

Ku przerażeniu Cilean, popłakiwania Jury przeszły w regularny płacz. Cilean nie miała pojęcia, co zrobić. Łzy nie były czymś, z czym potrafiono się obchodzić w Lankonii. Obróciła się na bok i starała się zasnąć. Może jutro będzie mogła porozmawiać z przyjaciółką o ucieczce.

Jura też starała się zasnąć, ale nie mogła powstrzymać łez. Lankonia jest nieważna, Geralt nie jest ważny, brat Yaine ani syn Brocaina nie są ważni. Ważne jest tylko to, że straciła mężczyznę, którego kochała.

– I nawet mu tego nie powiedziałam – wyszeptała w ciemności. – Och, Boże, gdybym znowu miała szansę. Byłabym dla niego prawdziwą żoną. – Płakała tak długo, aż zasnęła.

Śmiech Geralta przeciął powietrze i odbił się echem w białych marmurowych ścianach pałacu Ultenów. Trzy piękne kobiety uśmiechały się do niego z zachwytem, patrząc na zrobioną z kości słoniowej i mahoniu tablicę do gry.

– Znów wygrałeś, mistrzu. – Jedna z kobiet za- mruczała z zadowolenia. – Którą z nas wybierzesz tej nocy?

– Wszystkie. Geralt zaśmiał się. – A może dzisiaj wezmę trzy nowe?

– Jesteśmy twoje, możesz wybierać – powiedziała druga.

Wspaniały, luksusowy pałac Ultenów był efektem wielu stuleci „pożyczania”. Marmur transportowany był do katedry w Anglii, gdy Ultenowie nocą napadli, zabili wszystkich kupców i ich wynajętą straż, po czym skierowali wozy pełne drogiego kamienia poprzez góry do swoich miast „Pożyczali” nawet kamieniarzy, zamęczali ich pracą na śmierć, a ciała zrzucali z gór.

Olbrzymia sala, wąska, długa i wysoka, miała ściany wyłożone białym marmurem z żyłkami, wszędzie widać było ślady mistrzowskiego „pożyczania”. Ultenowie byli śmieciarzami po każdej bitwie. Gdy inni opłakiwali zmarłych, oni kręcili się i zbierali wszystko, co było warte zabrania. Byli jak mrówki, które mogą unieść ciężar półtora raza większy, niż same ważą. Najeżdżali miasta, które nawet nie wiedziały, że są napadnięte. A wszystko, co udało im się zabrać, przywozili do swego króla, więc zamek był pełen starodawnych skarbów, pięknych mieczy, tarcz, kobierców, setek haf1owanych poduszek, złotych filiżanek (z których żadne do siebie nie pasowały), talerzy, lichtarzy, noży. Niezbyt dużo mebli, bo trudniej było je wynieść bez zwrócenia uwagi, trochę tylko długich, surowych, niskich stołów, pokrytych obrusami z irlandzkiego lnu. Goście rozłożyli się na poduszkach i oglądali liczne kobiety poruszające się bezszelestnie po pokoju w swych miękkich pantoflach, śpiesząc, bez poganiania, by spełnić życzenie każdego z nich. Trzej Fearenowie siedzieli razem w kącie komnaty, marszcząc brwi z niesmakiem. ignorowali dziesięć, a może nawet więcej, kobiet kręcących się wokół nich, jedząc dość wstrzemięźliwie to, co mieli na talerzach.

Geralt odsunął się od tablicy do gry i ułożył na poduszkach. Jedna z kobiet wachlowała go, druga trzymała na kolanach jego stopy i masowała, dwie łagodnie masowały mu łydki, a inna jeszcze obierała migdały i wkładała mu je do ust. Cztery stały w pobliżu, na wypadek gdyby Gerait jeszcze czegoś chciał. Na jego twarzy malował się wyraz najwyższego zadowolenia.

Daire siedział nieco dalej, zajęty ożywioną rozmową z kobietą o wspaniałej urodzie, i najwyraźniej czuł się świetnie.

Jakby w przeciwieństwie do zadowolonych mężczyzn za stołem, Rowan stal przy oknach wychodzących na wschód i przyglądał się ludziom i budynkom otoczonego murem miasta.

Daire przeprosił kobietę i podszedł do Rowana.

– Wciąż martwisz się o Jurę? – spytał.

Rowan dalej patrzył przez okno i nie odpowiadał.

– Powiedzieli przecież, że kobiet ze sobą nie zabrali – rzekł Daire tonem człowieka powtarzającego to samo po raz setny. – Ultenowie nie zabijają. Ukradną wszystko, łącznie z królem Lankonii, jeśli go chcą, ale nie są mordercami. Uśpili nas wszystkich, zabrali, a kobiety zostawili. Dlaczego w to wątpisz? Nie potrzebują kobiet, jak widzisz. – Uśmiechnął się do pięknej kobiety czekającej na niego przy stole. – Chcą tylko mężczyzn.

– Nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Musimy im dać, czego od nas chcą i wyjeżdżać. Może będziemy mogli kilka z nich zabrać ze sobą.

Rowan spojrzał na niego zimno.

– Dajesz im się uwodzić.

Oczy Daire zabłysły.

– Może raz, albo dwa.

Rowan znów spojrzał przez okno.

– Nie ufam temu Markowi – mówił o człowieku, zwanym królem Ultenów. – I nie lubię być jeńcem, jeśli nawet więzy są z jedwabiu.

– Mówiłeś, że chcesz połączyć plemiona. Znasz na to lepszy sposób, niż…

– Zapłodnić ich kobiety? – spytał Rowan. – Uważam, że zasługuję na coś więcej, niż być używany jako ogier. – Odwrócił głowę, a Daire, wzruszając ramionami, wrócił do swego stołu.

Rowan wciąż patrzył przez okno, przeklinając swą bezsilność. Jak można walczyć z kobietami, zwłaszcza takimi uroczymi, drobnymi, jak te? Sześć dni temu obudził się w wyłożonym jedwabiem wozie z potwornym bólem głowy. Kilkoma pchnięciami otworzył zamknięte na zamek drzwi i wóz się zatrzymał. Powitało go sześć ślicznych kobietek, błagając, żeby się nie gniewał. Gniew Rowana przeszedł nieco, gdy się przekonał, że pozostałym mężczyznom też nic się nie stało, lecz powrócił, gdy z wozów nie wyszła Jura. Ultenki powiedziały, że tamte kobiety zostały w obozie.

Powrót do obozu zajął im prawie cały dzień. Było tam rzeczywiście pusto, jak gdyby kobiety spakowały się i wyjechały. Jednak Rowan nie całkiem był o tym przekonany. Nie podobało mu się, że został uśpiony i uwięziony w wozie. Oświadczył, że jedzie dogonić Jurę, Cilean i Britę.

Na to Ultenki zaczęły płakać. Obiecały mu, że zrobią wszystko, aby tylko z nimi wrócił. Powiedziały, że wiedzą o jego planach zjednoczenia Lankonii, ale na pewno nie myślał o Ultenach, bo wszyscy ich nienawidzą, a oni potrzebują go bardziej niż inne plemiona. Mogą nawet przesłać do Irialów wiadomość od Rowana, jeśli tylko zgodzi się z nimi wrócić.

Rowanem-królem i Rowanem-mężczyzną miotały sprzeczne uczucia. Jako król chciał zobaczyć to nieznane plemię. Jako mężczyzna – chciał mieć

Jurę z powrotem. W czasie długiej podróży Daire opowiadał mu, że Jura poszła go szukać po śmierci Keona, więc zdał sobie sprawę, że musiała widzieć, jak płakał. A wiedział też, że Lankonowie nie płaczą.

Jednak Jura, Lankonka, chociaż widziała, że płakał, nie wyśmiała go ani nim nie wzgardziła. Przeciwnie, swym przekornym zachowaniem zmobilizowała go, by znów uwierzył w siebie.

Wtedy nie rozumiał tego, co robiła. Poczucie klęski zamieniło się we wściekłość, którą skierował przeciw niej. Tęsknił za Jurą i chciał jej szukać, ale Gerait nalegał, żeby pojechali z Ultenkami, jeśli Ultenowie ich potrzebują. Rowan stwierdził, że Gerait ma tyle rozumu co nic, i omal nie doszło do bójki. Tu wkroczył Daire i jego spokojne rady spowodowały, że Rowan-król odniósł zwycięstwo nad Rowanem-mężczyzną. Daire wyjaśnił mu wtedy, że znajdują się w sąsiedztwie Yaine i że Jura i Cilean z pewnością zawiozą do niego Britę, a Rowan nie był do tego wcale potrzebny. Poza tym Rowanowi nie wolno sobie pozwalać na obrażanie Ultenów, bo nigdy więcej może nie mieć okazji, by pokojowo wkroczyć do ich ustronnej górskiej wioski.

Wprawdzie bardzo niechętnie, ale pojechał z kobietami Ultenów.

Przez następnych kilka dni Rowan, jako jedyny mówiący językiem Ultenów, rozmawiał z kobietami. Raziła go ich rozwiązłość i, gdyby był w Anglii, zakazałby swoim ludziom kontaktów z nimi, ale Fearenowie, Gerait, a nawet Daire, spali każdej nocy z inną. Podczas gdy inni baraszkowali w krzakach, Rowan rozmawiał z dwiema nie zajętymi kobietami i od jednej z nich usłyszał o niedawnych smutnych wydarzeniach, jakie miały miejsce wśród Ultenów.

Piętnaście lat temu dziwna zaraza, która, jak mówiono, przyszła ze wschodu, dotknęła prawie wszystkich mieszkańców odizolowanych ulteńskich wiosek. Kobiety szybko przychodziły do zdrowia, natomiast mężczyźni masowo umierali. Gdy zaraza minęła, pozostała zaledwie jedna czwarta mężczyzn, a pod koniec następnego roku okazało się, że mogą oni płodzić tylko dziewczynki. Tak więc od lat stolica Ultenów była miastem kobiet.

– Dlaczego nie pojechałyście do innych plemion po mężczyzn? – spytał Rowan. – Na pewno przyjechaliby z wami.