Wraz ze śmiercią Charliego zostały zerwane ostatnie więzy łączące ją z dzieciństwem – ze wspomnieniami weekendów spędzanych na łowieniu ryb na starej łodzi dziadka lub na siedzeniu na molo i zakładaniu przynęty na haczyki, podczas gdy obydwaj starsi panowie, grzejąc się w słońcu, opowiadali niestworzone historie. Kochała ich obydwu. Dziadek zmarł dwa lata temu, a teraz odszedł Charlie.

Będzie jej go bardzo brakowało.

I oto pojawił się Jonas…

Wciąż czuła zamęt w głowie. Położyła się na parę minut, a obudziła dopiero po dwóch godzinach. Smutek po śmierci Charliego mieszał się jej z napięciem związanym z wykryciem choroby Anny… I znowu ta natrętna myśl o Jonasie. Dlaczego tak bardzo ją prześladuje?

Leżała jeszcze chwile, po czym podniosła się z łóżka, opłukała twarz i patrząc w swoje odbicie w lustrze, powiedziała, co myśli o kimś, kto lekkomyślnie powierza pacjentów zupełnie nieznanemu lekarzowi.

Powinna była Jonasa sprawdzić. Mogła mu instynktownie uwierzyć, ale tu przecież chodzi o jej pacjentów i komisja lekarska z pewnością surowo by oceniła kogoś, kto pozwolił na przejęcie swoich obowiązków przez jakiegoś szarlatana.

Wszystko powinien wyjaśnić telefon do przyjaciółki, Dominiki, która jest anestezjologiem w szpitalu w Sydney.

– Jonas Lunn? – W głosie Dominiki brzmiało niedowierzanie. – Em, on jest fantastyczny! To jeden z najlepszych lekarzy, z jakim się zetknęłam. Trzymaj się go, dziewczyno! Jeśli ofiaruje się z pomocą, nie wahaj się ani chwili.

Hm. W końcu to tylko jeden dzień, powiedziała sobie, wychodząc do ośrodka, aby ponownie przejąć obowiązki jedynego lekarza w Bay Beach.

Jak się okazało, wcale nie było to takie proste. Jonas najwyraźniej nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.

– Idź do domu – rzucił w jej kierunku, gdy zajrzała do gabinetu. – Jestem zajęty.

Rzeczywiście. Dziewięcioletnia Lucy Belcombe, która zdążyła już zaliczyć niejedną katastrofę, tym razem złamała przedramię, spadając z drzewa. Jonas umieścił zdjęcie rentgenowskie na podświetlonym ekranie, tak że Emily mogła dokładnie zobaczyć, co się stało.

– Nieźle sobie radzimy bez pani, pani doktor, prawda, Lucy? – rzeki Jonas.

Lucy skinęła głową.

– Doktor Lunn zrobił mi zastrzyk i powiedział, że jestem najdzielniejszym dzieciakiem w Bay Beach – zauważyła z dumą, po czym ze śmiechem dodała: – Powiedział również, że zachowałam się niezbyt mądrze.

– Hm. – Emily ponownie spojrzała na zdjęcie. -Wchodziłaś na drzewo? – zapytała.

– Na jedno z największych – odparła dziewczynka z dumą i Emily pokiwała głową z dezaprobatą.

– Och, Lucy. Jeśli już musisz łazić po drzewach, to przynajmniej dobrze się trzymaj. Doktor Lunn miał rację, twierdząc, że to, co zrobiłaś, było niemądre.

– To prawda – przyznała Lucy. – Ale wygrałam pięć dolców, bo założyłam się, że wejdę na sam wierzchołek.

– A dostałaś ekstranagrodę za szybki powrót na ziemię? – zapytała Emily i Jonas zachichotał.

– Wyjątkowo szybki – zauważył. – Lucy miała szczęście, że nie upadła na głowę. Czy zarekwiruje pani, pani Belcombe, te pięć dolarów jako rekompensatę za zniszczone ubranie?

Mary Belcombe z uśmiechem pokręciła głową. Lucy była najmłodszym z jej sześciorga szatanów z piekła rodem i połamane kończyny były dla niej chlebem powszednim.

– Jestem dobra w łataniu – oznajmiła. – Nie mam wyboru.

– My również jesteśmy w tym dobrzy – dodał Jonas, obrzucając uważnym spojrzeniem opaskę gipsową na ręku dziewczynki. – Gotowe – orzekł. – Muszę to jeszcze zobaczyć jutro, aby się upewnić, że zostawiłem dostatecznie dużo miejsca na obrzmienie. Niezależnie od tego, gdyby ból się nasilił, proszę do nas zadzwonić.

– Proszę do mnie zadzwonić – poprawiła go Emily. Jonas spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się szeroko.

– Pani doktor się obawia, że odbiorę pani pracę?

– Och, może jej pan wziąć tyle, ile tylko zechce.

– Taak. Tu rzeczywiście jest dużo pracy. Za dużo dla jednej osoby.

– Ale jest tylko jedna – odparła i zmierzwiła włosy dziewczynki. – Do widzenia, Lucy. Uważaj na siebie!

– To zupełnie nierealne – odparła z westchnieniem pani Belcombe, biorąc córkę za rękę i kierując się w stronę drzwi. – Dziękuję, doktorze Lunn! – Nagle odwróciła się do Emily. – Och, moja droga, on jest nadzwyczajny! Na twoim miejscu nie puściłabym go – dodała konspiracyjnym szeptem i Emily poczuła, jak jej twarz oblewa się rumieńcem.

– Tu jest notatka dotycząca przyjętych przeze mnie osób na wypadek, gdybyś chciała ponownie je zbadać. Nic poważnego. Jedynie pani Crawford wzbudziła mój niepokój, i to tylko dlatego, że jest chora na cukrzycę. Od dwóch dni ma wymioty. Nie sądzę, aby to było coś poważnego; przyznała, że zjadła rybę, która mogła te wymioty spowodować. Jest jednak odwodniona i ma podwyższony poziom cukru. W tej sytuacji wspólnie z Amy zdecydowaliśmy zatrzymać ją w szpitalu.

– Co zrobiliście? – zdumiała się Emily.

– Zdecydowaliśmy zatrzymać ją w szpitalu – odparł Jonas i w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. – Przy pomocy twoich pielęgniarek, oczywiście. Podłączyłem ją do kroplówki i zostawiłem na obserwacji. To nic nadzwyczajnego, pani doktor.

– U nas tak. Poza mną nikt nie podejmuje takich decyzji.

– Najwyższy więc czas na zmiany – zauważył pogodnie, z zainteresowaniem obserwując, jak jej brwi wędrują w górę.

– Słucham?

– Czyż nie potrzebujesz wspólnika na jakiś czas? Patrzyła na niego ze zdumieniem i uśmiech na jego twarzy z każdą chwilą stawał się szerszy.

– Zamknij usta, bo wyłapiesz wszystkie muchy. I nie rób takiej miny, ja przecież proszę jedynie o pracę.

– Prosisz o pracę?

– Na pewien czas. Potrzebuję jej – odparł z westchnieniem, jakby miał do czynienia z kimś, kto nie wydaje się zbyt rozgarnięty.

– Możesz mi to wyjaśnić? – zapytała, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia.

– Mogę. – Jego twarz nagle spoważniała. – Emily, Anna mnie potrzebuje, ale, niestety, odrzuca moją pomoc. Niezależnie od wyniku badań, muszę tu zostać przez jakiś czas. Dzięki, że tak szybko te badania zorganizowałaś. Dzwonili z mammografii w Blairglen jakąś godzinę temu. Przyjmą Annę jutro o wpół do jedenastej. W tej sytuacji obawiam się, że nie będę mógł podjąć pracy wcześniej niż za dwa dni.

– Nie będziesz mógł podjąć pracy…

– Em, Anna nie chce, żebym był przy niej – ciągnął cierpliwie. – Kevin, były mąż Anny, traktował moją siostrę jak szmatę. Od początku wiedziałem, że to drań. Niestety, byłem na tyle nierozsądny, że głośno to powiedziałem, no i skutki tego ponoszę do dziś. Anna odsunęła się ode mnie, kiedy była z nim, i zapewne wytrzymała w tym związku tak długo tylko dlatego, aby udowodnić, że nie miałem racji. Teraz jestem jej potrzebny jak chyba nigdy dotąd, chociaż nie chce się do tego przyznać.

– Jest bardzo dumna.

– Przeklęta duma – burknął. – Musimy odbudować łączące nas niegdyś więzi, a to nie stanie się z dnia na dzień.

Skinęła głową i zapytała:

– Masz jakąś inną rodzinę?

– Nie. Jest nas tylko dwoje: Anna i ja. I to jest pewnie przyczyna wszystkiego. Po śmierci ojca stałem się nad-opiekuńczy. Anna buntowała się i ten żałosny związek był tego rezultatem.

– Nie możesz się obwiniać o wszystko.

– To prawda. Mogę jednak próbować jej pomóc. Jeśli ty mi na to pozwolisz.

– W jaki sposób?

– Zgadzając się mnie zatrudnić. Uniosła brwi.

– Chirurg chce pracować w Bay Beach?

– Przez jakiś miesiąc, może dwa. Zależy…

– Zależy od czego?

– Co wykażą badania Anny.

– Robisz to dla niej?

– Oczywiście.

Wiedziała, że mówi prawdę, i to ją właśnie zdumiewało. Ilu wysoko kwalifikowanych chirurgów chciałoby przenieść się na prowincję, nawet dla ratowania siostry?

– Mógłbyś wziąć urlop – zauważyła.

– Mógłbym. Miałem właśnie przyjąć posadę wykładowcy w Szkocji. Przyjechałem do Bay Beach, żeby pożegnać się z Anną, ale jej stan skłonił mnie do wstrzymania się z wyjazdem. Czułem, że to coś poważnego.

– Dlaczego więc nie zamieszkasz z Anną? Zakładam, że nie jesteś żonaty? Chyba możesz wziąć na jakiś czas urlop?

– Anna nie zechce, żebym zamieszkał u niej, i bez wiarygodnego powodu nie zaakceptuje mojej obecności w Bay Beach. Nawet teraz mieszkam w hotelu. Jak widzisz, ja i Anna mamy przed sobą długą drogę. A propos – powiedział, ignorując jej uniesione do góry brwi – czy jeśli tu będę pracował, to znajdzie się dla mnie jakaś kwatera?

– Obawiam się, że żadna nie będzie wystarczająco obszerna.

Roześmiał się.

– Bez przesady, nie jestem taki wielki.

Może i nie, ale gdy chodzi o prezencję… Usiłowała pozbierać myśli. Jonas potrzebuje lokum. Może jej pomóc przez jakiś miesiąc lub dwa, ale musi gdzieś mieszkać.

Wizja pomocy była bardzo nęcąca. Jeśli weźmie za nią choćby dwa nocne dyżury w tygodniu, umożliwi jej przespanie dwóch całych nocy…

– Chętnie cię odciążę – powiedział miękko i Emily uniosła brwi. Do licha! Czyżby tak łatwo było odczytać jej myśli?

– Poradzę sobie.

– Zupełnie jak Anna.

– Nie mamy wyjścia.

– Ależ tak, macie wyjście – zaprotestował. – Jestem tu dla was obydwu, jeśli mi tylko pozwolicie.

Jonas naprawdę tak myślał. Był stanowczy i odpierał wszystkie argumenty. Po godzinie Emily patrzyła, jak odjeżdża swoim egzotycznym alfa romeo.

Ma partnera – na miesiąc. Przypomniała sobie, jak powiedział: „Być może na dłużej", i jak po chwili dodał: „I proszę cię, Boże, abym nie musiał zostać tu dłużej". Mogła się tylko z nim zgodzić. Jeśli jednak ten guzek okaże się złośliwy, ona, Emily, przyjmie Jonasa z otwartymi ramionami, aż Anna wyzdrowieje. Jej gabinet pomieści ich oboje.

Ale… jej dom?

To była jedyna część ich umowy, która ją najmniej satysfakcjonowała. Dom na tyłach ośrodka zbudowano kiedyś z myślą o czterech lekarzach. Posiadał cztery sypialnie i cztery łazienki, i dla niej i jej leciwego psa, Bernarda, był z pewnością za duży. Niestety, miał tylko jeden salon i jedną kuchnię.