Tak więc na tę noc Jonas wrócił jeszcze do hotelu, ale od jutra wszystko się zmieni, pomyślała.

Będzie miała partnera i współlokatora na cały miesiąc! Do jutra, powtarzała z desperacją, powinna się jakoś z tą myślą oswoić!

Dwie godziny później zaparkowała przed miejscowym domem małego dziecka i natychmiast zwróciła uwagę na stojący przed wejściem samochód.

Kto w tym miasteczku może jeździć srebrnym alfa romeo? Nikt poza Jonasem. Co on, u licha, tu robi? -zirytowała się. Dlaczego widok jego samochodu sprawił, że jej serce zadrżało?

Kiedy Lori otworzyła drzwi, Emily zrobiła wszystko, aby jej głos zabrzmiał normalnie.

– Cześć, Lori. – Uśmiechnęła się, zerkając na samochód. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

– Oczywiście, że nie. – Lori otworzyła szeroko drzwi i Emily ujrzała Jonasa siedzącego przy kuchennym stole. Podniósł głowę, a kiedy uśmiechnął się do niej, poczuła ten sam dziwny niepokój. – Pijemy właśnie herbatę. Masz może trochę czasu, aby dołączyć do nas? – zapytała Lori.

– Może tak – odparła z wahaniem. – Dzięki Jonasowi.

– Powiedział mi, że z tobą pracuje. – Lori ścisnęła rękę przyjaciółki. – I o… Charliem. Em, tak mi przykro.

– W porządku. – Ale wcale nie było w porządku. Nie miała czasu myśleć o Charliem, ale teraz łzy nieoczekiwanie napłynęły jej do oczu. – Ja… chyba zrezygnuję z tej herbaty. Przyszłam odwiedzić Robby'ego i zaraz wychodzę.

Robby miał osiem miesięcy. Jego rodzice dwa miesiące temu zginęli w wypadku samochodowym. Ciężko poparzony chłopczyk niedawno został przewieziony ze szpitala do domu małego dziecka. Malec wciąż potrzebował specjalistycznego leczenia, dostępnego jedynie w dużych miejskich ośrodkach, ale jego mieszkająca w Bay Beach ciotka nie chciała słyszeć o wysłaniu dziecka gdzie indziej. Nie chciała również wziąć go do siebie, ani też zgodzić się na adopcję. Tak więc Robby znalazł się w domu dziecka pod opieką Lori, a Emily zapewniała mu opiekę lekarską. Obydwie też bardzo kochały malca.

Robby spędził dwa tygodnie w szpitalu w Sydney, następnie, na skutek nalegań ciotki, sześć tygodni w szpitalu miejskim w Bay Beach. W tym czasie Emily przywiązała się do niego tak bardzo, że teraz, kiedy weszła do pokoju i malec wyciągnął do niej rączki, przyciągnęła go do siebie i przytuliła na tyle mocno, na ile pozwalało jego poparzone małe ciałko. Jedyne miejsca, które wydawały się nie tknięte przez płomienie, to małe brązowe oczka, perkaty nosek i jasne włoski.

Tak. Emily kochała go i nie potrafiła tego ukryć.

– Czekałeś na mnie? – wyszeptała. – Myślałam, że będziesz już spał, ty mały urwisie!

– Powinien już spać – zauważyła Lori, która weszła za przyjaciółką do pokoiku malca. – Od pół godziny jest w łóżeczku, ale tak się przyzwyczaił do twoich wieczornych odwiedzin, że nie byłam w stanie go uśpić.

– Jakiś problem? – Emily drgnęła na dźwięk znajomego, głębokiego głosu. Jonas stał oparty o framugę drzwi i z ukontentowaniem patrzył na nich, i gdyby Emily wiedziała, o czym myśli, zaczerwieniłaby się po uszy.

Była wyjątkowo przystojną kobietą, smukłą i ciemnowłosą, i teraz, z dzieckiem przytulonym do piersi, wyglądała jak uosobienie macierzyństwa. Ciało Robby'ego nadal pokrywały bandaże, których biel wspaniale kontrastowała z delikatną, ciemną skórą Emily.

– Co się stało dziecku? – zapytał, nie mogąc oderwać oczu od wzruszającej scenki.

Słuchał opowieści Lori i jednocześnie obserwował Emily, gdy odwijała bandaże, by sprawdzić, jak goją się rany.

– No i jak? – rzuciła ze złością, gdy uporała się ze zmianą opatrunków.

– Słucham?

– Gapiłeś się na mnie przez dobre dziesięć minut. Sądzę, że widziałeś już, jak opatruje się oparzenia.

– Widziałem, owszem, nawet wiele razy. – Uśmiechnął się i Emily poczuła, jak mija jej złość. – Sądząc po wyglądzie tych oparzeń, chłopczyk powinien przebywać w szpitalu.

– Chyba tak. Czekają go kolejne przeszczepy – przyznała, tuląc do siebie malca z taką czułością, z jaką matka tuli własne dziecko. – Jednak ciągły pobyt w szpitalu z pewnością źle odbiłby się na jego psychice, a tego nie mogłabym znieść.

– I Lori jest dobrą opiekunką?

– Znakomitą – zapewniła gorąco, patrząc na przyjaciółkę znad jasnej główki dziecka. – Mamy tu wiele wspaniałych opiekunek, ale Lori jest absolutnie najlepsza.

– Miło mi to słyszeć. Namówiłem właśnie Lori, aby zajęła się dziećmi Anny, na razie przez kilka godzin dziennie. Jeśli jednak Anna będzie musiała poddać się operacji, dzieciaki będą musiały tu zostać przez jakiś czas.

Emily zmarszczyła brwi.

– Czy to możliwe, Lori?

– Owszem – odparła Lori. – Jakoś to pogodzimy. Jonas chce powiedzieć siostrze coś konkretnego dziś wieczorem. Ona musi być pewna, że bez względu na to, co się zdarzy, jej dzieci będą bezpieczne.

– Anna powtarza, że jeśli operacja miałaby okazać się konieczna, to nie znajdzie nikogo, kto zająłby się dziećmi, i że w tej sytuacji poddawanie się badaniom nie ma sensu.

– Nie sądzisz więc, że najlepiej by było, gdybyś ją zapewnił, że sam się nimi zajmiesz?

– Nawet gdyby Anna się na to zgodziła, to nie sądzę, żebym się do tego nadawał – powiedział z rozbrajającą szczerością. – Dzieciaki mają cztery, sześć i osiem lat, a ja jestem typowym starym kawalerem i moje umiejętności wychowawcze są bliskie zera. Lepiej będzie, kiedy będę pracował i płacił Lori za opiekę.

– Tchórz! Zaśmiał się.

– Lepiej być tchórzem niż martwym lwem. – Nagle umilkł, widząc, że Robby, wtulony w ramiona opiekunki, słodko zasnął.

Emily trzymała malca w objęciach i czuła, jak ogarnia ją tak dobrze znane jej pragnienie, by zatrzymać go na zawsze. To pragnienie opanowało ją nagle tamtego wieczoru, gdy zginęli rodzice Robby'ego, i od tamtej pory nie opuściło.

– Em, znasz Lori i potrafisz rozmawiać z Anną. Mam pomysł. – Zerknął na zegarek. – Jadłaś już coś?

Chyba żartuje. Kiedy to ona jadła kolację przed dziewiątą?

– Nie – odrzekła krótko.

– W takim razie może zjemy coś razem, a potem pojedziemy do pacjenta? Mam zamiar przekupić cię rybą i frytkami na plaży.

– Rybą i frytkami…

– Chyba jadasz rybę i frytki? – Jego pełen rezygnacji ton ponownie miał jej dać do zrozumienia, że nie uważa jej za zbyt rozgarniętą i Emily zachichotała. Doskonale. W pełni na to zasłużyła.

– Oczywiście – odparła. – Spróbuj w Bay Beach znaleźć kogoś, kto tego nie jada! A poza tym jestem w tej chwili tak głodna, że mogłabym zjeść nawet papier, w który to będzie zawinięte. Ale jaką wizytę domową miałeś na myśli?

– Wizytę u mojej siostry.

– Po co mamy tam iść?

– Upewnić ją, że Lori jest osobą wyjątkowo kompetentną. Ona mi nie wierzy. Trzy dni trwało, zanim zdołałem ją namówić, żeby dziś rano zostawiła tu dzieci na dwie godziny. Teraz pracuję nad tym, żeby zostawiła je tu ponownie jutro, a następnie nad ewentualnością pozostawienia ich na dłużej. Mogłabyś pomóc.

– Dlaczego przypuszczasz, że będzie wierzyć bardziej mnie niż tobie?

– Ona nie wierzy mężczyznom – rzekł Jonas i stojąca za nim Lori roześmiała się szeroko.

– Mądra kobieta.

– Hej! – Jonas rozłożył ręce w wymownym geście. – A w co tu tak trudno jest uwierzyć?

We wszystko, pomyślała Emily, ale nie powiedziała tego głośno.

– Czy masz jeszcze coś pilnego, Em? – zapytał.

– Wieczorny obchód lekarski.

– To może poczekać. Na pewno masz przy sobie pa-ger.

– Oczywiście, że mam.

– A wiec zrobię z tobą ten obchód, a potem wieczór będzie już należał do nas – oznajmił uroczyście. – Nagłe wezwania są, naturalnie, poza dyskusją – dodał. – Czego więcej dwoje ludzi może jeszcze pragnąć?

Rzeczywiście, czego?

Zjedli kolację w wyjątkowo pięknym, cichym zakątku nad brzegiem morza i chociaż Emily po śmierci Charliego bardzo pragnęła samotności, obecność Jonasa jej nie przeszkadzała.

Siedzieli na plaży zapatrzeni w odległą linię horyzontu, zza którego powoli wyłaniała się blada twarz księżyca.

To najpiękniejsze miejsce na ziemi, pomyślała Emily. Charlie bardzo je kochał.

I nagle śmierć Charliego stała się taka realna.

– Bardzo go kochałaś – szepnął w pewnej chwili Jo-nas i delikatnie nakrył dłonią jej rękę.

– Tak, bardzo – odparła. – Od śmierci dziadka staliśmy się sobie jeszcze bliżsi. Charlie zawsze był moim najlepszym przyjacielem, a po śmierci dziadka został mi już tylko on.

– Kiedy zmarli twoi rodzice?

– Kiedy byłam bardzo mała. Zginęli tak jak rodzice Robby'ego. W wypadku.

– To dlatego czujesz taką więź z Robbym? Dziwne, nigdy jej to nie przyszło do głowy, ale teraz pomyślała, że to może być prawda.

– Tak sądzę – odparła.

– Tylko że on nie ma ani dziadka, ani Charliego, którzy by go kochali.

– Być może ja miałam szczęście.

– Na to wychodzi. – Wstrząsnął zawartością butelki i nalał trochę wody sodowej do kubka. – Szkoda, że ich nie znałem.

– Szkoda. Obaj byli niesamowici – powiedziała i nagle jej zmęczone szare oczy uśmiechnęły się do wspomnień. – Stanowili dobraną parę starych, podstępnych diabłów, gotowych do każdego fortelu, ale wychowali mnie dobrze.

– To widać. – Zabrzmiało to jak komplement i Emily zaczerwieniła się.

– Nie miałam na myśli…

– Wiem – powiedział miękko. – Gdyby było inaczej, nie powiedziałbym tego. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Leżał wyciągnięty na piasku i popijał wodę sodową. Jego dłoń wciąż spoczywała na jej ręce i chociaż jego myśli i wzrok błądziły gdzieś daleko, musiała przyznać, że nigdy nie czuła się mniej samotnie. Dobrze jej było przy nim, ale obawiała się, że to, co się w niej tliło, wkrótce może się przerodzić w coś głębszego. Ten mężczyzna zostaje tu tylko na miesiąc, powtarzała sobie. Wkrótce odejdzie i wszystko znowu będzie jak dawniej.

– Dlaczego zdecydowałaś się na praktykę w Bay Beach? – zapytał Jonas i Emily zaniepokoiła się. Czyżby znowu czytał w jej myślach?