– Do diabła z tym – mruknęła Abby, wyciągnęła zdjęcie z albumu i wrzuciła do ognia.

Znowu spojrzała na album. Zdjęcie rodzinne. Abby z ojcem i siostrą; Nick z rodzicami, i dwoma braćmi, z których żaden nie dorównywał mu pod żadnym względem. Adamem i Leksem. Na zdjęciu była też jego siostra, Anna, z mężem.

– Nie czas na sentymenty – powiedziała Abby do Ansela, który wszedł do pokoju i wskoczył na sofę. Rzuciła zdjęcie na płonące polana.

Kolejny łyk wina i kolejne zdjęcie. Tym razem Nick, sam, wyprostowany i dumny w czarnym smokingu. Był naprawdę przystojny, musiała to przyznać. Tak, przyznała w duchu, kochała go kiedyś, ale to było całe wieki temu. On pracował w radiu w Seattle i stawał się coraz bardziej popularny. Przyszedł do jej studia, bo potrzebował nowego zdjęcia portretowego.

Natychmiast zaiskrzyło między nimi. Nick był pewny siebie, śmiał się i dowcipkował. Abby zachowywała się tak, jakby fakt, że ma do czynienia z lokalną osobistością, nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Właśnie ten udawany brak zainteresowania tak go zaintrygował.

Pół roku później oświadczył się i został przyjęty, a jeszcze później Abby dowiedziała się, dlaczego przyszedł wtedy do jej studia. Została zarekomendowana przez jego współpracownicę. Ginę. Żadne z nich nie wspomniało, że byli także kochankami. O nie. To wyszło na jaw później, prawie miesiąc po ślubie – ślubie, na którym Gina złapała bukiet panny młodej. Tej nocy, kiedy Nick nazwał Abby imieniem jej siostry. Nick i Gina przysięgali, że ich romans skończył się na długo przed ślubem, ale Abby w to nie wierzyła.

– Wspaniale, prawda? – zwróciła się do kota, który wdrapał się na oparcie sofy, ułożył na pledzie wydzierganym przez babkę Abby i ziewnął szeroko.

Szybko wytrząsnęła z albumu resztę zdjęć i zaczęła wrzucać je do ognia. Skręcały się i zwijały w płomieniach.

– Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz – szepnęła, kiedy ogień zaczął przygasać. Skończyła wino i przysięgła sobie, że teraz jej życie zmieni się diametralnie.

Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo prawdziwe były te słowa.


Prześliznął się między deskami połamanego płotu i spojrzał na budynek, w którym wiele lat temu wszystko się wydarzyło.

Nocne owady brzęczały cicho, a mdłe światło księżyca ukazywało popękane cegły, suche, wyszczerbione fontanny i zarośnięte trawniki. Ogród, gdzie kiedyś były starannie przystrzyżone żywopłoty i porośnięte wodnymi liliami stawy, został zrujnowany. Budynek z czerwonej cegły, z wykuszami zdobnymi w maszkarony, chylił się ku upadkowi jak piękna kobieta, z której zostały tylko skóra i kości.

Zamknął na chwilę oczy. Przypominał sobie szpital w czasach jego świetności, dumną fasadę i brudne sekrety, które się za nią kryły. Zapachy i dźwięki: szepty modlitwy, tłumione krzyki. Tu Bóg spotykał się z Szatanem.

Dom.

Otworzył oczy i ruszył zarośniętą chwastami ścieżką, najwyraźniej od dawna zapomnianą przez wszystkich. Poza nim.

Dwadzieścia lat to całe pokolenie.

Dwadzieścia lat to całe życie.

Dwadzieścia lat to wyrok.

Dwadzieścia lat to dość, by zapomnieć.

Ale teraz nadszedł czas, by sobie przypomnieć.

Wyjął z kieszeni pęk kluczy i szybko podszedł do tylnych drzwi. Wybrany klucz bez trudu obrócił się w zamku.

Wszedł do środka i włączył małą kieszonkową latarkę. Przyzwyczajał się znowu do tego miejsca, wrócił tu niemal dwa miesiące wcześniej. Tyle czasu potrzebował, by się tu zadomowić i przygotować.

W środku było ciemno, latarka rzucała niewiele światła, ale w ciągu kilku ostatnich tygodni zdążył się ponownie zaznajomić z mrocznymi korytarzami, skrzypiącymi drewnianymi podłogami i zabitymi deskami oknami. Wbiegł lekko na schody i zatrzymał się na podeście. Stary witraż w oknie przetrwał w cudowny sposób. Skierował na niego snop światła i przypomniał sobie jej ciemną sylwetkę na tle barwnego szkła.

Ale nie było czasu na wspomnienia. Odwrócił się i szybko ruszył schodami na drugie piętro.

Do jej pokoju.

Poczuł ucisk w gardle na wspomnienie jej lśniących, kasztanowych włosów, błyszczących oczu, które otwierała tak szeroko, kiedy ją zaskoczył… linii jej policzków i szyi, którą tak pragnął całować…

Tak bardzo jej pożądał.

Nigdy nie pożądał nikogo tak jak Faith.

Znowu poczuł znajomy ból, zaczynający się w kroczu i obejmujący całe ciało. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Spodnie nagle wydały się za ciasne.

Z mocno bijącym sercem stanął u szczytu schodów.

Pokój 307 znajdował się w połowie korytarza, dokładnie nad półkolistym podjazdem. Tu, w tym małym pomieszczeniu jego życie zmieniło się na zawsze.

Ostrożnie otworzył drzwi i wszedł do pokoju, gdzie wszystko się wydarzyło.

Nie tak dawno temu…

Ten pokój zajmowała Faith. Piękna Faith. Przerażona Faith. Drżąca Faith.

Znowu ogarnęła go fala wspomnień. Tak wyraźnych, jakby nie minęło dwadzieścia lat.

Przypomniał sobie zapach jej skóry, słodki, niski głos, jej uśmiech, sposób, w jaki chodziła… pośladki unoszące się pod spódnicą.

Zacisnął zęby. Ból wzniecił w nim dawną żądzę, rozgrzewał krew, pulsował w skroniach.

Nie powinien jej pożądać.

To był grzech.

Nie powinien jej całować.

To był grzech.

Nie powinien zdejmować jej koszuli, by odsłonić piersi.

To był grzech.

Nie powinien jej brać, ociekając potem, podczas gdy ona zaciskała palce na jego ramionach i krzyczała z rozkoszy.

To było niebo.

I piekło.

Przeszedł przez pokój, gniewnie zaciskając dłonie w rękawiczkach. Faith. O, Faith, zostaniesz pomszczona.

Delikatnie, niemal z szacunkiem przesunął palcami po framudze okna, a potem spojrzał tam, gdzie kiedyś stało jej łóżko. Pamiętał, że w tym pokoju zawsze unosił się lekki zapach bzów i róż, a słońce przeświecało przez poruszane wiatrem muślinowe firanki.

Teraz było tu zupełnie pusto.

Oświetlił latarką zardzewiałe śruby, którymi kiedyś przykręcono łóżko do podłogi. Wokół leżały martwe muchy, kilka z nich tkwiło jeszcze w starych pajęczynach. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, z drewnianych framug okien i drzwi niszczyła się farba. Tapeta w kwiaty zblakła i odpadała od ścian, z sufitu schodziły na nią ciemne, brązowe zacieki.

Tyle zła, tyle krzywdy wyrządzono w tym małym pokoju.

Ogarnął go ciemny, palący gniew.

W końcu będzie mógł naprawić wszystkie krzywdy.

Zemścić się.

Zacznie już dziś.

Rozdział 2

Abby jechała samochodem, znacznie przekraczając dopuszczalną szybkość. Była już spóźniona i starała się nadrobić stracony czas. Niebo zasnuwały ciemne burzowe chmury, przednią szybę zalewały strugi deszczu. Włączyła światła.

Kiedy życie staje się twarde, trzeba być twardym.

Przypomniało jej się credo Jacques’a Chastaina.

Próbowała stosować się do tej zasady tak jak Gina, czuła jednak, że nigdy nie była tak silna jak ojciec i siostra. Pod tym względem także była podobną do matki.

Wjechała na autostradę do Nowego Orleanu, włączyła radio i zaczęła słuchać programu swojego byłego męża, co nie było rozsądne.

Zgodnie z zapowiedzią Nick poświęcił audycję zgorzkniałym byłym żonom; kobietom, które nigdy nie zdołały się pogodzić z odrzuceniem i marzą o tym, by ponownie wyjść za mąż, ale nie mają na to najmniejszych szans. Kobietom brzydkim i grubym. Wrednym babom, które nie wiedzą, gdzie jest ich miejsce.

Najwyraźniej nie ochłonął jeszcze po rozmowie, którą odbył z Abby poprzedniego wieczoru, i gadał jak nakręcony. Nie obchodziło go to, kogo może urazić.

Abby miała wielką ochotę zadzwonić i powiedzieć mu, jak bardzo się myli, choć zapewne w głębi duszy sam o tym wiedział. Chodziło mu głównie o to, by zdobyć jak najliczniejsze grono słuchaczy i ani on, ani stacja radiowa, dla której pracował, nie dbali o to, czy ci słuchacze go lubią, czy nienawidzą, czy po prostu fascynują ich jego obrazoburcze opinie.

Abby zrobiło się niedobrze. Tak, najwyższy czas pojechać do Nowego Orleanu, gdzie czekały na nią jeszcze pewne niezałatwione sprawy. A potem musi się stąd wynieść.

– Na przykład moja była żona to niezły numer – mówił Nick z udawanym zdumieniem. – Przy niej Mata Hari sprawia wrażenie Najświętszej Panienki.

Głośny wybuch śmiechu w studiu.

– Ale ty jesteś dowcipny – mruknęła Abby, zaciskając palce na kierownicy z taką siłą, że aż zbielały jej kostki. Jak to możliwe, że kiedyś kochała tego drania?

– Po rozwodzie puściła mnie w skarpetkach, a teraz ma jeszcze czelność narzekać! O co jej chodzi? Dziewięćdziesiąt procent majątku to chyba dość?

– Chciałaby ci odebrać wszystko – wtrącił się asystent Nicka, Maury.

Abby spojrzała na torebkę, w której miała telefon komórkowy. Zawsze umiała wyjść obronną ręką ze słownych przepychanek z Nickiem, a teraz chętnie stanęłaby w obronie siebie samej i wszystkich innych oczernianych rozwodników i rozwódek na całym świecie.

Koła hondy zatańczyły na mokrym asfalcie, kiedy trochę za szybko weszła w zakręt.

– …wiecie – ciągnął Nick – chyba wszyscy ludzie świrują po rozwodzie. A kobietom odbija bardziej niż facetom. Niektóre, jak moja była, dostają paranoi i żyją w fikcyjnym świecie.

Idiota Maury wybuchnął śmiechem.

– Nie uwierzycie, co zrobiła.

Teraz! Abby zacisnęła zęby.

– Pozbyła się wszystkiego, co miało dla mnie jakakolwiek wartość. Rozumiecie, męskie sprawy. Moje narty, rossignole, a jakże, kije golfowe, ręcznej roboty hawajską deskę surfingową… Dała to wszystko Armii Zbawienia.

– Nie! – zawołał Maury ze zgrozą. Abby była pewna, że teatralnym gestem położył przy tym dłoń na sercu.