– No, no – mruknął i przysunął się bliżej. Poczuła na swoich plecach jego pierś, a niżej, przez cienki materiał sukienki, erekcję.

Jej oczy wypełniły się łzami. Chce ją zgwałcić… i ci inni, którzy czekają tu w milczeniu, zapewne także.

Dlaczego? Ojcze, dlaczego?

Objął ją ramieniem w pasie i przycisnął do siebie.

– Mary – powiedział. Drgnęła, bo znał jej imię. Nie porwał jej przypadkowo. Chciał właśnie jej. – Powiem ci, co masz zrobić, żeby się ocalić. Słuchasz mnie?

Kiwnęła głową.

– Weźmiesz ten rewolwer i strzelisz w poduszkę.

Co?

– Tak, dam ci rewolwer, ale ty nie odwrócisz się, żeby zastrzelić mnie, dobrze? I tak na to nie pozwolę. Będę go trzymał razem z tobą. O tak… – Wcisnął rewolwer w jej drżącą, spoconą dłoń i położył jej palec wskazujący na cynglu, a potem wyciągnął jej rękę do przodu.

– Musisz tylko nacisnąć, to wszystko.

Mary dygotała jak w gorączce. To jakieś szaleństwo. Nie, nie strzeli po omacku w ciemność. Przyszło jej do głowy, że może to jakiś idiotyczny żart, ale sama w to nie wierzyła.

– No, dalej – ponaglił.

Znowu usłyszała ten stłumiony dźwięk – śmiech? płacz? Skąd dochodzi i kto go wydaje? Czy ktoś chowa się w szafie, czy patrzy na nią? Jedna osoba? Czy więcej?

Gdyby mogła się nagle zbudzić w swojej sypialni!

– Masz pięć sekund.

Nie! I znowu ten dźwięk.

– Pięć.

Proszę, pomóż mi. Ojcze.

– Cztery.

Nie opuszczaj mnie, błagam.

– Trzy.

Jestem Twoją pokorną sługą.

– Dwa.

Miej litość nad moją duszą!

– Jeden.

To on nacisnął spust.

Rewolwer wystrzelił, szarpiąc jej ręką.

Przed nią rozległ się stłumiony jęk.

Zmartwiała z przerażenia. Czyżby właśnie zastrzeliła innego człowieka?

Zaczęła krzyczeć przez knebel i wyrywać się gwałtownie, ale szaleniec trzymał ją mocno. Jednym ruchem zdjął jej opaskę z oczu i wyjął knebel z ust. Zwymiotowała.

Potem podniosła głowę i w słabym świetle jedynej lampy zobaczyła, co zrobiła. Jakiś mężczyzna, którego twarz mgliście wydała jej się znajoma, siedział na krześle, z poduszką przywiązaną do klatki piersiowej. Ręce miał związane z tyłu, nogi w kostkach przywiązane do nóg krzesła. Był pochylony do przodu, a przed nim, na podłodze, rosła powoli kałuża krwi. W powietrzu unosiły się białe pióra z rozdartej poduszki, powoli opadając na mokrą, czerwoną plamę.

Mary, w sukience zalanej wymiocinami, z twarzą zalaną łzami, patrzyła, jak umiera.

– Zabiłaś go. Mary – powiedział niemal czule oprawca, przyciskając ją do siebie. – A to jest grzech. Ale ty przecież dobrze o tym wiesz, prawda?

Nie odpowiedziała. Cokolwiek by powiedziała, nie miało to żadnego znaczenia. Wiedziała o tym.

– Właśnie zgrzeszyłaś, Mary – szepnął.

Mary przełknęła ślinę. Wiedziała, co się zaraz stanie.

Ojcze, wybacz mi…

– A wszyscy wiemy, że ceną grzechu jest śmierć.

Powoli odwrócił rewolwer w jej dłoni i przytknął lufę do jej skroni.

Rozdział 3

Może być o trzeciej – powiedziała Abby, przytrzymując słuchawkę ramieniem.

Od czasu, kiedy słuchała audycji Nicka, jadąc na spotkanie w sprawie ślubu, na którym miała robić zdjęcia, minęły dwa dni. Z torbą z zakupami w jednej ręce, a portfolio w drugiej wracała do domu. Prawie cały dzień spędziła w studiu, przeglądając rachunki i zdjęcia dyplomowe studentów college’u, później wstąpiła do sklepu i szybko wróciła.

Rzuciła torbę z zakupami na kuchenny blat. Ansel siedział koło okna i obserwował ptaki, nerwowo poruszając ogonem.

– Uciekaj stąd – powiedziała cicho do kota i wróciła do rozmowy z kobietą, która chciała zobaczyć dom.

Tabliczka z napisem na sprzedaż bez pośredników wisiała przed domem zaledwie od dwóch dni, a już zadzwoniło kilku potencjalnych nabywców. Ta kobieta była pierwszą klientką, która chciała „obejrzeć nieruchomość” po usłyszeniu ceny. Abby poszła do salonu, zostawiła portfolio i wróciła do kuchni.

– Może pani powtórzyć nazwisko? I numer telefonu? – poprosiła, wyciągając z torebki długopis. Zanotowała je szybko w leżącym obok telefonu notatniku. – Dziękuję, do zobaczenia o trzeciej.

Odłożyła słuchawkę i spojrzała na zegarek. Do trzeciej zostały niecałe dwie godziny.

Na szczęście w domu panował względny porządek – pomijając szarą kocią sierść, która zbierała się w kątach. Mimo wysiłków nie była w stanie odkurzać domu wystarczająco często, zwłaszcza kiedy Ansel przechodził linienie.

– Może powinnam kupić golarkę dla ciebie zamiast odkurzacza, co?

Kot podszedł do tylnych drzwi i zaczął miauczeć. Otworzyła je i wypuściła go na zewnątrz, a potem sama wyszła na ganek. Słońce z trudem przeświecało przez gęste chmury. Wydawało jej się przez chwilę, że zobaczyła na niebie blady łuk tęczy, która jednak szybko zniknęła.

– Chciałabyś – mruknęła do siebie i wróciła do środka.

Rozejrzała się dookoła i doszła do wniosku, że będzie musiała jednak trochę posprzątać, zanim zacznie kogokolwiek oprowadzać po domu.

W sypialni zrzuciła bluzkę i spodnie i przebrała się w „rzeczy do sprzątania”, ukochane stare dżinsy i poplamiony podkoszulek. Potem zebrała rozwichrzone loki w koński ogon i zabrała się do polerowania stołów, mycia okien i pastowania drewnianych podłóg.

Włączyła telewizor i jednym uchem wysłuchała ostrzeżeń przed tropikalną burzą, zbierającą się na Atlantyku. Po prognozie pogody zaczęły się reklamy, a potem nastąpił ciąg dalszy wiadomości.

Abby wycierała właśnie parapet, kiedy usłyszała coś, co przykuło jej uwagę.

– Nasza Pani od Cnót…

Podniosła głowę. I spojrzała na mały telewizor stojący na półce z książkami.

– …Szpital znajdował się w tej okolicy od prawie stu lat – mówiła dwudziestoparoletnia dziennikarka. – Budynek, który widzicie państwo za mną, przechodził w tym czasie wiele zmian i kryje w sobie ślady wielu, czasami sensacyjnych, historii.

O Boże, chyba nie wywloką teraz tego, co stało się z moją matką?

Abby zesztywniała, jakby w oczekiwaniu ciosu.

– Wybudowano go na sierociniec, po drugiej wojnie światowej w budynku urządzono szpital, prowadzony przez katolicki zakon żeński.

Teraz kamera objęła cały, niegdyś wspaniały budynek z czerwonej cegły.

– W ostatnich dziesięcioleciach mieścił się tu szpital psychiatryczny, lecz choć był własnością prywatną, także ucierpiał, kiedy skończyły się fundusze federalne. Po samobójstwie jednej z pacjentek, blisko osiemnaście lat temu został zamknięty…

Abby zacisnęła zęby i opuściła gąbkę. Widok na ekranie wydał jej się nagle i dziwnie nierealny.

Nad telewizorem, na górnej półce obok kominka, stało duże zdjęcie jej matki. Była na nim uśmiechnięta, ciemne włosy okalały miękko jej twarz, a złoto-brązowe oczy nie zdradzały cierpień, jakich musiała doświadczać jej dusza.

Abby podeszła do półki i wzięła fotografię do ręki.

– …szpital zostanie wyburzony, prawdopodobnie w przyszłym roku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem…

Abby szybko spojrzała na ekran. Mają zamiar zburzyć stary szpital?

– W przyszłości powstanie tu dom opieki dla osób starszych wraz z przylegającym do niego ośrodkiem zdrowia.

– Dziękuję, Dario – powiedział spiker w studiu, podnosząc leżące przed nim kartki. – Po przerwie dalszy ciąg informacji na temat losów szpitala.

– Nie, dziękuję. – Abby wyłączyła telewizor i twarz spikera zniknęła.

Westchnęła głęboko i zaczęła myśleć o tym, co usłyszała. I co z tego, że szpital, w którym jej matka zakończyła życie, zostanie zburzony? Co z tego, i że nowy budynek zastąpi stary? Na tym właśnie polega postęp, prawda?

Postawiła zdjęcie matki na półce, poszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Nie było wody mineralnej.

– Do diabła.

Wzięła szklankę z kredensu i odkręciła kran. W starych rurach zabulgotało jękliwie. Oparła się biodrem o blat, napełniła szklankę wodą i przypomniała sobie wszystkie powody, dla których postanowiła wrócić do Luizjany.

Bo właściwie wcale nie miała ochoty tu wracać.

Uważała, że Seattle – ze względu na swój klimat, bliskość gór, interesującą historię, a przede wszystkim ponad trzy tysiące kilometrów dzielące je od Luizjany – to dla niej wymarzone miejsce.

Obiecała sobie jednak, że wróci tam, gdzie jej życie zmieniło się na zawsze po tragicznej śmierci matki. Bo doszła do wniosku, że aby raz na zawsze odciąć się od duchów przeszłości, musi odwiedzić ten stary szpital, zrobić zdjęcia i jeszcze raz spróbować odtworzyć tę noc, którą pamiętała tak mgliście.

Zadzwoniła komórka w torebce, którą zostawiła w jadalni obok portfolio. Podeszła do niej szybko i wyciągnęła telefon.

– Halo?

– Cześć, Abby, tu Maury – usłyszała, nieprzyjemne zaskoczona. – Maury Taylor. Pamiętasz? Pracuję z Nickiem.

– Tak, pamiętam cię, oczywiście – odparła chłodno. Maury idiota

– Słuchaj… nie miałaś przypadkiem ostatnio wiadomości od Nicka?

– Nie – powiedziała powoli, podejrzewając, że to może być pułapka. Jeden z głupich kawałów Nicka. Był znany z tego, że wystawiał ludzi na pośmiewisko w czasie programu, bawił się cudzym kosztem.

– Na pewno?

– Oczywiście. Po co miałabym się z nim kontaktować?

– Nie wiem. – Maury wydawał się zdenerwowany. – On… eee… nie przyszedł wczoraj do radia. Nie zrobił programu. Musieliśmy puścić z taśmy jakiś stary materiał z ubiegłego lata.

Abby nie bardzo chciało się w to wierzyć, a poza tym doszła do wniosku, że nic jej to nie obchodzi. Skończyła z Nickiem Giermanem raz na zawsze.