Abby stała pośrodku swojej małej kuchni. Słuchała i zastanawiała się, czy jednak nie podnieść słuchawki. W końcu postanowiła, że nie. Nie była w nastroju. Spędziła cały dzień w swoim studiu w Nowym Orleanie, użerając się z dziećmi, które miały własne pomysły na to, jak powinien wyglądać portret bożonarodzeniowy. Teraz miała tylko ochotę na kieliszek wina. Może dwa. A nie na wysłuchiwanie życzeń urodzinowych.

– No to… zadzwoń do mnie, jak już wrócisz. Na Zachodnim Wybrzeżu jest jeszcze dość wcześnie, wiesz. Chciałabym… chciałabym z tobą porozmawiać, Abby. Trzydzieści pięć lat to w pewnym sensie przełom.

Tak, pomyślała Abby, pod wieloma względami. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę chardonnay. Kupiła ją miesiąc wcześniej, kiedy sądziła, że jej przyjaciółka, Alicia, odwiedzi ją w Luizjanie.

– Kiedy… kiedy odsłuchasz tę wiadomość… to znaczy, zakładając, że nie słuchasz jej teraz… tylko nie chcesz ze mną rozmawiać… W każdym razie zadzwoń do mnie, dobrze? – Gina urwała na moment. – Minęło dużo czasu, Abby – dodała. – Pora zakopać topór wojenny.

Abby nie była tego całkiem pewna. Odkręciła wodę i opłukała kieliszek, na którym od dwóch lat zbierał się kurz.

– Wiesz, Abby, że nie chodzi tylko o ciebie – przypomniała Gina.

– Oczywiście, że nie. Chodzi o ciebie.

– Dla mnie to również ciężki dzień. Ona była także moją matką.

Abby zacisnęła zęby. Znowu zaczęła się zastanawiać czy nie podnieść słuchawki, i znowu zdecydowała, że nie. Sięgnęła do szuflady, wyciągnęła korkociąg i zaczęła otwierać butelkę wina.

– Słuchaj, Abs, naprawdę mam nadzieję, że nie siedzisz teraz sama w domu i nie słuchasz tego, co mówię… Powinnaś się jakoś zabawić.

Mam zamiar.

Klik! Gina odłożyła w końcu słuchawkę.

Abby odetchnęła głęboko i oparła się o kuchenny blat. Może powinna jednak podnieść słuchawkę, przyjąć życzenia i udawać, że jest częścią jednej, wielkiej, kochającej się rodziny. Ale nie potrafiła tego zrobić. Nie dziś. Bo Gina na pewno na tym by nie poprzestała. W końcu zaczęłyby rozmawiać o matce, o tym, co się zdarzyło dwadzieścia lat temu, a potem pojawiłyby się te krępujące pytania o Nicka.

Odkorkowała butelkę.

Trudno wybaczyć siostrze, że spała z jej mężem. Oczywiście, to było dawno temu i zanim Abby wyszła za Nicka. Ale odkąd się o tym dowiedziała, to znaczy od pięciu lat, ta sprawa stanęła między nimi.

Cóż, Gina spotykała się z nim pierwsza, prawda?

No i co z tego? Abby nalała wina do kieliszka. Prawdę mówiąc, Nick nie sprawdził się ani jako chłopak, ani jako mąż. Abby rozwiodła się z nim, a Gina przecież pozostała jej siostrą. Tego nie da się zmienić. Może trzeba w końcu zostawić to wszystko za sobą, pomyślała, patrząc przez uchylone okno na zapadający zmierzch. Wieczorne powietrze, pachnące ziemią i wodą, wpłynęło do środka. Grały cykady, a na zamglonym, lawendowym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. To ładne miejsce, choć odosobnione. Abby i Nick kupili ten dom z nadzieją, że się staną typową amerykańską rodziną z dwójką dzieci i samochodem kombi.

Marzenia.

Otworzyła okno szerzej, bo wieczór był bardzo ciepły. Z daleka dobiegał stukot pociągu, bliżej, u sąsiada, rozszczekał się pies. Przez gałęzie drzew przeświecał wschodzący księżyc.

Aparat leżał na blacie koło tylnych drzwi. Wieczór był tak cichy i spokojny, niknące powoli światło tak intrygujące, że Abby postanowiła pstryknąć kilka zdjęć i skończyć dawno rozpoczętą rolkę filmu. Teraz używała w pracy głównie aparatu cyfrowego. Wyszła na zewnątrz, a kot, Ansel, wymknął się za nią i wskoczył na ławkę pod drzewem magnolii. Zrobiła mu kilka zdjęć. Czemu nie miałaby uwiecznić dnia swoich trzydziestych piątych urodzin?

Nagle rozległ się głośny trzask łamanej gałęzi.

Serce podeszło jej do gardła.

Odwróciła się szybko, pewna, że ktoś czai się w krzakach. Na rękach pojawiła się jej gęsia skórka, serce waliło jak młotem. Ale choć wytężyła wzrok, nikogo nie zauważyła. Zdenerwowana wróciła do domu i zawołała kota przez otwarte drzwi. Ansel nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Stał nieruchomo, wpatrując się czujnie w mroczne krzewy.

– Daj spokój, Ansel. Dosyć wrażeń na dziś.

Kot zasyczał przeciągle, sierść na jego grzbiecie podniosła się powoli. Położył uszy po sobie, poruszył lekko ogonem i nagle rzucił się przez werandę w kierunku studia. Wiedziała, że nie da rady go złapać.

– No, no, ale bohater – mruknęła ironicznie, ale zamykając za sobą drzwi, ciągle była zaniepokojona. Nigdy dotąd nikt nie kręcił się koło jej domu, ale przecież zawsze jest pierwszy raz. Położyła aparat na stole w jadalni i poszła do kuchni. Czerwone światełko automatycznej sekretarki znowu przypomniało jej o Ginie.

Nigdy nie były sobie bliskie. Może dlatego, że była między nimi niewielka różnica wieku, zaledwie czternaście miesięcy? A może dlatego, że Gina była zawsze taka ambitna i żądna sukcesu? A może… może wina leżała, choćby częściowo, także po stronie Abby?

– Cholera – mruknęła, pociągając łyk z kieliszka. Zimne wino nie przyniosło ulgi.

Było gorąco. Wilgotno. Abby otarła pot z czoła ściereczką do naczyń. Może jednak powinna odebrać ten głupi telefon?

Nie. Nie była na to gotowa. Nie dziś. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.

Dwadzieścia lat temu…

Przypomniała jej się ulubiona piosenka matki.

– Ani się waż – upomniała samą siebie. Nie będzie roztrząsać przeszłości, tak jak to robi od dwudziestu lat. Czas pójść do przodu, spojrzeć w przyszłość. Tak, obiecała sobie w duchu, zacznę dziś wieczorem. Spróbuję zapomnieć o tym, co wydarzyło się dokładnie dwadzieścia lat temu, kiedy jej matka kończyła trzydzieści pięć lat – tak jak Abby dzisiaj. Tyle że Faith Chastain w dniu urodzin zakończyła życie. W taki straszny, tragiczny sposób.

– Och mamo – szepnęła Abby. Wspomnienia, które tak bardzo chciała zostawić za sobą, napłynęły nieubłaganie.

Samochód ojca wjechał przez żelazną bramę i zatrzymał się przed starym budynkiem z czerwonej cegły, koło fontanny na podjeździe. Abby już zaczęła się interesować chłopcami, i rozmyślała właśnie o zaproszeniu Treya Hilliarda na potańcówkę u Sadie Hawkins. Wysiadła z samochodu, trzymając prezent z wielką kokardą w kolorze fuksji, i spojrzała w okno pokoju na drugim piętrze, który zajmowała jej matka.

Ale w pokoju nie paliło się światło.

Okno było ciemne.

Poczuła nagle, że stało się coś złego. „Mama?” – szepnęła, choć od dziesięciu lat nie zwracała się do matki w ten sposób. Ruszyła szybko schodami, kiedy usłyszała głośny trzask.

Uniosła głowę.

Tysiące odłamków szkła migotało w błękitnawym świetle.

A potem ciszę rozdarł ten straszny krzyk. Z okna wypadła ciemna sylwetka i z chrzęstem łamanych kości uderzyła w beton podjazdu.

Ogarnął ją przeraźliwy strach. Upuściła prezent i rzuciła się w stronę leżącego na podjeździe nieruchomego kształtu. Pod głową matki rosła kałuża krwi. Wielkie złote oczy patrzyły w niebo.

– Abby! – Usłyszała głos ojca, dochodzący jakby z bardzo daleka. – Abby, nie! O Boże! Pomocy! Niech ktoś nam pomoże! Faith!

Osunęła się na kolana, zaczęła płakać i wołać matkę. W końcu czyjeś silne ręce odciągnęły ją od ciała.

Teraz zamrugała, usiłując otrząsnąć się z koszmaru.

– Jezu – szepnęła.

Nagle uświadomiła sobie, że z kranu ciągle leje się woda. Ochlapała szybko twarz i szyję, a potem otarła je ściereczką do naczyń. Co się z nią dzieje? Czy nie obiecała sobie właśnie przed chwilą, że nie będzie o tym więcej myśleć?

– Weź się w garść – mruknęła i wzięła kieliszek do ręki. Przez chwilę patrzyła na niego, a potem go uniosła.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, mamo – szepnęła, jakby Faith była z nią w pokoju, i upiła łyk wina. – Za nas.

Matka zawsze jej powtarzała, że łączy je szczególna więź, bo mają urodziny tego samego dnia. Mawiała, że są jak dwie krople wody.

Cóż… niezupełnie.

Nie.

Wcale nie.

– A teraz… odejdź, proszę – wyszeptała. – Zostaw mnie w spokoju.

Dopiła wino, zakorkowała butelkę i wstawiła ją do lodówki, a potem stanowczym ruchem postawiła kieliszek na blacie. Zrobiła to chyba zbyt gwałtownie, bo nóżka pękła i Abby skaleczyła się w kciuk

– Świetnie – mruknęła. Tylko tego jej brakowało. Wyjęła z szuflady plaster i owinęła ociekający krwią palec. Potem wytarła krople krwi z blatu, wyrzuciła szkło do kosza i poszła do garażu. Oparta o stos drewna stała tam tablica z napisem: na sprzedaż bez pośredników. Wzięła ją, zaniosła na koniec podjazdu i powiesiła na paliku, który po południu wbiła w ziemię.

– Doskonale – mruknęła, choć w sercu poczuła ukłucie żalu. Kiedy kupowali dom, wiązała z nim tyle nadziei. Tak bardzo chciała znaleźć tu szczęście.

I była taka głupia. Spojrzała na dom w zapadającym zmierzchu. Został przebudowany i odnowiony. Teraz znajdowały się w nim dwie małe sypialnie, łazienka i stryszek, gdzie mieściło się biuro. W drugim, mniejszym budynku, który pierwotnie miał być domkiem dla gości, Abby urządziła studio fotograficzne, ciemnię i zainstalowała drugą łazienkę.

Pięć lat temu uznali, że dom jest idealny, i mieszkali w nim do czasu, kiedy wszystko się rozpadło. W końcu Nick wyprowadził się do innej kobiety… Nie, nie, było inaczej. Kobiety pojawiły się najpierw. Poczynając od Giny.

Teraz nie miało to żadnego znaczenia.

Nick Gierman, niegdyś szanowany spiker radiowy i dyskdżokej, był już zamkniętym rozdziałem jej życia. Od dnia, w którym sędzia oficjalnie uznał ich małżeństwo za rozwiązane, minął rok.

Abby podniosła młotek, który zostawiła tu wcześniej, i cofnęła się, żeby sprawdzić, czy tabliczka wisi równo. Jeszcze raz przeczytała napis i numer telefonu.