Tak bardzo chciała wyjść na prostą. Zrobiła wszystko, co sugerowali jej różni specjaliści, choć prawdę mówiąc, ich rady nie na wiele się zdały. Próbowała dać Nickowi jeszcze jedną szansę, ale nic z tego nie wyszło. Rozeszli się; jej został dom. Przyjaciele ostrzegali, że będzie jej przykro samotnie spędzać tu święta i rocznice, ale czas mijał, a jej wcale nie było aż tak ciężko. Może naprawdę straciła już serce do Nicka? Prawdopodobnie nigdy nie umiałby dochować wierności.

Trzask!

Pękła jakaś gałązka. Znowu! Abby spojrzała w stronę, z której dobiegł dźwięk, spodziewając się zobaczyć oposa czy nawet skunksa, ale wokół było pusto i cicho. Umilkły nawet żaby i cykady. Serce zaczęło jej bić szybciej, wytężyła słuch i nagle poczuła się całkiem bezbronna i samotna. Miała wrażenie, że ktoś jej się przygląda z krzaków. Zadrżała i natychmiast skarciła się w duchu. To urodziny i rozmyślania o matce tak ją rozstroiły.

Uspokój się, powiedziała sobie. Idź do domu. Tabliczka wisi i zrobiło się już ciemno.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w krzewach, usłyszała szelest liści. Zamarła.

Spod jednego z krzaków wypełzł jakiś ciemny kształt. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, ale po chwili rozpoznała Ansela. Kot podszedł do niej, odwrócił głowę w stronę zarośli i głośno syknął.

Abby drgnęła.

– Na litość boską – szepnęła, kładąc dłoń na sercu. – Przestań! Chcesz, żebym dostała zawału? No to ci się prawie udało! – Schyliła się, żeby wziąć kota na ręce. – Ty też jesteś jakiś spięty. Może pójdziemy się napić? Dla mnie wino, dla ciebie świeżutka H²O.

Ale zanim zdążyła go złapać, Ansel rzucił się podjazdem w stronę domu i po chwili wbiegł do środka przez otwarte drzwi garażu. Czterysta metrów dalej pies sąsiadów rozszczekał się tak, że mógłby zbudzić umarłego.

Abby zacisnęła palce na młotku. Znowu miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Dość tego. Nie jesteś matką… Nie jesteś… szalona. Pies Pomerych szczeka. I co z tego?

Ruszyła do domu. Pod stopami szeleściły pierwsze jesienne liście. Weszła przez garaż do kuchni. Ansel siedział na parapecie nad zlewozmywakiem. Patrzył w okno, nerwowo poruszając ogonem.

– No, o co chodzi? – spytała.

Kot nie oderwał wzroku od szyby.

– Wiesz, że nie wolno ci wskakiwać na blat.

Nie poruszył się.

Stanęła przy zlewie i wbiła wzrok w ciemne drzewa, otaczające niewielki ogródek. Okno było lekko uchylone.

Znowu zaczął szczekać pies. W tej samej chwili drewniany dom jęknął, zaskrzypiały stare deski. Abby przepędziła kota z parapetu, zamknęła okno i zasunęła zasuwkę. Nie była szczególnie lękliwa, ale od jakiegoś czasu miała dość mieszkania na uboczu.

Ale to się wkrótce zmieni.

Przyjmie zaproszenie Alicii i przeprowadzi się do San Francisco. Będą dzieliły mieszkanie, jak w czasie studiów – z tą różnicą, że teraz obie są rozwiedzione, a Alicia ma pięcioletnie dziecko.

– Cudownie, prawda? – spytała kota, który, zrzucony z parapetu, schronił się pod stołem. – Tak, tak, Ansel, dąsaj się, proszę bardzo. To i tak nie był najmilszy dzień.

Zadzwonił telefon. Abby czuła się trochę winna, że nie odebrała telefonu siostry, teraz podniosła słuchawkę, nie patrząc na identyfikator numeru.

– Halo? – powiedziała, idąc do salonu.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

Stanęła jak wryta i omal nie wypuściła słuchawki z ręki. To był Nick.

– Dzięki.

– Pewnie jesteś zaskoczona.

Eufemizm roku.

– Nawet bardzo. Do głowy mi nie przyszło, że możesz zadzwonić.

– Abs – powiedział, pieszczotliwe przeciągając zdrobnienie. – Wiem przecież, że to dla ciebie trudny dzień, ze względu na matkę.

Nie wierzyła w to. Za dobrze go znała.

– I co, dzwonisz, żeby mi poprawić nastrój?

– Tak.

– Czuję się świetnie – powiedziała z pełnym przekonaniem.

– To dobrze. Bardzo dobrze – odparł, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że zastanie ją we łzach. – Naprawdę dobrze.

– Dziękuję. Do widzenia.

– Zaczekaj! Nie rozłączaj się.

Usłyszała w jego głosie determinację, a oczami wyobraźni zobaczyła, jak wyciąga do przodu wolną rękę, jakby chciał powstrzymać ją od odłożenia słuchawki. Zawsze tak robił, ilekroć czegoś chciał, a wydawało mu się, że ona go nie słucha.

– O co chodzi, Nick?

Stała teraz w salonie, gdzie kiedyś oglądali razem telewizję, jedli popcorn i omawiali bieżące sprawy.

Albo się kłócili. Co zdarzało im się bardzo często.

– Posłuchaj… masz jeszcze te rzeczy, które zostawiłem? – W końcu przeszedł do prawdziwego powodu rozmowy.

– Jakie rzeczy?

– No wiesz – powiedział lekko, jakby właśnie sobie przypomniał. – Moje wędki, skrzynka z narzędziami… zestaw kijów golfowych. Sprzęt do nurkowania.

– Nie.

– Co?

– Pozbyłam się wszystkiego.

Spojrzała na biblioteczkę. Wśród innych albumów ciągle stały tam te ze ślubnymi zdjęciami.

– Co to znaczy, że się ich „pozbyłaś”? – spytał. Abby niemal widziała, jak mruży niebieskie oczy. – Chyba nie rozdałaś moich rzeczy? – Jego głos brzmiał teraz zimno. Podejrzliwie. Oskarżycielsko.

– Oczywiście, że rozdałam – odparła bez cienia poczucia winy. – Dałam ci pół roku na ich zabranie, Nick. Znacznie dłużej, niż zamierzałam. Nie przyjechałeś po nie, zaprosiłam więc Armię Zbawienia. Zabrali wszystko, łącznie z resztą twoich ubrań i tych śmieci, które leżały w garażu i na strychu.

– Jezu, Abby! Niektóre z tych rzeczy były naprawdę cenne! Nie było żadnych śmieci.

– To trzeba je było odebrać.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Abby zebrała się z sobie.

– Zaraz, zaraz… Nie pozbyłaś się moich nart, prawda? Nie zrobiłabyś tego. Te rossignole są ciągle na strychu? – Słyszała w jego głosie niedowierzanie. Wróciła do kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę z winem. – Abby, te narty kosztowały fortunę. Nie mogę uwierzyć, że… Chryste, powiedz, że deska surfingowa jest ciągle w garażu.

– Niestety. – Abby pokręciła głową. – Jestem pewna, że deskę także zabrali.

– Kupiłem ją na Hawajach! A kajak?

– Chyba poszedł na aukcji na rzecz Naszej Pani od Cnót.

– Naszej Pani?… To ten szpital, gdzie twoja matka…

– Fundusze poszły na kościół – przerwała. – Szpital od lat jest zamknięty.

– Kompletnie ci odbiło! – wybuchnął Nick. – Jesteś taką samą wariatką, jak twoja matka!

Abby zacisnęła zęby, ale postanowiła, że nie da się w to wciągnąć. Przytrzymując słuchawkę ramieniem, odkorkowała butelkę. Skaleczony palec znowu ją rozbolał. Nie jest wariatką. Tylko raz zabrakło jej zdrowego rozsądku – wtedy, kiedy zgodziła się wyjść za Nicka.

– To jakiś koszmar! Koszmar! Wyrzuciłaś też trzydziestkę ósemkę mojego ojca? – Nie odpowiedziała, więc dodał: – Wiesz, ten rewolwer?

– Wiem, co to jest. – Abby nie zawracała sobie głowy szukaniem drugiego kieliszka i wyciągnęła ulubiony kubek.

– To rewolwer mojego ojca! Miał… miał go od lat. Był policjantem, do cholery… ten rewolwer miał dla mnie wartość sentymentalną. Nie mogłaś się go pozbyć!

– Hm. – Nalała wino do kubka, ochlapując przy tym blat kuchenny. – Pewnie się zastanawiasz, co zrobiłaby z nim Armia Zbawienia.

– Oni nie biorą broni palnej.

– Naprawdę? – Pociągnęła długi łyk wina. – To może wzięły go zakonnice z klasztoru Naszej Pani? Naprawdę nie pamiętam.

– Nawet nie wiesz, kto go zabrał? Oddałaś rewolwer i nawet nie wiesz komu? Abby, ten rewolwer został zarejestrowany na moje nazwisko! Jeśli ktoś go użyje…

– Cóż, nie mogę mieć co tego pewności i niech to zostanie między nami, ale wiele wskazuje na to, że matka przełożona nie zajmuje się na boku przemytem narkotyków.

– To wcale nie jest śmieszne!

– Ależ jest, Nick. Nawet bardzo.

– Te rzeczy należały do mnie! Do mnie! – Abby była pewna, że uderzył się przy tym kciukiem w klatkę piersiową. – Nie miałaś prawa rozdawać moich rzeczy!

– To pozwij mnie do sądu.

– Zrobię to! – rzucił ze złością.

– W takim razie nazywam się pani Sam-sobie-trzymaj-swoje-rzeczy. Nie prowadzę tu magazynu. Jeśli były takie cenne, czemu od razu nie zabrałeś ich ze sobą? Albo przynajmniej w ciągu następnych sześciu miesięcy?

– Nie mogę w to uwierzyć!

– To nie wierz. Nie wierz w to, Nick.

– To… to takie niskie, Abby. Jeszcze o tym usłyszysz, następną audycję poświęcę mściwym byłym żonom i temu, jak sobie z nimi radzić.

– Rób, co chcesz. Nie będę słuchać ani dzwonić do radia – rzuciła przez zęby i odłożyła słuchawkę. Żałowała, że nie sprawdziła, kto dzwoni, zanim odebrała telefon. – Nigdy więcej – obiecała sobie i upiła kolejny łyk w nadziei, że wino ją uspokoi. Nick miał irytującą zdolność wyprowadzania jej z równowagi. Jak nikt inny. Wcześniej myślała, że poczuje satysfakcję, kiedy w końcu powie mu, co zrobiła z jego skarbami, ale zamiast tego czuła dziwną pustkę. Jak to możliwe, że dwoje ludzi, którzy ślubowali sobie miłość, kończy w ten sposób?

Poszła do salonu i mimo upału rozpaliła ogień na kominku za pomocą zapalniczki do grilla. Płomienie buchnęły w górę, obejmując stertę przygotowanych wcześniej szczapek i starych gazet. Zawsze miała drewno na palenisku na wypadek spadku zasilania, tym razem jednak chodziło o coś innego. Zaplanowała ten mały rytuał na długo przed telefonem Nicka.

Z półki obok kominka zdjęła album ze ślubnymi fotografiami. Idąc za radą Alicii, przechowywała go przez cały rok po rozwodzie. Teraz nadszedł czas. Rozmowa z Nickiem tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna wykonać swój plan.

Otworzyła oprawny w skórę album i spojrzała na pierwsze zdjęcie.

Tak, to oni, świeżo poślubieni małżonkowie, pod przeźroczystą plastykową osłoną. Panna młoda i jej oblubieniec. Nick, przystojny, dobrze zbudowany, obejmował ramieniem Abby, sporo od siebie niższą. Rudawe włosy okalały drobną twarz w kształcie serca. Oczy błyszczały nadzieją.