I wyszedł z biblioteki. Pan Stevens patrzył w ślad za nim z niepokojem. Był pewien, że list pochodził od kobiety, i że nie wróży nic dobrego.

– Zawsze kobiety są źródłem kłopotów! – powiedział do siebie i wziął do ręki list z Pinangu.

ROZDZIAŁ 2

Lord Selwyn wrócił do domu po wizycie u lorda Clarendona, któremu zdał sprawę ze swojej misji w Paryżu. Po drodze nie kontaktował się z żadnym ze swoich przyjaciół. Kiedy znalazł się sam w bibliotece, przeczytał jeszcze raz list, który mu przysłała „Życzliwa”.

– Powinienem podrzeć go na strzępy i wyrzucić – powiedział do siebie.

Zawsze miał w pogardzie ludzi piszących anonimy. Przypomniał sobie, jak jego ojciec mawiał, że miejscem takich listów jest kosz na śmieci. Zjadł kolację samotnie, ponieważ nie chciał powiadamiać nikogo, że już wrócił do Londynu. Poza tym czuł nieprzepartą chęć, żeby pójść na tyły domu Maisie Brambury.

Przypomniał sobie, jak mówiła mu dziecięcym głosikiem:

– Zawsze czuję się zawiedziona, kiedy pomyślę, że ty masz ogród na tyłach domu, a przed moim domem jest tylko skwer, dostępny dla każdego.

Lord Selwyn uśmiechnął się, ponieważ bardzo był dumny ze swojego ogrodu. Wprawdzie większość roślin rosła w donicach, ale były też białe i liliowe bzy, a także róże na klombach.

– Kiedy wytyczano Grosvenor Square – mówiła dalej Maisie – na tyłach domów pobudowano stajnie. Ponieważ mój dom stoi po wschodniej stronie placu, rankiem słońce dociera do pokojów położonych na tyłach.

– Jak się domyślam, tam właśnie znajduje się twoja sypialnia – zauważył lord Selwyn.

Mówiąc to pomyślał, że Maisie przypomina mu wiosenny promień słońca, na który czekają, by rozkwitnąć, przebiśniegi i fiołki. Maisie spojrzała na niego swoimi wielkimi błękitnymi oczami.

– Skąd wiesz, że kocham jasne pokoje? – zapytała. – Oczywiście mój pokój wychodzi na słoneczną stronę. Jest urządzony bardzo elegancko i znajduje się na wysokim parterze, a nie na piętrze, co mnie pozbawia przyjemności chodzenia po schodach.

Zaśmiała się dziecinnie, jakby bardzo lubiła wspinać się po schodach. Lord Selwyn pomyślał, że jeszcze wiele lat upłynie, zanim stanie się to dla niej męczące. Odtwarzając sobie teraz w pamięci tę rozmowę, zasępił się. Czy ten anonimowy list zawiera coś istotnego? Co właściwie sugeruje?

„Pokażę go jutro Maisie – pomyślał. – Ona mi to wszystko wyjaśni. Nie będę się poniżał, żeby ją szpiegować”.

Po wyśmienitej kolacji lord Selwyn rozsiadł się w bibliotece z książką w ręku. Była to biografia słynnego lorda Melbourne, która dopiero co się ukazała i którą bardzo chciał przeczytać. Spodziewał się, że książka zainteresuje go, ale już po godzinie okazało się, że przeczytał zaledwie trzy strony, a tego, co przeczytał, zupełnie nie pamiętał. Cały czas widział spoglądające na niego niebieskie oczy i słyszał głosik mówiący:

– Nie wiem zupełnie, co to znaczy… miłość, lecz może… pewnego dnia poznam ją.

Uświadomił sobie, że była to wyraźna aluzja i zachęta, by odważył się powiedzieć, że ją kocha. Rozmowa odbywała się na przyjęciu, siedzieli wprawdzie sami w oranżerii, lecz lord Selwyn bardzo nie lubił zwracać na siebie uwagę na forum publicznym. Obawiał się, że gdyby zaczął z Maisie, młodą i niedoświadczoną, mówić o miłości, mogłaby rzucić mu się w ramiona, co zdarzało się wielu kobietom.

Nie chciał ponadto ryzykować, że ktoś przerwie ich rozmowę. Reszta towarzystwa tańczyła właśnie w sąsiednim pokoju.

– Poruszymy ten temat przy innej okazji – powiedział ostrożnie.

Każda inna kobieta spojrzałaby wówczas na niego i w wyrazie jej oczu zobaczyłby zrozumienie i akceptację, a właściwie zaproszenie i zachętę, które w lot pojmował. Natomiast Maisie spuściła oczy zawstydzona, jakby powiedział coś niewłaściwego.

– Powinniśmy już wrócić do sali balowej – rzekła wstając.

„Ona jest taka młodziutka” – pomyślał lord Selwyn kolejny już raz.

Kiedy w końcu dopuścił do siebie myśl, że ją kocha, uświadomił sobie, że jedyną rzeczą, jaką mógłby jej ofiarować jest małżeństwo.

I jeśli ktoś oczernia Maisie, to jego obowiązkiem jest stanąć w jej obronie. Przypuszczał, że nietrudno będzie odnaleźć osobę, która napisała paskudny anonim. Był przekonany, że gdyby pokazał kopertę kilku zaufanym przyjaciołom, z pewnością rozpoznaliby charakter pisma.

– Pójdę pod dom Maisie – postanowił wstając – i jeśli nic się nie będzie działo, postaram się skończyć raz na zawsze z tymi oszczerczymi insynuacjami wymierzonymi przeciwko jej cnocie.

Ubrany w podbity futrem płaszcz, gdy dochodziła północ, udał się w kierunku Grosvenor Square. Droga do stajen na tyłach domów stojących przy placu nie zajęła mu więcej niż pięć minut. Pomyślał, że zachowuje się jak rycerz broniący honoru ukochanej księżniczki.

„To oczywiste – rozmyślał – że Maisie z powodu swej niezwykłej urody jest przedmiotem zawiści innych kobiet, które gdyby mogły, rozerwałyby ją na strzępy. – Zacisnął wargi z gniewem. – Ale ja zadam kłam tym oszczerstwom i sprawię, że taka rzecz nigdy już się nie powtórzy!”

Było oczywiste, że takich podłych insynuacji nie mógłby tolerować w odniesieniu do własnej żony. Prawdę mówiąc, Maisie nie powinna była zajmować w wysokich sferach pozycji, jaką obecnie zajmowała, gdyż nie miała męża, który by bronił jej czci. Całe szczęście, że jej opiekunka i przyzwoitka lady Elton była osobą cieszącą się ogólnym szacunkiem i poważaniem.

Niestety z powodu podeszłego wieku nie mogła wszędzie towarzyszyć Maisie, toteż nie przebywała z nią w dzień i w nocy, czego wymaga się od osób pełniących rolę przyzwoitek młodych dziewcząt.

Lord Selwyn wiedział dobrze, jak należało postąpić. Gdyby ożenił się z Maisie, ucichłyby wszelkie plotki i nie doszłoby do żadnego skandalu.

Noc była jasna, księżycowa, powietrze przejrzyste, na niebie świeciły gwiazdy. Z łatwością odnajdował drogę. Wszedł w uliczkę zabudowaną z obydwu stron stajniami i mijał znane mu domy. Należały one w większości do osób starszych, które albo w ogóle nie wychodziły wieczorami, albo wracały wcześnie.

Drzwi od stajen były pozamykane. Nigdzie nie było widać stajennych. Słychać było tylko konie poruszające się w swoich boksach. Uliczka robiła wrażenie całkowicie opustoszałej.

Dom Maisie stał pośrodku wschodniej zabudowy placu. Jego fasada od frontu była rzeczywiście imponująca. Na parterze w salonach recepcyjnych Maisie urządzała swoje przyjęcia.

Wiedział, że jedynym pokojem na parterze oprócz salonów była jej sypialnia, o której mu wspominała. Piętro wyżej znajdowały się inne sypialnie, z których jedna, z oknami wychodzącymi na plac, należała zapewne do lady Elton.

Kiedy doszedł do domu, przekonał się, że stajnie sąsiadujące z domem są używane, natomiast te po przeciwnej stronie były puste.

Maisie nie odbywała konnych przejażdżek po parku i trzymała tylko dwa konie do powozu, więc nie potrzebowała dla nich wiele miejsca.

Dochodziła właśnie północ i lord Selwyn zaczął się zastanawiać, gdzie mógłby się ukryć.

Okazało się, że drzwi stajni po przeciwnej stronie uliczki nie były zaryglowane. Zajrzał do środka i jak przewidywał, zobaczył cztery puste boksy. Obok drzwi było umieszczone okienko, tak wysoko, że tylko stojąc mógł przez nie wyglądać. Na parapecie okna leżała szczotka do oporządzania koni. W boksach nie było słomy, a w żłobach pożywienia.

Z tego miejsca mógł obserwować dom Maisie, sam nie będąc widzianym. Zamknął więc drzwi stajni i podszedł do okienka. Powtarzał sobie w duchu, że nie pragnie jej szpiegować, lecz tylko ochraniać. Jeśli nic się nie wydarzy, ukręci łeb temu oszczerstwu w zarodku, zanim potwarz dotrze do innych.

Noc była dostatecznie jasna i mógł dokładnie widzieć stajnie naprzeciw oraz okna domu.

Trzy wysokie okna należały zapewne do salonu.

Przez zaciągnięte zasłony żadne światło nie wydobywało się na zewnątrz. Na lewo było okno, które musiało należeć do sypialni Maisie, Stamtąd przez szparę w zasłonie sączyło się światło. Zasłony te miały ten sam niebieski kolor, co oczy Maisie.

Rząd stajen kończył się dokładnie pod trzecim oknem salonu. Do niego przylegała wozownia, w której trzymano powóz Maisie. Był to pokaźny budynek z wysokimi podwójnymi wrotami i płaskim dachem. Lord Selwyn przypatrywał się wozowni czując, że czas mija, a nic się nie dzieje. Zaczął już marznąć i pomyślał, że cała ta sprawa zakrawa na głupi żart.

Może anonimowego listu nie napisała kobieta, lecz któryś z członków klubu White'a pragnął zabawić się jego kosztem. Jeśli to miał być kawał, to wcale nie był zabawny. Ktoś jednak mógł uznać, że postępuje bardzo dowcipnie.

Nagle usłyszał odgłos zbliżających się kroków.

Po chwili okienko, przy którym stał lord Selwyn, minął mężczyzna. W świetle księżyca lord Selwyn rozpoznał w nim jednego z członków klubu. Znał tego człowieka, ponieważ często spotykali się na przyjęciach.

Darcy Claverton figurował na listach gości niemal wszystkich znakomitych pań domów.

W przypadku, kiedy honorowi goście zawodzili w ostatnim momencie, zapraszano go na wszelkiego rodzaju przyjęcia i kolacje. Uchodził za wielkiego kobieciarza. Głównym jego zajęciem było odwiedzanie buduarów. Nie miał pieniędzy, lecz umiał tak się urządzić, że jego życie upływało wygodnie i w dostatku.

Lord Selwyn znał Clavertona od wielu lat.

Nie lubił go, lecz tolerował, gdyż należał do świata, w którym on sam się obracał. Wiedział, że jest to nicpoń i karierowicz. Jednocześnie traktował go z humorem, co wiele osób miało mu za złe.

Gdy Claverton minął okienko, lord Selwyn wstrzymał oddech. Co on tu robi o tej porze?

Co go tutaj sprowadza? Kiedy lord Selwyn był ostatnio w klubie White'a, opowiadano mu o najświeższym romansie Clavertona z bardzo znaną pięknością. Mieszkała ona przy Berkeley Square, a jej mąż był człowiekiem niezwykle bogatym, który znużony życiem towarzyskim w Londynie, spędzał większość czasu na polowaniach, zajmował się też rybołówstwem. Tymczasem jego żona korzystała ze stołecznych rozrywek.