Ponieważ Berkeley Square był niedaleko stąd, lord Selwyn pomyślał, że Darcy Claverton wraca od kochanki. Claverton zatrzymał się.

Stanął przed wozownią i patrzył ku oknom budynku znajdującego się poza nią. Lord Selwyn nie odrywał od niego wzroku.

Claverton podszedł do bocznych drzwi wozowni, których lord Selwyn poprzednio nie zauważył.

Wszedł do środka i po chwili pojawił się, niosąc krótką drabinę. Przystawił ją do ściany wozowni i wspiął się na dach. Lord Selwyn wprost nie posiadał się ze zdumienia widząc, jak Claverton staje na płaskim dachu, wciąga za sobą drabinę i układa płasko, tak żeby z uliczki nie była w ogóle widoczna.

Po chwili ujrzał, jak Claverton puka delikatnie do okna. Nagle zasłony rozsunęły się i ukazała się wyraźnie twarz Maisie. Otworzyła okno, Darcy rozejrzał się dokoła, czy nikt go nie widzi, i zręcznie przedostał się do środka.

Lord Selwyn ujrzał jeszcze przez zasłony sylwetkę Maisie, ale Darcy zamknął zaraz okno i zasunął zasłony. Wszystko stało się tak szybko, że lord Selwyn nie był pewien, czy nie uległ czasem iluzji. Lecz przecież okno przed chwilą było otwarte. A ponadto na dachu leżała drabina, po której Claverton wspiął się do sypialni Maisie. Tą samą drogą zapewne wyjdzie.

A więc to wszystko było prawdą! Anonimowy list nie kłamał! Istotnie dowiedział się rzeczy, której nigdy by nie podejrzewał. Krew napłynęła mu do głowy, poczuł niepohamowany gniew. Ogień szalał w jego żyłach. Chciał wspiąć się do jej pokoju i powiedzieć, co o tym wszystkim myśli. Zaciskał pięści, chcąc stłuc Clavertona do nieprzytomności.

Lecz wkrótce przyszło mu do głowy, że to on sam jest winien. Zachował się jak głupiec.

Powinien był zaciągnąć Maisie do łóżka zamiast pozwolić, żeby zrobił to kto inny. Był ciekaw, czy Darcy Claverton jest jej pierwszym kochankiem. Mogło być ich przecież wielu, zanim ją poznał. Jego pobyt w Paryżu nie trwał znów tak długo. Czy to możliwe, że dziecięce niewinne spojrzenie i wyznania robione rzekomo tylko jemu jednemu, to wszystko była zręczna gra?

Lordowi Selwynowi trudno było w to wszystko uwierzyć. Lecz doświadczenie podszeptywało mu, że niezależnie od romansu z Clavertonem czy innym jemu podobnym, Maisie nadal będzie polować na męża, szukając dobrej partii.

Wiele czasu upłynęło, zanim odszedł od okienka. Wreszcie zmusił się do tego i powędrował w stronę swojego domu przy Park Lane.

Przez całą drogę miał przed oczyma Maisie w ramionach Clavertona. Przyszło mu do głowy, że uczy ją miłości mężczyzna uchodzący w tych sprawach za eksperta, lecz nie jest to na pewno mężczyzna, którego ona pragnęłaby poślubić. Był zbyt biedny i nie miał pozycji w wielkim świecie.

Lord Selwyn wszedł do domu z takim wyrazem twarzy, że nocny lokaj dyżurujący w holu od razu zauważył, że coś się wydarzyło. Nieczęsto widywał swego pana w tak ponurym nastroju. Kiedy czasami zdarzała mu się chandra, cała służba czekała z utęsknieniem, kiedy zły humor minie.

Lord Selwyn wręczył lokajowi bez słowa cylinder i okrycie, a następnie skierował się w stronę biblioteki. Nie miał ochoty kłaść się spać. Chciał jeszcze raz przemyśleć wszystko, czego był świadkiem. Czuł, że musi zapanować nad sytuacją, w jakiej jeszcze nigdy w życiu się nie znalazł. Nie wyobrażał sobie nawet, że kobieta, której okazywał względy, może wybrać kogo innego. Mogła być mężatką, ale to już zupełnie inna sprawa. To on zazwyczaj przerywał romans, bo czuł się nim znudzony. To on mówił „żegnaj”. To on doprowadzał gasnący związek do szybkiego końca. To on odchodził jako zwycięzca, a nie zwyciężony.

Tym razem nie dało się ukryć, że zrobiono z niego durnia. Dręczyła go świadomość, że tak bardzo się omylił. Jego intuicja, z której był tak dumny, tym razem całkowicie go zawiodła. Zatrudniając służbę nigdy nie wymagał referencji.

– Potrafię bezbłędnie ocenić charakter człowieka – chwalił się często. – Intuicja mi podpowiada, czy jest on dobry, czy zły.

– I nigdy się nie mylisz? – zapytał któryś ze znajomych.

– Jeszcze mi się to nie zdarzyło – odpowiadał.

Zastanawiał się, czy potrafi oceniać kobiety w taki sam sposób. Udawało mu się to w przypadku dam z półświatka, ponieważ wiedział z góry, że są przewrotne i nieobliczalne. Lecz Maisie rozmyślnie postanowiła go zwodzić.

Przypomniał sobie jej błękitne niewinne oczy, jej słodki głosik mówiący, że nigdy jeszcze nie zaznała miłości. Nie mogąc usiedzieć na miejscu, chodził po bibliotece tam i z powrotem wściekły nie tyle na Maisie, co na siebie samego.

– Jak mogłem być tak łatwowierny? – zadawał sobie pytania. – Jak to możliwe, że uwierzyłem jej bez reszty, że o nic nie podejrzewałem?

To, co się stało, wytrąciło go zupełnie z równowagi.

Czuł się tak, jakby był zupełnie inną osobą. Był rozstrojony, rozgoryczony i upokorzony.

Został zwyciężony w sytuacji, kiedy najmniej się tego spodziewał. I to przez kogo?

Przez Clavertona. Jak wielu mężczyzn lord Selwyn był bardziej dumny ze swojego umysłu niż ze swojego ciała. Uważał, że jest inteligentniejszy od wielu mężczyzn, z którymi spotykał się w towarzystwie. Górował nad nimi polotem, bystrością, a także wiedzą. Lecz było głupotą z jego strony sądzić, że również kobiety będą go podziwiać za zalety jego umysłu. W taki właśnie sposób starał się oczarować Maisie i przegrał z kretesem. Powinien był ją pocałować i zostać jej kochankiem. A on, dureń, myślał, że takie zachowanie zaszokuje ją. Że zanim ją dotknie, powinien zaproponować jej małżeństwo.

– Chyba musiałem kompletnie upaść na głowę – mówił do siebie teraz.

Podszedł do okna i odsunął zasłony. Ogród oświetlony światłem księżyca wyglądał, jakby krył w sobie jakąś tajemnicę. Jeszcze godzinę temu porównywałby jego piękno do uroku Maisie, ale zasunął na powrót zasłony czując, że piękno przyrody tylko go drażni i rozstraja.

– Chyba się położę – zadecydował.

Przechodząc koło biurka, ujrzał na wierzchu pismo, które sekretarz przygotował mu, żeby na nie odpisał w pierwszej kolejności. Poprzednio odłożył je na bok, zajęty wyłącznie rozmyślaniem o anonimowym liście, który otrzymał i który, jak się okazało, zawierał prawdziwe informacje. I znów lord Selwyn pomyślał z wściekłością, czym zajmuje się teraz Maisie wraz z Clavertonem. Zacisnął palce na kopercie i dopiero teraz uświadomił sobie, że zmiął pismo z Pinangu. Szybko rozprostował je, wygładził i odłożył na miejsce.

Dopiero w tej chwili zainteresował się Pinangiem.

Była to mała daleka wysepka, bogato obdarzona przez naturę, a jednocześnie leżąca na przecięciu handlowych szlaków. I nagle wydało mu się, że płynie już statkiem przez Morze Śródziemne, dalej Kanałem Sueskim aż na Ocean Indyjski. Chwycił list i przeczytał go jeszcze raz.

„Czemużby nie?” – zapytał w myślach.

Gdyby tu pozostał, musiałby wyjaśnić Maisie, dlaczego nie chce się z nią spotykać.

A oprócz niej istniała jeszcze nieznana „Życzliwa”, która wysłała mu anonim. Ta osoba wiedziała o wszystkim. Ilu jeszcze ludzi było wtajemniczonych w tę sprawę?

Pomyślał, że ponieważ był osobą powszechnie znaną, nie istniała możliwość, żeby ludzie nie plotkowali na temat jego związku z Maisie. Ta myśl go wprost przeraziła. Może już w klubie White'a robiono zakłady, czy uda jej się go usidlić, czy też nie. Gdyby ją teraz porzucił, wielu z jego przyjaciół mogłoby się z łatwością domyślić, jaka była tego istotna przyczyna. A już Darcy Claverton wiedziałby na pewno, dlaczego się wycofał.

Darcy mógł się ponadto wygadać i plotka szybko rozeszłaby się pośród bywalców klubu.

Lord Selwyn nie chciał nawet o tym myśleć.

Zdawał sobie oczywiście sprawę, że rozprawiano na jego temat, bo często zalegała cisza, kiedy wchodził do klubu. Przypomniał sobie błyski w oczach znajomych i ich wymowne spojrzenia. Musiały temu też towarzyszyć drwiny, śmiech i spekulacje. Kobiety zapewne starały się zdobyć choć odrobinę informacji, żeby je dodać do już posiadanych. Nagle poczuł, że to wszystko jest nie do zniesienia.

I zadał sobie pytanie, czemu właściwie miałby to znosić?

Teraz może porzucić to plotkarskie towarzystwo i chyba tylko głupiec nie skorzystałby z takiej okazji. Zapewne ludzie zaczną sobie opowiadać, że odziedziczył majątek gdzieś na krańcu świata, i będą mu zazdrościć.

– Pieniądz zawsze idzie do pieniądza! – będą mówili jego przyjaciele.

– Ależ ten Selwyn ma diabelne szczęście!

– Chciałbym, żeby to mnie ktoś zostawił taki majątek!

– Ale on pewnie nie będzie chciał mieszkać w Pinangu!

– Któż to może wiedzieć! Może uwije tam sobie gniazdko i będzie gruchał z jakąś ślicznotką!

Jakby słyszał te głosy, te śmiechy, te aluzje i złośliwe przytyki.

– Chyba musiałbym być niespełna rozumu, żeby nie wykorzystać daru, jaki zsyłają mi niebiosa!

Położył list od adwokatów z Pinangu z powrotem na biurko i poszedł wolno na górę do swojej sypialni. Służący już tam na niego czekał.

Lord Selwyn podejrzewał, że Higgins jest umówiony z dyżurującym w holu lokajem, bo zawsze kiedy wracał, zastawał go wypoczętego i w doskonałym nastroju. Zapewne budzono go z drzemki, gdy pan wchodził frontowymi drzwiami. Lord Selwyn pozwolił służącemu, żeby go rozebrał, i kładąc się do łóżka odezwał się zwykłym tonem:

– Rano rozpocznij pakowanie moich rzeczy, Higginsie. Wyjeżdżamy do Pinangu jutro albo pojutrze. Pinang leży w pobliżu równika.

Zapanowało milczenie, po czym Higgins odezwał się głosem równie obojętnym jak głos jego pana:

– Czy wyjeżdżamy prywatnie, czy w interesach, milordzie?

– Bądź gotów na obie te ewentualności – odrzekł lord Selwyn.

– Zrozumiałem, milordzie.

Higgins podszedł do drzwi i lord Selwyn był pewien, że na jego ustach gości uśmiech.

Znał dobrze swego służącego i wiedział, że ubóstwia on niespodzianki. Był przekonany, że z radością porzuci całą tę miejską szarzyznę i nudę, jak to zazwyczaj określał. Dopiero niedawno wrócili z Paryża i oto znów opuszczają Londyn.