– Stanowczo nie zamierzam się żenić! – mówił do siebie, jadąc do domu.

Żegnając się z Maisie pocałował ją w rękę.

Uniosła ku niemu swoją dziecięcą twarzyczkę, a głos wewnętrzny podpowiedział mu, że gdyby pocałował ją w usta, byłoby to odczytane jako propozycja małżeństwa. Poczuł niemal ulgę, kiedy następnego dnia minister spraw zagranicznych zaproponował mu wyjazd do Paryża w poufnej misji.

Ponieważ wykazywał wielkie uzdolnienia dyplomatyczne, proszono go niejednokrotnie, żeby podjął się załatwienia spraw, które innym się nie udały. Odnosił sukcesy tam, gdzie zawodzili zawodowi dyplomaci. Bardzo go to bawiło, gdyż lubił wyostrzać swój umysł w pojedynkach z ludźmi słynącymi z inteligencji i bystrości. Znał przy tym biegle kilka europejskich języków.

W ostatnich latach spędził sporo czasu w Austrii, w Rzymie, a ostatnio w Paryżu. Z każdej z tych podróży wracał jako zwycięzca i lord Clarendon zwykł był mawiać:

– Co ja bym zrobił bez ciebie, Selwyn!

Myślę, że zamiast tracić czas w towarzystwie głupich i ograniczonych kobiet powinieneś siedzieć na moim miejscu.

– Boże broń! – odrzekł, unosząc ręce w geście przerażenia. – Nie zamierzam mieszać się do polityki, a podejmuję się tych misji tylko dlatego, że sprawiają mi przyjemność.

Ostatnia podróż – z powodu Maisie – nie sprawiła mu takiej radości jak poprzednie. Nie był w stanie cieszyć się atmosferą podbojów miłosnych, z jakiej słynął Paryż. Wciąż przed oczami jawiła mu się Maisie, czysta i nietknięta.

Pomyślał, że zapewne pewnego dnia jakiś mężczyzna nauczy ją miłości, bo przecież nie będzie czekała na to wiecznie.

Lord Selwyn był przekonany, że wystarczy jedno słowo, a już znalazłaby się w jego ramionach.

Mógłby wówczas całować jej usta, których, jak sądził, nikt jeszcze nie całował. Problem polegał tylko na tym, czy wypowie magiczne słowa, na które czekała. „Czy zechcesz zostać moją żoną?” Wydawało mu się, jakby odgrywał główną rolę w sztuce. Ceną, jaką musiał zapłacić za rękę księżniczki, była jego wolność.

W końcu się zdecydował. Prawdę mówiąc, nigdy przedtem nie spotkał kobiety, z którą chciałby się żenić, i zaczął już wątpić czy pozna osobę bardziej odpowiednią. Pragnął pojąć za żonę kobietę, która nie należała przedtem do innego mężczyzny. Nawet przez myśl mu nie przechodziło, że matką jego dzieci mogłaby zostać kobieta niestała i niewierna. Kiedy romansował z mężatkami, matkami dzieciom, nie opuszczało go poczucie winy. Nie umiał tego wyrazić słowami, lecz czuł, że kobiety zdradzające mężów kalają swą godność. Czy byłby jednak usatysfakcjonowany, gdyby ożenił się z osiemnastoletnią debiutantką? Przecież taka dziewczyna wie nie więcej niż jej guwernantki, które nie grzeszą erudycją!

Maisie nie mogła podróżować, ponieważ musiała opiekować się chorym mężem, lecz mogła czytać książki. Wiedział, jak wspaniała biblioteka znajdowała się w Brambury Hall.

– Zabiorę ją do tych wszystkich miejsc, o których tylko czytała – powiedział do siebie.

– Pokażę jej katedrę Notre Dame w Paryżu, Koloseum, Partenon i egipskie piramidy.

Był przekonany, choć nigdy nie mówił z nią na ten temat, że będzie zachwycona tymi miejscami podobnie jak on. Może tak jak i on przeżyje oglądając te miejsca i budowle duchowe uniesienie. Zwykli turyści zazwyczaj nie byli zdolni do takich odczuć. Lord Selwyn był bardzo dumny, że podobnie jak Chińczycy umiał dojrzeć drugie dno wszystkich rzeczy.

– Zobaczę się z nią jutro – pomyślał.

Przyczyna jego niecierpliwości była oczywista.

Czemu Paryż tym razem wydał mu się zimny, nudny i pospolity? I czemu on sam był taki niespokojny? Maisie! Maisie! Widział ją wszędzie, gdziekolwiek spojrzał. Wszędzie prześladował go jej głos.

Powóz francuskiego dyplomaty zatrzymał się przed jego domem.

– Dziękuję, że mnie pan podwiózł – powiedział lord Selwyn do Francuza. – Jestem panu niezmiernie wdzięczny.

– Poznanie pana sprawiło mi wielką radość – odparł Francuz. – Należę do osób, które szczerze pana podziwiają.

Lord Selwyn uśmiechnął się. Wchodząc do domu zauważył, że lokaj patrzy na niego ze zdumieniem.

– Nie spodziewaliśmy się waszej lordowskiej mości tak wcześnie! – zawołał.

– Nie miałem czasu, żeby powiadomić pana Stevensa o moim wcześniejszym powrocie – odparł lord Selwyn. Mam jednak nadzieję, że szef kuchni przygotuje dla mnie coś smacznego.

– Ma się rozumieć, milordzie. Cieszymy się, że jest pan już wśród nas.

Lord Selwyn udał się do biblioteki, gdzie w otoczeniu książek stało jego biurko. Na nim, tak jak przewidywał, leżały całe stosy korespondencji.

Pomyślał, że odpowiedzenie na nią zajmie mu zapewne wiele pracy, i zaczął się zastanawiać, kiedy powinien odwiedzić Maisie – dziś wieczorem czy dopiero jutro. Postanowił, że zaczeka do jutra. Być może urządza dziś przyjęcie lub też jest już gdzieś zaproszona.

Mógłby zepsuć jej plany, pojawiając się niespodzianie.

– Jutro rano wyślę do niej bilecik! – po- stanowił. – Zaproponuję kolację sam na sam.

Domyśli się, co się za tym kryje.

Zaczął się zastanawiać, jakie kwiaty zamówić dla dekoracji stołu, kiedy do pokoju wszedł jego sekretarz pan Stevens.

– Jak to miło pana widzieć, milordzie! – zawołał.

– Udało mi się załatwić w Paryżu sprawy wcześniej, niż się spodziewałem – wyjaśnił lord Selwyn.

W tej chwili drzwi się otworzyły i ukazał się w nich lokaj z butelką szampana. Postawił tacę na stoliku, nalał kieliszek. Lord Selwyn pijąc trunek pomyślał w duchu, że spełnia toast za pomyślną przyszłość i skierował wzrok na blat biurka.

– Widzę, że czeka mnie dużo pracy – powiedział do pana Stevensa.

Sekretarz skinął głową twierdząco.

– Nie jest jeszcze tak tragicznie – powiedział.

– Wiele z tych listów to zaproszenia.

Jest także list od Jej Królewskiej Mości. Pragnę jednak zwrócić uwagę na jedno pismo, które wymaga natychmiastowej odpowiedzi. Jest bardzo ważne.

– Ważne? – zapytał lord Selwyn, unosząc brwi. – Cóż to takiego?

– Dotyczy pańskiego stryjecznego dziadka, milordzie.

– Mojego stryjecznego dziadka? Którego?

– Lorda Durhama.

Lord Selwyn patrzył w zdumieniu na sekretarza.

– Lorda Durhama? Nie widziałem go od lat! Myślałem, że już nie żyje.

– Właśnie zmarł niedawno, milordzie. Miał osiemdziesiąt dziewięć lat.

– Chyba musiał mieć coś koło tego – zauważył lord Selwyn. – O ile mi wiadomo, mieszkał poza krajem.

– Tak, milordzie, mieszkał na wyspie Pinang.

– Już sobie przypominam! – zawołał lord Selwyn. – Lord Durham piastował przez wiele lat w Hongkongu urząd sędziego. Po przejściu na emeryturę odmówił powrotu do kraju.

– Tak właśnie było, milordzie.

– Rodzina mojego stryjecznego dziadka zamieszkała w Anglii uważała, że postępuje nierozważnie, nie wracając do swoich – rzekł lord Selwyn. – Podobno w jednym ze swoich listów oświadczył, że uważa Wschód za swój prawdziwy dom i wszędzie indziej czuje się obco.

Pan Stevens odszukał list na biurku i podał go lordowi Selwynowi. List został nadany w Georgetown na wyspie Pinang, pochodził od chińsko-angielskiej firmy adwokackiej i informował lorda Selwyna o śmierci jego stryjecznego dziadka lorda Durhama i o tym, że zmarły pozostawił mu w testamencie dom i plantację, a także pokaźną sumę pieniędzy.

List kończył się zdaniem, że prawnicy czekają na jego instrukcje odnośnie spadku. Najlepszym proponowanym przez nich rozwiązaniem byłoby osobiste pojawienie się na wyspie i obejrzenie majątku. Lord Selwyn przeczytawszy Ust do końca spojrzał na pana Stevensa.

– A to dopiero niespodzianka! – zawołał.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że stryj Edward umieści mnie w swoim testamencie! – Uśmiechnął się ironicznie, a potem dodał: – Bóg raczy wiedzieć, co ja pocznę z plantacją na wyspie Pinang.

Wysepka leżała w niewielkiej odległości od Półwyspu Malajskiego. Było to miejsce, którego nigdy nie zamierzał odwiedzać. Był wprawdzie w Indiach, a przebywając tam myślał o pojechaniu do Singapuru, lecz wrócił prosto do domu. Tyle spraw czekało na niego w Anglii, że nie chciał tracić czasu na podróże po Dalekim Wschodzie.

– Czemu właściwie mój stryj osiedlił się na Pinangu? – zapytał głośno samego siebie.

– Wyspa jest bardzo malownicza, a ponadto leży w świetnym punkcie handlowym – usłyszał odpowiedź pana Stevensa.

Ale lord Selwyn go nie słuchał. Odłożył pismo na biurko, gdzie obok stosu zaproszeń zauważył list adresowany kobiecą ręką.

W pierwszej chwili pomyślał, że może jest od Maisie. Pan Stevens ściśle przestrzegał jego instrukcji i nie otwierał listów prywatnych, prawie nigdy się nie pomylił. Kiedy lord Selwyn wziął list do ręki, przekonał się, że nie był to charakter pisma Maisie. Koperta była zalakowana, więc wiedziony ciekawością otworzył ją natychmiast. Wewnątrz znajdowała się kartka bez nazwiska i adresu nadawcy.

Zaczął czytać:

Proszę nie dawać wiary zwodniczym błękitnym oczom i kłamliwym słowom. Jeśli chce się Pan dowiedzieć prawdy, proszę poczekać przy szeregu stajen na tyłach pewnego domu przy Grosvenor Square.

Życzliwa

Lord Selwyn spoglądał na kartkę w osłupieniu.

Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się otrzymać anonimowego listu. Domyślił się od razu, o kim była w nim mowa. Przyszło mu do głowy, że tylko kobieta mogła zaatakować drugą kobietę w sposób tak niski i przewrotny.

– Kiedy nadszedł ten list? – zapytał pana Stevensa.

– Nie przesłano go pocztą, lecz wrzucono do skrzynki.

Teraz dopiero lord Selwyn zauważył, że na kopercie nie było znaczków pocztowych.

– Czy życzy pan sobie jeszcze czegoś, milordzie? – zapytał pan Stevens.

– Nie, dziękuję.

Lord Selwyn włożył list do koperty i schował go do kieszeni. – Myślę, że reszta korespondencji może poczekać do jutra – powiedział po chwili wahania. – Teraz zamierzam się wykąpać.