– Ach, rozumiem. Wielu, wielu przyjaciół na wysokich stanowiskach.

– I umiejętność posługiwania się nimi.

– Nie musisz mi przypominać, że wyraźnie brak mi wpływowych koneksji. Nie chcę przez to wyrazić lekceważenia twojej szacownej osobie.

Gus podniósł się z łóżka i wykonał elegancki ukłon.

– Dziękuję ci, lecz się zgadzam, że będziesz potrzebował lepszego poparcia, niż może ci zapewnić niższy oficer odkomenderowany do sztabu księcia Hardenburga. Co mogę, to dla ciebie zrobię. Wiesz o tym. Lecz cóż to w końcu znaczy? Zebranie paru plotek, załatwienie paru poleceń?

– Jesteś moim bankierem – przypomniał mu Tony. To dzięki hojności von Hottendorfa mógł pozwolić sobie na ten niewielki pokój i porządniejszą odzież.

– Ba, to prawie nic. Nie ma nawet o czym mówić. Chciałbym zrobić coś więcej, ale jako cudzoziemiec… Potrzebny ci Anglik, ktoś, kto należy do towarzystwa.

Albo Angielka. Lecz nie mógł liczyć na Letty. Kto tam jeszcze był? W tłumie tych ludzi wpatrzonych w niego zeszłego wieczoru, któż chciałby choćby go wysłuchać?

– Gus. – Przymknął oczy, próbując przypomnieć sobie pewną scenę. – Nie wiesz, czy lady Meriton ma jakichś bliskich przyjaciół? Młodą damę? – wyjaśnił bliżej.

– Bliskich przyjaciół? Nie, nie spoza rodziny.

– Jesteś pewien? Wczoraj wieczorem widziałem ją. Jak tylko wszedłem do sali, spostrzegłem Letty. Jej złote włosy świeciły w półmroku jak światło świec. A obok niej stała kobieta cała w srebrze, oczy też srebrne, patrzyła prosto w moje oczy. Była jedyną osobą, która tak patrzyła, choć wszyscy wgapiali się we mnie, jakbym był eksponatem w Królewskiej Akademii. – Otworzył oczy i przyłapał Gusa również wgapionego w jego twarz. – Przysiągłbym, że była z Meritonami.

– Wywarła na tobie wrażenie.

Tak. Była inna. – Zastanawiał się, jak to wytłumaczyć, lecz nic z tego nie wyszło. Wszystko, co mógł powiedzieć, to:

– Była jedyną osobą, która nie straciła głowy. Letty zemdlała, a ona była jedyną osobą, która dopilnowała, żeby ją wyniesiono z sali i żeby się nią zaopiekowano.

Tony podejrzewał, że przyjaciel zastanawia się nad czymś więcej niż nazwisko dziewczyny, lecz Gus wiedział, co należy przemilczeć. Po chwili namysłu powiedział:

– Meriton ma siostrę.

– Ze srebrnymi oczami?

– Nie wiem.

– Tak, a co wiesz? – nie ustępował Tony.

– Ma na imię… ma na imię Emily. Tak Emily. Teraz sobie przypominam. Dużo młodsza niż sir John, na tyle, że mogłaby być jego córką. Niezamężna.

– Nie? – spytał z zaskoczeniem Tony.

– Może odrzuciła wiele ofert. Naprawdę jest uwielbiana. Jeśli wierzyć temu, co mówią, panna Meriton bardzo interesuje się wędkarstwem, polowaniem, wszelkimi sportami, zarządzaniem posiadłościami, polityką, modą, sztuką, literaturą, teatrem, trudnościami w wychowaniu dzieci… – Gus przerwał, żeby złapać oddech. – Panna Meriton musi mieć niezłe doświadczenie w sztuce schlebiania.

– Nie – powiedział Tony z przekonaniem. – Nie mogę w to uwierzyć. Panna Meriton musi szczerze interesować się ludźmi. I musi być kobietą, która nauczyła się słuchać. Jak myślisz, Gus? Co byś powiedział na to, żeby panna Emily Meriton wysłuchała mojej historii?


* * *

Emily była zakłopotana koniecznością powiadomienia brata i Letty, że Edward zażądał, aby zaręczyny przez jakiś czas utrzymać w tajemnicy. Jednakże mogła zaoszczędzić sobie zdenerwowania.

Biorąc pod uwagę opinię Letty o Edwardzie i o małżeństwie z nim, Emily spodziewała się jakiejś reakcji – gorzkich słów na temat postępowania Edwarda, czy słów nadziei, że zwłoka wpłynie na jej decyzję. Zamiast tego Letty nie powiedziała nic, nawet kiedy zostały same. Skinęła tylko głową, kiedy John zgodził się respektować życzenie Edwarda.

John nie widział nic niezwykłego w tym życzeniu. W każdym razie zbyt martwił się o Letty, aby interesować się zachowaniem Edwarda.

Letty, oczywiście, celowała w gadatliwości, lecz tego dnia przeszła samą siebie. Nie mogąc uniknąć towarzystwa małżonka i szwagierki, zalała ich potokiem wymowy, poruszając szczegółowo każdego tematu z wyjątkiem kwestii mężczyzny, który utrzymywał, że jest Tonym.

Johnowi tylko raz, rankiem, gdy wciąż doskonaliła swój występ, udało się zmusić ją do wypowiedzi na temat Tony'ego. Stwierdziła stanowczo, że mężczyzna, który przerwał bal, musi być oszustem, że nie mógł być jej poprzednim narzeczonym. Twierdziła tak w kółko, wymieniała wszelkie cechy, którymi różnił się od młodzieńca, jakiego znała, lecz najoczywiściej chwytała się brzytwy. Letty może nie była pewna, że obcy był Tonym, lecz sądziła, iż mógłby być.

Emily zapamiętała zwierzenia Letty co do słowa. Powtarzała sobie w myślach wiele razy, usiłując zrozumieć, dlaczego szwagierka jest tak wytrącona z równowagi, lecz na próżno. Najoczywiściej Letty nie powiedziała jej wszystkiego.

Może również nie wszystko wyznała Johnowi.

Tego rodzaju myśli nie wprawiły Emily w nastrój stosowny na bal, szczególnie na ekskluzywny bal wydawany przez jednego z panujących.

Już dawno temu uzgodniono, że Edward będzie towarzyszył im do Carlton House, i ten fakt jeszcze powiększał strapienie Emily. Wszelkie próby wymuszenia na Letty poparcia dla siebie mogłyby tylko pogorszyć sytuację Edwarda i niechybnie wyszedłby na człowieka nie przebierającego w środkach w pogoni za osiągnięciem własnego celu.

Lecz Edward wydawał się postępować z rezerwą i pewnym roztargnieniem. Własne zmartwienia spowodowały, że nie zauważył nic szczególnego w orszaku Letty. Emily, z poczuciem winy, zdała sobie sprawę, że spotkanie towarzyskie, na które się udają, będzie prawdopodobnie próbą zarówno dla Edwarda, jak i dla Letty. Kiedy uspokajająco uścisnęła dłoń narzeczonego, jego oczy miały wyraz ściganego zwierzęcia. Zrozumiała dlaczego, gdy tylko przeszli poza marmurową, oświetloną szkarłatnymi i topazowymi światłami kolumnę w rezydencji księcia. Wszystkie rozmowy, których szmery dolatywały do ich uszu, dotyczyły "tego przybysza". Już wewnątrz, jedną z pierwszych osób, która się do nich zwróciła, była lady Jersey, i mówiąc do Edwarda, nie użyła jego tytułu.

– Panno Meriton, prawda, że tu okropny tłok? Pod koniec wieczoru wszyscy będziemy podduszeni – przepowiedziała z uśmiechem. – Mam nadzieję, że pani szwagierka dobrze się już czyje po wczorajszej niedyspozycji. Widziałam ją przed chwilką, lecz, zdaje się, musiała zniknąć.

Emily starannie skontrolowała swój uśmiech. Letty chyba czuje się lepiej. Musiał w końcu zadziałać jej instynkt samozachowawczy, jeśli tak szybko wyrwała się tutaj.

– Czyje się dobrze, dziękuję. Z pewnością powiadomię ją o pani trosce.

– Byłam troszkę zdziwiona, kiedy ją tu dziś ujrzałam. – I Edwarda, dopowiedziała spojrzeniem.

Teraz Emily musiała znów skoncentrować się na swoim uśmiechu.

– Lady Jersej, proszę mi powiedzieć, czyż pani nie postąpiła tak samo? Wszyscy wczoraj po południu chcieliśmy choć przelotnie zobaczyć cara. Prawdopodobnie nikt nie przepuści okazji ujrzenia go dzisiaj wieczorem. – Nadzieja, że lady Jersej da się odwieść od swego celu była nikła, lecz Emily musiała spróbować. – Najprawdopodobniej to niemożliwe, aby car był tak wspaniały, jak mówią, lecz wyznam, że po chwili rozmowy wydał mi się bardzo atrakcyjny. Podoba mi się uwaga, z jaką pochyla się do rozmówcy, tak jakby każde słowo było bardzo ważne.

– To nie uwaga, moja droga. Jest głuchy na jedno ucho. Car-ojciec zwykł zmuszać go do słuchania kanonady podczas przeglądów wojska. Można by pomyśleć, że jest w ten sposób związany z naszym księciem – obaj mają ojców, którzy przeszli granicę zwykłej ekscentryczności. Obawiam się, że to nie przypadek. Mam wrażenie, że dużo lepiej byłoby mieć nadzieję, że pan dostarczy nam lepszej rozrywki. – Te ostatnie słowa adresowane były do Edwarda i znowu lady nie użyła jego tytułu, tytułu, który być może wcale nie należał do niego.

Jednakże Edward uporał się z tym ze swym zwykły urokiem.

– Nie mogę ręczyć za dzisiejsze… rozerwanie, lady Jersej. Mam tylko nadzieję, że dla mnie będzie tak zajmujące, jak wydaje się być dla innych.

– Zatem on będzie upierał się przy swoim? Tak, rozumiem, że tak. No, no, zapowiada się interesujące lato. Szkoda, że nie znałam lorda Varrieura, zanim wyruszył do Francji. Oczywiście, wtedy był jeszcze chłopcem.

Lady Jersej z takim powodzeniem dokuczała Edwardowi, że Emily chętnie udała się na kolację, choć wiedziała, że czeka ją nadmiar jedzenia i długotrwałe siedzenie przy stole. Zły humor Edwarda uniemożliwiał radowanie się pięknością budynku i widowiskową oprawą balu. Otwarto podwójne drzwi pomiędzy przestronnymi pokojami i stworzono jedną salę długości trzystu pięćdziesięciu stóp. Na wyłożonych boazerią ścianach widniały złote, profilowane ornamenty i tarcze z herbami Anglii. Jednakże ogromny tłum gości sprawił, że Emily najpiękniejszym wydał się widok na zachodni kraniec budynku, gdzie otwarto szerokie gotyckie drzwi na rozległy zielony trawnik z płaczącymi wierzbami i przechadzającymi się tu i ówdzie pawiami – a wszystko ozłocone blaskiem zachodzącego słońca.

Emily miała w końcu szczęście: gości rozsadzono tak, że znalazła się z dala od zachmurzonego oblicza Edwarda. Jej partnerami przy kolacji byli – wojskowy, który sam był ojcem dwóch oficerów służących pod Wellingtonem, i Dominic Neale, dżentelmen, który pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a którego już poznała przez lorda Castlereagha. Znając jej koneksje, zabawiał Emily opowieściami o tysiącach szczegółów związanych z przygotowaniami do kongresu w Wiedniu.

Emily nie mogła się spodziewać, że cały czas będzie miała szczęście, i wiedziała o tym. W końcu plotki o przyjęciu Edwarda, szerzące się tam i sam wśród gości, dojdą również do niej. Emily sądziła, że jest na nie przygotowana, lecz siła reakcji jej sąsiada mocno ją zaskoczyła.

– Ależ to absolutnie śmieszne! – z pewnością siebie zakrzyknął Neale. – Ten człowiek zmarł we Francji ponad dziesięć lat temu.