Księżniczka zaintrygowana jego słowami zadecydowała:

– Jedźmy, skoro tam będę mogła coś zjeść. Chyba że to groźne miejsce.

– Nie wiem – wahał się Endre, a nozdrza mu drgały, jakby wietrzył niebezpieczeństwo. – Byłem tu dość dawno. Ale ta kobieta znała dobrze mego ojca, więc może nas przyjmie i ugości.

– Możemy jej zaufać? – spytał cicho Magnus. – Nie trzyma strony von Litzena?

– Zaufać? – parsknął z przekąsem Endre. – Ależ ta kobieta sprzedałaby własną matkę! Ona nie trzyma niczyjej strony, dba wyłącznie o własny interes. Dlatego radziłbym, by księżniczka zdjęła tę suknię. Zbyt często zdarzały się na tych traktach przypadki, że zamożni podróżni ginęli bez śladu. Niewykluczone, że właśnie ta kobieta maczała w tym palce. Nie wiem…

Spadły pierwsze krople deszczu. Maria Brandenburska szczękając zębami z zimna postawiła kołnierz sukni. Magnus ciągle się wahał.

– Chyba jakoś sobie poradzimy? Zachowamy daleko idącą ostrożność, udamy, że zostaliśmy napadnięci przez rozbójników. Trudno wszak ukryć nasze pochodzenie, nawet jeśli Maria oderwie wszystkie klejnoty zdobiące jej suknię i czepek. Mieszek z pieniędzmi ukryję tu w lesie i zabiorę w drodze powrotnej.

Endre zacisnął wargi, na jego twarzy zagościła powaga i troska.

– Nie będziesz się bała, księżniczko? – uśmiechnął się w końcu.

– Nic mnie nie obchodzi, chcę dostać coś do jedzenia i położyć się do łóżka. – W głosie Marii pobrzmiewało zniecierpliwienie i zmęczenie.

Wyglądało na to, że Endre podjął decyzję.

– W takim razie pojedziemy, ale najpierw, księżniczko, proszę, odpruj wszystkie ozdoby z sukni – powiedział i podał Marii nóż.

– O, nie – jęknęła. – To jedyne co posiadam.

– Zatrzymasz perły i klejnoty, na pewno w przyszłości nam się przydadzą.

Maria zwlekała, ale wreszcie wzięła nóż i zaczęła odpruwać szlachetne kamienie, a przy każdym wydawała żałosne westchnienie. Magnus pomógł jej usunąć ozdoby na plecach sukni.

– Teraz czepek – zażądał Endre stanowczo, kiedy już uporali się z suknią.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie, pełne bezsilności, ale posłuchała. Endre wsypał wszystkie ozdoby do skórzanego woreczka razem ze srebrem Magnusa i ukrył pod kamieniem. Magnus tymczasem odwrócił kaftan na lewą stronę, by wyglądać bardziej pospolicie, a beret i aksamitną pelerynę wsunął także pod głaz. Endre popatrzył uważnie na swych towarzyszy, po czym pokiwał głową zrezygnowany.

Suknia Marii bez błyszczących klejnotów wyglądała trochę skromniej, choć złote hafty nadal przyciągały uwagę. Za to niezwykła uroda księżniczki zalśniła jeszcze pełniejszym blaskiem. Kruczoczarne włosy, nie czesane już całą dobę, utworzyły burzę loków wokół drobnej twarzyczki, urzekającej wielkimi ciemnymi oczami i świeżymi różanymi ustami. Magnus zaś wyglądał jak rycerz, który bez powodzenia usiłuje uchodzić za obdartusa.

– Nie, tak być nie może – stwierdził. – Księżniczko, ukryj się za tamtym drzewem i załóż suknię na lewą stronę. Te złote hafty zbytnio rzucają się w oczy. Emma od razu je zauważy.

– Emma? Ta kobieta nazywa się Emma?

– Tak – krótko odrzekł Endre, patrząc wyczekująco na księżniczkę.

Dziewczyna zarumieniła się.

– Jedna z moich halek mogłaby od biedy ujść za skromną suknię – powiedziała, zwieszając głowę.

– Wspaniale – odezwali się chórem Magnus i Endre.

Maria rozpromieniła się. Po raz pierwszy wykazała chęć współpracy. Zniknęła za drzewem i po chwili wróciła z haftowaną złotem suknią przewieszoną przez ramię.

– To ma być skromna suknia? – Magnus popatrzył krytycznie i z ciężkim westchnieniem dał znak, że mogą ruszać.

Wkrótce ich oczom ukazała się samotna zagroda położona na stromym zboczu tuż nad strumieniem. Z trudem utrzymując równowagę, przejechali przez chwiejny mostek w stronę chaty zbudowanej z kamieni i grubych bali. Wokół na pozór bezplanowo stały zabudowania gospodarcze. Wysoki, silny mężczyzna w kapeluszu z szerokim rondem orał pole, donośnie pokrzykując raz po raz konia.

Magnus stanął jak wryty.

– Przecież -mówiłeś, że tu mieszka samotna kobieta!

– Nie obawiaj się – uspokoił go Endre i zeskoczywszy z siodła, ruszył w stronę gospodarza. Magnus niechętnie brnął za nim.

Rozległo się donośne niczym grzmot w czasie burzy:

„Prr!” i chłop zatrzymał się, odwracając ku przybyszom grubo ciosaną, ogorzałą od wiatru twarz.

– Dzień dobry, Emmo – przywitał się uprzejmie Endre. – Poznajesz mnie? Jestem Endre ze Svartjordet. Kiedyś tu byłem z ojcem. Kupowaliśmy od ciebie konia.

Magnus ku swemu bezgranicznemu zdumieniu spostrzegł, że „mężczyzna” ma na sobie szeroką, sztywną od brudu spódnicę, a spod kapelusza wystają mu siwe kosmyki włosów. Kącikiem oka zarejestrował, że Maria wykrzywiła twarz z obrzydzenia.

– O, Endre ze Svartjordet! – zagrzmiała Emma. – Oczywiście, że pamiętam twego ojca. To porządny człowiek! Ale, ale, kogóż to z sobą prowadzisz?

Świdrujące oczka przewiercały na wylot Magnusa i Marię.

– Natknąłem się na rodzeństwo, które padło ofiarą rozboju w czasie podróży na zachód.

– Rozbójnicy? Tu w górach? – prychnęła Emma niczym rozzłoszczona kotka. – Kto śmie wkraczać na moje te… – umilkła gwałtownie i z udawaną słodyczą zwróciła się do Magnusa i Marii: – Co za przykrość! Pewnie straciliście wszystko?

– Prawie – odpowiedział za nich Endre. – Ale ta młoda dama przemokła i pada z nóg ze zmęczenia. A głodni jesteśmy wszyscy. Czy nie przyrządziłabyś dla nas jakiegoś posiłku? Może znalazłoby się miejsce do spania?

– Co za to dostanę? – spytała chciwie.

– Tę odrobinę, która nam została – odpowiedział poważnie Magnus. – Udało mi się ukryć srebrną monetę. Mam nadzieję, że wystarczy.

Emma wzięła monetę i ugryzła, żeby sprawdzić, czy jest prawdziwa. Pokiwała głową z zadowoleniem.

– Masz pięknego konia – uśmiechnęła się przymilnie i pogładziła bogato zdobioną uprząż, której nie dało się ukryć. – Może byśmy się zamienili? Mam w stajni niezłego wierzchowca.

– Zobaczymy…

Zaprosiła ich do chaty. W kuchni, która sąsiadowała z oborą, unosiła się nieprzyjemna woń gnoju.

Usiedli przy drewnianej ławie z widokiem na rozhuśtane krowie ogony. Gospodyni podała przybyszom posiłek składający się z dań, których nie byli w stanie nazwać. Właściwie nie mieli nawet takiego zamiaru. Maria pobladła, a jedzenie dosłownie rosło jej w ustach.

Magnus starał się spojrzeniem dodać dziewczynie otuchy.

– Musisz coś zjeść – szepnął jej do ucha, gdy Emma na moment wyszła. – Tylko nie wyskocz z jakimś wielkopańskim życzeniem, bo wtedy będziemy zgubieni.

– Staram się jak mogę – jęknęła żałośnie, z trudem powstrzymując łzy.

– Uważam, że jest bardzo dzielna – stwierdził Endre. – Przecież dla niej jest to kolosalna zmiana.

Maria nie odezwała się, jednak posłała mu wyrażający wdzięczność uśmiech, który na moment rozpromienił jej smutną twarz. Należała do tego typu ludzi, którzy pochwaleni potrafią zdobyć się na największy wysiłek, pod wpływem krytyki zaś tracą wszelką ochotę do działania.

Magnus z właściwą sobie galanterią podziękował Emmie, czym wyraźnie ją oczarował.

Ale Endre nie przestawał się martwić o księżniczkę. Żeby tylko się nie zdradziła! Prosili ją wcześniej, by mówiła jak najmniej. Emma nie powinna nabrać nawet cienia podejrzenia, kim jest jej gość, bo nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że wykorzystałaby to błyskawicznie na swą korzyść. Mogłaby na przykład zażądać okupu bądź wydać ich na najbliższym posterunku w ręce duńskich urzędników.

Maria jednak była taka przygnębiona, że nie miała chęci na rozmowę: przemoczyła suknię, kapało jej z nosa i bolała głowa, wróżąc przeziębienie. Kasza na talerzu była gęsta, zbita w kluchy i w niczym nie przypominała wykwintnych dań, do których dziewczyna przywykła. Wszystko wokół przerażało ją swą odmiennością. Nie miała pojęcia, że ludzie tak żyją. Nie wiedziała, czy uważać tych dwóch mężczyzn za swych wybawicieli, czy też tęsknić za pałacem von Litzena.

Upokarzało ją, że jest zmuszona obcować z Endrem, który był tylko służącym. Ale ku jej wielkiemu zdumieniu okazał się on zupełnie inny niż służba, która otaczała ją do tej pory. Wydawał się też dość mądry. Na wszelki wypadek postanowiła jednak utrzymać pewien dystans…

Natomiast od Magnusa Maara nie mogła wprost oderwać wzroku. Przekorne spojrzenie stalowych oczu miało w sobie wiele ciepła. Kiedy na nią patrzył, czuła przenikający jej ciało dreszcz. Był szlachcicem w każdym calu, nawet teraz mimo że za wszelką cenę usiłował zachowywać się jak prostak. Och, gdyby von Litzen przypominał go choć odrobinę! Może wówczas małżeństwo nie przeraziłoby jej tak bardzo.

Doskwierała jej tęsknota za bliskimi. Ledwie zachowała w pamięci radosne dzieciństwo w Brandenburgii. U ciotki w Bergen panował surowy rygor i nuda. Musiała przestrzegać etykiety i nieustannie pamiętać o dobrych manierach. Znaczna część czasu upływała dziewczynie na szyciu i haftowaniu.

Usta jej drgnęły, kiedy pomyślała o przyszłości, dalekiej od spokoju i wygody. Poniekąd cieszyła się, że została wyrwana z pałacowej monotonii, jednak wolałaby, żeby przygody były trochę przyjemniejsze. Lękała się zalewających ją potężnymi falami nowych wrażeń.

Uciekinierzy siedzieli przy stole w milczeniu, błądząc myślami gdzieś daleko. Nie mieli pojęcia, co roi się w głowie właścicielki zagrody, i nie pałali chęcią poznania jej zamiarów…


Mimo że wstał już dzień, goście zapragnęli przespać się choć trochę przed dalszą drogą.

Emma nie miała nic przeciwko temu, przeciwnie, chętnie wskazała im pogrążony w mroku pokój, w którym stało szerokie łoże. Maria natychmiast wyciągnęła się wygodnie po jednej jego stronie, a Magnus i Endre położyli się z drugiej i pod skórami jagnięcymi, którymi się okryli, schowali noże.

Maria, chwyciwszy Magnusa za rękę jak dziecko szukające oparcia w kimś dorosłym, natychmiast zasnęła. Mężczyźni zaś nie mogli zmrużyć oka.