ROZDZIAŁ III

Księżniczka nie zamierzała bynajmniej jechać dalej na jednym koniu z Magnusem. Skończyło się więc na tym, że Endre musiał wędrować pieszo. Rozsierdzony prowadził wierzchowca przez leśne ścieżki w dół ku traktom wiodącym do zamieszkanych okolic. Gdy dotarli do gościńca, skręcili na wschód. Przestało padać, ale chmury nadal groźnie wisiały nad ich głowami.

Księżniczka kichała coraz częściej, ale nie odezwała się nawet słowem. Raz po raz spoglądała ukradkiem na Magnusa, który świetnie prezentował się w siodle, i nie potrafiła stłumić zachwytu. Wysoki, nieprawdopodobnie przystojny, miał taki szlachetny profil. Dobrze dopasowany strój podkreślał jego wspaniałą sylwetkę: szerokie ramiona i wąskie biodra.

Endre był trochę niższy i drobniejszy, ale emanowała z niego jakaś wewnętrzna siła. W twarzy dominowała para ciemnych, trochę melancholijnych oczu, a kiedy uśmiechał się szeroko, zwracały też uwagę mocne śnieżnobiałe zęby. Nawet ona musiała przyznać, że ten chłopski syn był na swój sposób urodziwy.

Pełną napięcia ciszę przerwał Magnus.

– Nie sądź, księżniczko, że damy się poprowadzić na rzeź jak barany – odezwał się surowo. – Najpierw zdobędziemy dla ciebie cieplejsze i wygodniejsze ubranie, a potem poszukamy kogoś godnego zaufania, kto podejmie się odwieźć cię bezpiecznie do ojca. Obiecuję, że jeśli znajdziemy odpowiednie osoby, oddamy cię pod ich opiekę. Jeśli nie, nadal będziemy cię strzec bez względu na to, czy sobie tego życzysz, czy nie. Czujemy się za ciebie odpowiedzialni, tak jak każdy dorosły człowiek jest odpowiedzialny za dziecko.

Księżniczka odwróciła się plecami, nie kryjąc pogardy. Nie wykazywała najmniejszej woli współdziałania.


Chyliło się ku wieczorowi, gdy w oddali dostrzegli większą osadę, której nazwy nie znał nawet Endre.

– Jesteś głodna, księżniczko? – spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. – No cóż, ja w każdym razie jestem – westchnął. – Spróbujemy zdobyć trochę pożywienia. Na pewno jest tu gdzieś w pobliżu gospoda, a jeśli jeden z nas tam pójdzie… – urwał gwałtownie, bo nagle zza zakrętu wyłonił się oddział knechtów pieszych, dowodzonych przez oficera, kierując się wprost na nich. – Teraz wszystko zależy od ciebie, księżniczko – szepnął.


Knechci zastawili im drogę.

– W imieniu króla, stójcie! – zawołał dowódca. – Kim jesteście, skąd pochodzicie i dokąd zmierzacie?

Nim Maria zdążyła otworzyć usta, Magnus podjął desperacką próbę ratunku.

– Jesteśmy rodzeństwem, jedziemy na zachód – odpowiedział. – Nasz dom spłonął, udajemy się więc do, krewnych.

Dowódca zmrużył podejrzliwie oczy.

– Rodzeństwo? No tak, tych dwoje za tobą ma ciemne włosy, ale ty ani kolorem włosów, ani oczu nie jesteś do nich podobny. Poza tym dlaczego macie na sobie takie przedziwne ubrania? Wyglądacie, jak byście się wywodzili z różnych warstw społecznych. Możecie to wyjaśnić?

– Wzięliśmy to, co zdołaliśmy uratować – wyjaśnił Endre spokojnie.

Dowódca spoglądał po kolei na każde z nich, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Troje uciekinierów nie wiedziało o tym, że von Litzen rozesłał posłańców z wieścią o ucieczce księżniczki. Ponieważ jednak podawano, że zbiegowie podążają na południe, oficer uznał za mało prawdopodobne, by mogli nadjechać tym traktem. Ale… było ich mimo wszystko troje, wiek również się zgadzał. Postanowił wystawić dziewczynę na próbę.

– Powiedz, gołąbeczko – zaczął przymilnie. – Naprawdę jesteś ich siostrą?

Magnus i Endre zadrżeli, ujrzawszy malującą się na jej twarzy złość. Po trwającym zdawać by się mogło wieczność milczeniu księżniczka nabrała powietrza w płuca.

– Kapitanie – rzekła krótko. – Muszę przedstawić pewną sprawę Jego Wysokości, panującemu królowi.

Dostrzegli błysk zainteresowania w oczach dowódcy, który wyraźnie poruszony podszedł bliżej i położył dłoń na jej kolanie.

– Słucham?

Maria z pogardą cofnęła nogę. Endre, widząc co się dzieje, stanął przed dziewczyną, by ją w razie potrzeby ochronić. Ale ledwie zdołał to uczynić, poczuł na swym ramieniu cios halabardy tak silny, że upadł. Magnus podał przyjacielowi rękę i pomógł mu wstać.

– Zostaw mojego brata! – krzyknęła Maria, prostując się w siodle. Jej głos zabrzmiał jak uderzenie batem, a oczy ciskały błyskawice. Była niewysoka, drobna i dziecinna, a na dodatek miała katar, jednak całą jej postawę cechowała wyniosłość wyssana z mlekiem matki.

Oficer odruchowo cofnął się o krok; na szczęście nie zwrócił uwagi na niemiecki akcent Marii.

– A więc to twój brat? – zapytał jedynie dla porządku.

– Naturalnie! A któż by inny?

Komendant spuścił wzrok pod wpływem gniewnego spojrzenia dziewczyny.

– Cóż w takim razie chciałaś zameldować Jego Wysokości?

Spojrzała nań zakłopotana, nie wiedząc, co na poczekaniu wymyślić, ale na szczęście z pomocą przyszedł jej Magnus.

– Chcieliśmy zawiadomić, że tu niedaleko w górach mieszka kobieta, której chałupę należy dokładnie przeszukać! – wyjaśnił i dokładnie opisał, gdzie znajduje się zagroda Emmy i co w niej znaleźli.

Komendant obiecał zbadać sprawę i ruszył z oddziałem knechtów naprzód.

Trójka uciekinierów jechała dalej w milczeniu i dopiero po dłuższej chwili Magnus przerwał ciszę.

– Uważam, że nie powinniśmy się pokazywać we troje. Sami widzicie, że to ryzykowne. Odniosłem wrażenie, że knechci kogoś szukają. Najlepiej będzie, jeśli wjedziemy w las i naradzimy się.

Mówił łagodniej niż zwykle, a kiedy zatrzymali się wśród świerków, pomógł Marii zsiąść z konia i popatrzył na nią z czułością.

Przez chwilę wszyscy troje stali zakłopotani, w końcu Endre uśmiechnął się i rzucił cicho:

– Dzięki, księżniczko.

– Przyjmij również mój głęboki szacunek – dodał Magnus.

Maria popatrzyła na nich niepewna i niespokojnie zacisnęła dłonie. Jej usta drżały, a przez twarz przebiegł bolesny skurcz. Wreszcie rzuciła się Magnusowi w ramiona.

– Wybacz mi! – łkała. – Wybaczcie mi obaj! Było mi tak ciężko… Zupełnie już nie wiem, co mam robić.

– Rozumiemy, Mario – rzekł Magnus i pogłaskał ją po włosach.

Wtulona w jego pierś szlochała i pociągając nosem, mówiła:

– Przez całe życie upominano mnie, bym pamiętała o swym wysokim urodzeniu. Miałam zawsze być pierwsza i najważniejsza. Nikt nie mógł wysunąć się przede mnie, ludzie cofali się do drzwi, zwróceni twarzą ku mnie. Nie wolno mi było rozmawiać z kimś niższym ode mnie stanem, bo to uwłaczało mej godności… Musiałam nieustannie pamiętać o swej pozycji. I nagłe pojawiliście się wy dwaj i zburzyliście cały mój świat. Byliście dla mnie tacy dobrzy, nie służalczy ani przymilni dlatego, że jestem księżniczką, ale odnosiliście się do mnie ze szczerą przyjaźnią, choć czasem potrafiliście być trochę surowi… To wy jesteście prawdziwymi, żywymi ludźmi… Och, Magnus! Co jest prawdą? To, co wpajano mi przez całe życie, czy to, czego nauczyłam się w ciągu jednego dnia?

– Biedna mała księżniczko – powiedział Magnus czule. – Jak ubogie było twe życie pomimo pozornego blasku i świetności!

Powoli się uspokajała. Wyprostowała się, otarła łzy, po czym odwróciła się do Endrego i z nieśmiałym uśmiechem ujęła jego dłoń.

– Czy zechcesz być mi przyjacielem? – zapytała.

– Oczywiście, księżniczko – uśmiechnął się zmieszany. – I nie obawiaj się, że kiedykolwiek nadużyję twego zaufania. Bo jeśli ty, pani, i Magnus należycie do dwóch różnych światów, to co dopiero mówić o mnie!

– Może to i racja – przyznała Maria. – Ale słyszałam, że przyjaźń potrafi przerzucić most nawet nad najgłębszą przepaścią.

– Prawda – rzekł ciepło Endre. – Ale co teraz zrobimy?

– Myślę, że powinniśmy się trzymać poprzedniego planu – stwierdził Magnus po chwili namysłu. – Spróbujemy znaleźć jakichś szlachetnych ludzi, którzy odwiozą Marię do Brandenburgii. Nie możemy jej przecież ciągnąć ze sobą po drogach i bezdrożach. Nie mam jednak zaufania do królewskich knechtów, prostackich i nie wychowanych. Najlepiej będzie, jeśli sam pojadę do wsi i zbadam sytuację. Sprawdzę, czy możemy przenocować w zajeździe, kupię coś do jedzenia i jakieś ubrania. Wywiem się o możliwości podróży na południe, może spotkam kogoś, komu będzie można powierzyć Marię. Zachowam ostrożność, a zresztą i tak nikt nie będzie się zastanawiał, skąd ja, szlachcic, mam pieniądze. Wy tymczasem poczekajcie tu na mnie, postaram się wrócić jak najprędzej.

Pomachał im na pożegnanie i zniknął za zakrętem.

Maria dygotała jak w gorączce.

– Obawiam się, pani, że się przeziębiłaś – zmartwił się Endre. – Jesteś zmęczona?

Skinęła głową. Sprawiała wrażenie bardzo zagubionej, kiedy tak stała w niegdyś wytwornej, teraz jednak podartej sukni i co chwila wycierała nos. Jak to zwykle w pierwszej fazie kataru, bez przerwy kapało jej z nosa. Trudno wyglądać wtedy olśniewająco i dostojnie.

Endre rozejrzał się wokół. Ziemia była zbyt mokra, by na niej siedzieć, a co dopiero się położyć. Rozkulbaczył więc konia i przy grubym pniu drzewa umieścił siodło, a następnie usadowił się na nim.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pani, to, proszę, odpocznij na mych kolanach. Wydaje mi się, że nic lepszego nie zdołamy teraz wymyślić.

Z lekkim ociąganiem podeszła do niego, a uczucie zmęczenia toczyło walkę z surowymi zasadami, w jakich ją wychowano. Uśmiechnęła się nieśmiało i zapytała:

– Chyba nie będzie w tym nic niestosownego?

– Mam uczciwe zamiary – zapewnił uroczyście Endre.

Przezwyciężyła swe wątpliwości i bardzo ostrożnie przysiadła na samym skraju jego kolan. Delikatnie przyciągnął ją do siebie. Westchnęła zadowolona i oparła się o jego barki.

– Wygodnie ci, pani? – spytał.

– Tak, dziękuję – wyszeptała i wtulając twarz w jasnobrązową kamizelę ze skóry, dodała: – Och, Endre, tak strasznie tęsknię za domem!

– Rozumiem – pocieszył ją cicho. – Ale teraz spróbuj, pani, zasnąć!