– Dziękuję – szepnęła.

– Nie ma za co. – Uśmiechnął się jakby nigdy nic.

Oddalił się w kierunku baru. Janey patrzyła za nim i nagle pomyślała, że gdyby to się działo w szkole, Tanner byłby gwiazdą drużyny futbolowej, a nim wieczór dobiegłby końca, musiałby paść jej łupem… Wtedy zobaczyła, jak Tanner wita się przy barze z Rupertem Jacksonem i przypomniała sobie, jak na bankiecie u Mimi Kilroy dowiedziała się o nim, że Rupert jest gejem. W takim razie Tanner też może być homo, pomyślała, obiecując sobie nie popełnić tej samej pomyłki po raz drugi. Żałowała, że nie ma tutaj Billa Westacotta, który służyłby jej za przewodnika. Bill! Całkiem o nim zapomniała, a przecież było zupełnie możliwe, że przebywa obecnie w Los Angeles. Janey zanotowała w pamięci, że jak najszybciej, najlepiej już jutro, musi poszukać Billa. Jeżeli ma pozostać w tym mieście (a wiele na to wskazywało), będą jej potrzebni sprzymierzeńcy… Nie miała jednak czasu, żeby. nad tym pomyśleć, ponieważ kiedy tylko weszła do sali, otoczyła ją zwarta grupka życzliwych. Był wśród nich sam naczelny „Vainty Fair", a także Candi Clemens, szefowa American Pictures. Janey nie orientowała się zbyt dobrze w hollywoodzkich stosunkach, ale natychmiast wyczuła, że Candi jest jedną z najważniejszych osób na tej sali, a to, że raczy z kimś rozmawiać, stanowi nie lada zaszczyt. Słuchała więc z uwagą opowieści Candi o przyjęciu urodzinowym (impreza była urządzona w stylu japońskim; nie zabrakło nawet takich atrakcji jak akwarium z karpiami koi czy szef kuchni przyrządzający specjalne sushi dla dzieci), a jednocześnie zastanawiała się, w jaki sposób najlepiej wykorzystać tę sytuację.

– Wiesz, Janey. – Candi mówiła z ostrym akcentem ze wschodniego wybrzeża i, jak się wydawało, była przyzwyczajona do tego, że ludzie słuchają uważnie każdego jej słowa. – Mieliśmy na przyjęciu pół setki maluchów, ale tutaj, w Hollywood, nikt nawet nie tknie ryżu, więc dzieci uczą się jeść sashimi, zanim jeszcze zaczną chodzić…

Janey skinęła głową, robiąc mądrą minę. Nie miała pojęcia, że w Hollywood jest aż tyle dzieci. Wyobraziła sobie, jak uganiają się po studiach filmowych niczym stada małych myszy…

– Była też prawdziwa gejsza, która parzyła tradycyjną japońską herbatę – mówiła dalej Candi, zerkając na mężczyznę stojącego obok niej. – Ale to była atrakcja głównie dla panów mężów…

Janey zaśmiała się z żartu; jej perlisty śmiech brzmiał jak setka maleńkich dzwoneczków. Pomyślała, że w Nowym Jorku nie zwróciłaby nawet uwagi na kobietę o wyglądzie Candi Clemens, która miała około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i ważyła przy tym nie więcej niż czterdzieści siedem kilogramów. Jej naturalne blond włosy były równo obcięte minimalnie poniżej podbródka. Wszystko świadczyło o tym, że kiedyś była ładna, ale z biegiem lat z całej jej urody pozostało tylko to, co u kobiet w wieku średnim, które nie potrzebują już, żeby ich wygląd dla nich pracował, określa się mianem atrakcyjności. W Nowym Jorku, myślała Janey, Candi wyglądałaby jak te bezbarwne kobiety z Park Avenue, żony bankierów i aktywne członkinie komitetów rodzicielskich w prywatnych szkołach, do których posyłają swoje dzieci. Ale nie jesteśmy w Nowym Jorku, upomniała się Janey ze złośliwą satysfakcją; tutaj, w Los Angeles, Candi Clemens prowadzi studio filmowe. Janey zdążyła też zauważyć, że wszyscy trochę się jej boją. Nie rozumiała do końca znaczenia stanowiska Candi w American Pictures, ale etykietka „szefowa studia filmowego" nagle nabrała w jej oczach niesamowitego splendoru…

Widząc, że Janey kiwa głową ze zrozumieniem, Candi poruszyła swój ulubiony temat: szkodliwość jedzenia ryżu. Hollywood nie jest miejscem stworzonym dla kobiet (chociaż wszyscy chyba byli zdania, że ten stan ulega poprawie). W kontaktach ze wspólnikami w interesach Candi często stosowała ofensywny trik polegający na dawaniu do zrozumienia, że chociaż potrafi zachować się naprawdę wrednie, to jednak przede wszystkim jest kochającą matką swoich dzieci. Troszczyła się o nie, to prawda (i to z typową dla siebie przesadą, która dawała znać o sobie także w odniesieniu do innych cech jej charakteru), lecz także zależało jej na tym, żeby podkraść Comstockowi Dibble'owi projekt Janey Wilcox. Dowiedziała się o nim dziś rano; do jej gabinetu wbiegła zdyszana asystentka z wiadomością, że Comstock robi film na podstawie scenariusza Modelowej Prostytutki. Candi natychmiast postanowiła, że musi mieć ten projekt.

Snując pogadankę na temat zabójczego wpływu oczyszczonych węglowodanów na układ nerwowy rosnącego dziecka, Candi ukradkiem obserwowała Janey, starając się ocenić jej charakter. Słyszała, że Janey Wilcox została zaproszona na przyjęcie jako zdobywczyni tytułu Lafiryndy Roku. W zwykłych okolicznościach nie zawracałaby sobie głowy kimś takim. Candi była zdania, że lafiryndy są jak plankton, to jest stanowią niezbędne ogniwo łańcucha pokarmowego – i nic więcej. Janey Wilcox nie była jednak typem pustogłowej laluni. Candi od tygodni śledziła jej losy w prasie, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem kobieta może znosić tak zajadłą publiczną nagonkę. Teraz, gdy zajrzała dyskretnie prosto w oczy Janey, wydało jej się, że znalazła odpowiedź. W odróżnieniu od Tannera Cole'a, który dostrzegł w nich smutek znużonego anioła, Candi zrozumiała od pierwszego spojrzenia, że siłą napędową Janey jest niezmożona ambicja.

I od pierwszego spojrzenia spodobało jej się to.

Postanowiła przejąć projekt Janey. Nie chciała jednak poruszać tego tematu tutaj, na bankiecie „Vanity Fair"; byłoby to zbyt proste, a poza tym w Hollywood interesy załatwia się inaczej. Negocjacje muszą być prowadzone w pokrętny sposób i tak skrycie, że nawet agenci CIA mogliby się tu czegoś nauczyć. Candi zapytała zatem Janey, czy ma dzieci.

Janey oczywiście nie miała zielonego pojęcia o hollywoodzkich machinacjach, ale nieomylnie wyczuła nadarzającą się okazję.

– Nie i bardzo tego żałuję. – Westchnęła. – Chciałam mieć dzieci, ale mój mąż…

– Rozumiem – powiedziała Candi ze współczuciem, przypominając sobie, że Janey jest żoną Seldena Rose'a. Candi przyjaźniła się z Sheilą Rose, jego pierwszą żoną. Teraz już nie mogła się oprzeć: scenariusz Janey w połączeniu z tą siatką wzajemnych zależności stanowił zbyt kuszącą mieszankę.

– Musisz wpaść do mnie w niedzielę na lunch – oznajmiła stanowczo, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę możliwości odmowy. – Co tydzień robimy sobie takie kameralne spotkanko. Moja asystentka zadzwoni jutro i poda ci adres.

– Z przyjemnością przyjdę. – Janey uśmiechnęła się przebiegle. Była wprost wniebowzięta; nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny, odkąd przyjechała do Los Angeles, a już szefowa studia filmowego zaprasza ją na lunch – i to do dokąd? Do własnego domu, co przecież nie może się równać ze spotkaniem w restauracji…

Nie miała jednak czasu napawać się swoim triumfem, bo kiedy tylko Candi ją przeprosiła (żeby przywitać się z Robertem Redfordem), u jej boku wyrósł jak spod ziemi Rupert Jackson. Czaił się już od dłuższego czasu, czekając na tę okazję. Nie śmiał przeszkadzać Candi Clemens, ponieważ jako człowiek zorientowany w polityce Hollywoodu zdawał sobie dobrze sprawę z tego, że takie faux pas może kiedyś kosztować go rolę.

Rupert Jackson nie był jednak jedynym, który obserwował Janey. W przeciwległym krańcu sali opływający potem Comstock Dibble słuchał opowieści Russella Crowe'a o jakiejś dennej kapelce, w której Russell podobno grał w rodzinnej Australii. Udawał zainteresowanie, ale w rzeczywistości kątem oka przyglądał się rozmowie Janey z Candi Clemens. Nie był zachwycony. Jeśli Candi uważała, że Comstock pozwoli wyjąć sobie swoją nową gwiazdę, to grubo się myliła. Janey Wilcox była jego odkryciem i Dibble nie zamierzał się nią dzielić. Nie wiedział jeszcze co prawda, jak ją wykorzysta. W pewnym momencie bez wątpienia będzie trzeba odsunąć ją od projektu, ale zanim to nastąpi, można organizować różne spotkania, które i tak nic nie zmienią, a jej dadzą poczucie, że jest ważna. Comstock był nawet zdecydowany wynająć dla Janey apartament w hotelu;

zrobiłby to tym chętniej, że zapłaciłby za niego pieniędzmi George'a Paxtona…

Kilka metrów dalej stał wysoki, chudy mężczyzna przypominający wyglądem zasuszoną laskę wanilii. Podniósłszy do bladych ust kieliszek szampana, obserwował bacznie, jak Rupert Jackson prowadzi Janey przez całą salę. Uroda modelki nie uszła jego uwagi, lecz dla niego te pełne kobiece kształty układały się raczej w podwójnie przekreślony symbol dolara. Magwich Barone, czterdziestodwuletni agent gwiazd, uważany był za najpotężniejszego w swoim fachu w całym Hollywood. Słynął szeroko zarówno ze swoich seksualnych wyczynów, jak i łatwości, z jaką zmuszał szefów studiów filmowych do wypłacania swoim nic niewartym (takie miał o nich zdanie) klientom honorariów wyższych niż przewidziane. W Janey Wilcox od razu dostrzegł doskonałą markę. Jeżeli nie uda mu się zrobić pieniędzy na kobiecie, która już była gwiazdą, to znaczy, że czas wystąpić ze Stowarzyszenia Agentów Amerykańskich. Janey Wilcox mogłaby firmować swoim nazwiskiem… Na początek może nawet linię bielizny na kanale sprzedaży wysyłkowej QVC? Pozostawała jeszcze sprawa tego projektu z Comstockiem Dibble'em. Magwich Barone żadną miarą nie zamierzał przyglądać się temu z boku…

Dwie godziny później, około północy, rząd długich czarnych limuzyn leniwie piął się w górę po Sunset Plaża Drive, wioząc gości na imprezę w domu Tannera Cole'a. Jednym z tych samochodów jechał zadziwiający tercet: Janey Wilcox, Jenny Cadine i Magwich Barone.

Magwich otworzył butelkę szampana i wyjąwszy kieliszek z drewnianego stojaka, zwrócił się do Jenny Cadine:

– Napijesz się, kochanie?

– Wiesz, że nie piję – ofuknęła go Jenny, udając oburzenie faktem, że Magwich mógł o tym zapomnieć. Nie była w dobrym humorze, ponieważ siedziała obok Janey. Comstock przedstawił je sobie na przyjęciu i od tej pory Jenny była wściekła, że ta Wilcox, nawet nie prawdziwa aktorka, wygląda lepiej niż ona. Bolało ją to tym bardziej, że było zupełnie niespodziewane – Jenny wyobrażała sobie Janey Wilcox jako niską brunetkę w typie feministki, czyli taką, co nie goli nóg ani pach…