– Craig – wykrztusiła. Nie spodziewała się spotkać kogoś takiego na imprezie u Tannera Cole'a; natychmiast przypomniała sobie, jak Selden wypomniał jej, że zrujnowała Craigowi karierę. Czy on teraz zechce z nią rozmawiać? Usiadła obok niego, zanim zdążył powiedzieć jej coś nieprzyjemnego.

Craig faktycznie był zły na Janey Wilcox, ale nie dlatego, jak sobie tłumaczył, że narobiła mu kłopotów ze scenariuszem ekranizacji jego książki. W rzeczywistości czuł się dotknięty, ponieważ Janey ni stąd, ni zowąd zniknęła z jego życia. Oczywiście, nie zrobiła tego bez powodu, ale Craig i tak miał jej za złe, że nie zadzwoniła i nie wytłumaczyła mu wszystkiego. Powinna to zrobić. Craig czuł się wykorzystany przez Janey (chociaż nie potrafił powiedzieć, w jaki sposób) i żywił do niej głęboką urazę odtrąconego kochanka, który nie potrafi zrozumieć, czemu ukochana rzuciła go tak nagle. W styczniu i na początku lutego, kiedy przychodziła do niego pod pozorem omawiania scenariusza, Craig zaczął wierzyć, że zakochała się w nim. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że to niemożliwe. Był pewien swego, słysząc od niej co chwila, że jest geniuszem. Wyobrażał sobie, że są jak Arthur Miller i Marilyn Monroe…

Craigowi brakło wyrafinowania, żeby nauczyć się ukrywać swoje uczucia, toteż chociaż był zadowolony, że Janey przysiadła się do niego (gdyby minęła go bez słowa, jego gniew na nią rozgorzałby na nowo), to zamierzał dać jej do zrozumienia, że czuje się zawiedziony.

– Cześć, Janey – rzucił sztywno, pociągając łyk koktajlu. Uparcie nie patrzył na nią, ale wprost przed siebie.

– Craig – powiedziała Janey miękko, przysuwając się bliżej – bardzo się cieszę, że cię widzę. – Nagle zrozumiała, że faktycznie się cieszy. Hollywood było cudowne, ale… – Miło zobaczyć znajomą twarz.

– Tak? – spytał sarkastycznie Craig. – To znaczy, że ci wszyscy ludzie to nie są twoi znajomi?

Jak zwykle jednak Craig nie mógł równać się z Janey.

– Oczywiście, że nie! – wykrzyknęła. – Tak naprawdę nie znam tu nikogo. Przyleciałam wczoraj, a tutaj przyjechałam prosto z bankietu „Vanity Fair". – Musiała o tym wspomnieć. – Wszyscy są bardzo mili, ale przecież wiesz, że to nie to, co u nas.

Craig wiedział o tym aż za dobrze, musiał się więc z nią zgodzić. Upił jeszcze jeden łyk martini. Czuł wyraźnie, że ponownie zaczyna ulegać urokowi Janey, ale nie chciał poddawać się tak łatwo. Zraniła go i zasłużyła na karę. Przyszło mu na myśl, że mógłby wstać i zostawić ją, ale prawda była taka, że on też nie znał tutaj nikogo oprócz niej i naprawdę chciał z nią porozmawiać…

– Mogłaś zadzwonić – powiedział z wyrzutem.

– Chciałam! – zawołała z oburzeniem, po czym spuściła wzrok. – Chciałam, ale nie mogłam. Selden… – Położyła palce na ustach, jakby nie była pewna, czy może mówić dalej.

– Selden? – Ton Craiga był lekceważący, ponieważ odkąd uczucie do Janey uderzyło mu do głowy, Selden wyrósł w jego oczach na wroga. Janey zasługiwała na kogoś lepszego, kogoś z większą wrażliwością.

Janey odebrała ton Craiga jako zachętę.

– Wiem, że jesteś jednym z najlepszych przyjaciół Seldena. – To była lekka przesada; Janey powiedziała tak celowo, żeby Craig zaczął jej współczuć. – I chyba nie powinnam ci o tym mówić… Chodzi o to, że przez cały zeszły miesiąc byłam praktycznie więźniem we własnym domu. Selden nie pozwalał mi wychodzić, nie mogłam nawet korzystać z telefonu.

Przerwała, aby ocenić skutek, jaki wywołały jej słowa, a widząc oburzenie na twarzy Craiga, zadowolona kontynuowała:

– Na pewno już słyszałeś, że rozstałam się z Seldenem.

Craig jeszcze o tym nie słyszał, ale te słowa podziałały na niego jak balsam. Nie ośmieliłby się wykorzystać takiej okazji (zbyt bał się Lorraine), ale ożywił się na samą myśl o tym, że mógłby…

– Wielka szkoda – skłamał z zadowoleniem.

– I tak, i nie. – Janey wzruszyła ramionami, jakby chciała przez to powiedzieć, że życie musi toczyć się dalej. – Jak długo tutaj będziesz? Ja zostanę przynajmniej tydzień – dodała, myśląc o lunchu u Candi Clemens. – Może się spotkamy?

Craig chciał wyjechać już nazajutrz, ale nagle przypomniał sobie, że po pierwsze, nie miał nic pilnego do załatwienia w Nowym Jorku, a po drugie, Tanner zapraszał go do pozostania tak długo, jak tylko chciał – nawet cały miesiąc. Spodobał mu się ten pomysł. Żona była daleko, pogoda jak marzenie, a teraz kiedy przyjechała Janey…

– Być może zostanę jeszcze kilka dni – powiedział wymijająco, nie chcąc, żeby Janey zorientowała się, że zmienił zdanie ze względu na nią – o ile Tanner mnie nie wyrzuci…

– Tanner? – zapytała zaskoczona.

– Tanner Cole – potwierdził. On też nie mógł oprzeć się pokusie zrobienia na niej wrażenia. – Mieszkam tutaj, u niego.

– Tak? – zdziwiła się Janey, usiłując ukryć radosne podniecenie, które wywołała w niej ta wiadomość. W jej głowie natychmiast zrodziła się setka ewentualności… Jako dobra znajoma Craiga z Nowego Jorku będzie miała świetny pretekst, żeby wpadać tu z wizytą, a Tanner Cole od razu zobaczy ją w lepszym świetle, nie jako ładną buzię i nic więcej, lecz jako kobietę, która coś sobą reprezentuje, która obraca się w towarzystwie uznanych intelektualistów pokroju Craiga Edgersa… A teraz, kiedy miała już w kieszeni Comstocka Dibble'a (a liczyła na to, że Candi Clemens także), można było bez obaw powrócić do wspólnego projektu z Craigiem. To byłby doskonały pretekst, żeby się z nim widywać, a jeśli spotkania będą się odbywały w domu Tannera, to bardzo możliwe, że Janey przypadkiem wpadnie na gospodarza, a wtedy wszystko będzie wyglądało zupełnie niewinnie…

Poszukała wzrokiem Tannera. Stał w przeciwległym krańcu salonu. Janey zauważyła, że im bliżej mu się przypatruje, tym bardziej Cole zyskuje w jej oczach. Lecz jeśli miała go zdobyć, to musiał być jej bez reszty, a żeby tego dopiąć, nie mogła ulec mu zbyt łatwo. Wyciągnęła rękę, dotykając ramienia Craiga.

– Wiem, że to dla ciebie drażliwy temat – w jej głosie brzmiało szczere współczucie – ale musisz wiedzieć, że ostatnio Comstock Dibble i ja doszliśmy wreszcie do porozumienia. Powiedział, że chce wyprodukować film na podstawie mojego scenariusza.

Widziała, że Craig jest kompletnie zdezorientowany, ale postanowiła nie zwracać uwagi na jego zdumienie i szybko dodała:

– Umówiłam się z nim w tym tygodniu. Przypomnę mu też o naszym projekcie. – Uśmiechnęła się tajemniczo, a wtedy przed oczami stanęła jej krótka rozmowa, którą odbyła z Magwichem i jego zachwyt wynikający z faktu, że kontraktu jeszcze nie podpisała. Zakończyła więc enigmatycznie:

– Wiem, jak podejść do Comstocka, a jeśli on nie będzie zainteresowany, to znam kogoś, kto na pewno mnie wysłucha.

Rozsiadła się wygodnie na kanapie, zadowolona ze swojego popisu nieposkromionej pychy. Nie wszystko się co prawda zgadzało, ale instynkt podpowiadał jej, że tak właśnie robi się interesy w Hollywood, a ona musiała wygrać za wszelką cenę. Jednak zanim Craig zdążył pogratulować jej wspaniałych planów, obok kanapy wyrósł Magwich z kieliszkiem w dłoni. Podał go Janey.

– Pomyślałem, że chciałabyś się napić – powiedział, mierząc Craiga zaciekawionym spojrzeniem. Janey wskazała mu miejsce obok siebie.

– To jest Craig Edgers – powiedziała gładko. – Omawiamy właśnie projekt, nad którym pracowaliśmy w Nowym Jorku…

Był to szczęśliwy moment dla Craiga. Niewątpliwie zawdzięczał go Janey, swojemu dobremu duchowi, swojej muzie. Jak się okazało, Magwich Barone, tak jak i on, stawiał siebie wysoko ponad hollywoodzkim motłochem. Był w dodatku jednym z tych nielicznych, którzy przeczytali powieść Craiga od deski do deski – całe pięćset trzydzieści dwie strony. Craig nareszcie usłyszał w czyimś głosie podziw, tak miły dla ucha pisarza, szczególnie jego pokroju. Magwich wykrztusił niemal bez tchu:

– Chodzi o „Konsternacje", prawda?

– Zgadza się – potwierdził Craig z widocznym zadowoleniem.

Magwich pochylił się ku niemu, lekceważąc Janey, która siedziała pomiędzy nimi.

– Byłem zdruzgotany tym opisem mężczyzny w średnim wieku, usiłującego odnaleźć swoją wewnętrzną młodość – powiedział. – Przez trzy dni siedziałem kamieniem w domu…

Craig zaśmiał się, wdzięczny za uznanie, a Janey z uśmiechem wodziła oczami od Magwicha do Craiga. Czuła wielką satysfakcję, że dwaj ludzie, których zetknęła ze sobą, tak bardzo skorzystali na tym spotkaniu. Obaj wyglądali na zadowolonych, a co istotne, nie było też wykluczone, że wyjdzie z tego dobry interes. Miło było również pomyśleć, że obaj panowie są na pewno pod wrażeniem jej koneksji…

Spojrzała w przeciwległy kraniec salonu, szukając wzrokiem Tannera Cole'a (nie zaszkodziłoby, gdyby zobaczył ją w takim towarzystwie). Ale kiedy zamiast niego dostrzegła znajomą twarz, nie mogła wyjść ze zdumienia; obok przeszklonych drzwi prowadzących na balkon stał nie kto inny, jak Bill Westacott…

Bill! Właśnie jego tak bardzo chciała tutaj spotkać i proszę, życzenie się spełniło. Czy możliwe, że w jakiś sposób usłyszał jej myśli i przybył, nie oglądając się, jak marynarz wabiony pieśnią syreny?

Spojrzała na swoich towarzyszy. Magwich porównywał pisarstwo Craiga do twórczości Gustave'a Flauberta, a Craig popijał drinka, pęczniejąc z dumy, tak że jego kraciasta flanelowa koszula groziła pęknięciem w szwach. Obaj byli jak w transie, odurzeni odkryciem pokrewnej duszy. Janey uznała, że bez wyrzutów sumienia może zostawić ich samych. Mruknęła „przepraszam" i wstała.

Dostrzegłszy zbliżającą się Janey, Bill zmrużył oczy, uśmiechając się szeroko.

– Bill! – zawołała, szczerze ucieszona tym spotkaniem.

– Cześć, Wilcox. – Nachylił się, całując ją w policzek, po czym stanął plecami do reszty gości, zasłaniając Janey, jakby chciał mieć ją tylko dla siebie. – Widzę, że zdążyłaś już zawojować Hollywood – stwierdził, wwiercając się wzrokiem w jej oczy. – Przypadłaś do gustu Magwichowi Barone'owi, a trzeba ci wiedzieć, że on z byle kim nie rozmawia…