– Jasne. – Magwich wykrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu, wręczając Jenny kieliszek. – Papierosów też nie tykasz, no i – westchnął, wznosząc oczy, jakby szukał odpowiedzi na suficie – masz tylko dwadzieścia osiem lat. Czy może zdecydowałaś się wreszcie rozpocząć dwudziesty dziewiąty rok życia, żeby nie wzbudzać podejrzeń?

– Magwich! – upomniała go Jenny. Wzięła podany kieliszek i zwróciła się do Janey z przymilną poufałością: – Widzisz, jak wygląda życie w Hollywood?

– Widzę. – Janey uśmiechnęła się ostrożnie. – Z pewnością ciężko to znieść.

Usiadła wygodniej, wodząc wzrokiem od Jenny Cadine do Magwicha Barone'a i z powrotem. Z jednej strony sytuacja była wprost niewiarygodna: oto ona, Janey Wilcox, jechała na prywatną imprezę po rozdaniu Oscarów w towarzystwie jednej z największych gwiazd Hollywood i jednego z najpotężniejszych agentów. Z drugiej strony jednak cały dzisiejszy wieczór upłynął w tak nierealnej atmosferze, że Janey nie mogła się już niczemu dziwić. Był to jeden z tych rzadkich dni, kiedy wszystko wydaje się możliwe; Janey była zdecydowana dać się ponieść szczęściu i sprawdzić, dokąd ją ono zaprowadzi. Magwich i Jenny, jak większość ludzi, których tutaj poznała, różnili się od nowojorczyków tak bardzo, jakby pochodzili z innej planety, ale Janey nie sprawiało to trudności, ponieważ wiedziała, co to znaczy żyć w innej kulturze, a poza tym była bystra i szybko się uczyła…

– Powiedz, Janey Wilcox – zagadnął ją Magwich, wręczając kieliszek szampana – jakie jest twoje największe marzenie? Gdyby z tej butelki nagle wyskoczył dobry duszek i powiedział, że możesz dostać w Hollywood każdą pracę, co byś wybrała? Mierz wysoko. Dziś jest wieczór spełniania życzeń…

Janey spojrzała na niego i z trudem powstrzymała się od śmiechu. Zdążyła już zauważyć, że Magwich ma skłonność do przemawiania kwestiami żywcem ściągniętymi z jakiegoś groteskowego filmidła. Chociaż wyglądem przypominał patyczaka, nosił się z klasą, która była jak mieszanka stylu Cary'ego Granta i Waltera Matthau. Pojawił się przy jej boku nagle, w samym środku bankietu „Vanity Fair", kiedy Comstock przedstawiał jej Jenny Cadine (widok Jenny płonącej ze wstydu, kiedy poznała dziewczynę z Dingo's, sam w sobie był wart tych pięciu kawałków za bilet lotniczy). Magwich spojrzał na Dibble'a z góry, jak na małego chłopca przyłapanego na jakiejś psocie, po czym skłonił się przed Janey:

– Magwich Barone, do usług – przedstawił się i zanim zdążyła odpowiedzieć, wziął ją pod ramię i odprowadził na stronę. – Przy okazji – dodał – jestem twoim nowym agentem.

– Naprawdę? – zapytała Janey, która oczywiście wiedziała, kim jest legendarny Magwich Barone. Kilka lat temu krążyły głośne plotki o tym, jak Magwich zamknął znaną modelkę na cały dzień w szafie, wypuszczając tylko do łazienki i kiedy chciał się z nią kochać. Janey nie była pewna, czy ktoś taki powinien być jej agentem, ale zdążyła już zrozumieć, że w Hollywood dziewczyna potrzebuje sojuszników. Nie próbowała więc mu się sprzeciwiać, szczególnie kiedy powiedział:

– Ten Comstock Dibble to szczwany lis i trudniejszy do wykończenia niż karaluch. Nie wolno ci zrobić nic, dopóki nie zobaczę twojego kontraktu.

A kiedy Janey przyznała mu się, że praktycznie rzecz biorąc, nie podpisała jeszcze kontraktu, drgnął nagle, kłapiąc zębami jak rottweiler, który złapał trop zbiega… Potem było już zupełnie oczywiste, że Magwich wybiera się z Janey na imprezę u Tannera Cole'a, a Jenny Cadine pojedzie razem z nimi.

– Magwich. – Jenny westchnęła, wyraźnie zirytowana. – Janey ma już pracę. Jest feministką!

Janey posłała Magwichowi uśmiech znad krawędzi kieliszka, na co on odpowiedział porozumiewawczym mrugnięciem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Jenny Cadine wbiła sobie do głowy ten pomysł. Chociaż Janey przyznawała się do feministycznych poglądów na niejednej randce, to miała wrażenie, że tutaj, w Hollywood, miano feministki jest nieco obraźliwe. Wystarczało jej, że pomimo pięknych uśmiechów zapewne nadal uważano ją tu za prostytutkę; nie chciała, żeby jeszcze Jenny Cadine dorzuciła swoje trzy grosze, rozgłaszając, że Janey Wilcox jest feministką. Wyjęła puderniczkę z torebki i przejrzała się w lusterku, składając uwodzicielsko usta.

– Naprawdę chcesz znać moje marzenie? – zapytała, a kiedy Magwich skinął skwapliwie głową, zatrzasnęła puderniczkę i spojrzała mu śmiało w oczy. – Chcę być jak Candi Clemens – oświadczyła. – Nie będę szczęśliwa, dopóki nie stanę na czele własnego studia filmowego…

Magwich gwizdnął cicho. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale Janey nie przejęła się tym. Uśmiechnęła się do niego, rzucając mu spojrzenie spod opuszczonych rzęs.

– Jeśli rzeczywiście masz ambicję zostać moim agentem, musisz zrozumieć, jakie cele sobie stawiam – powiedziała. Było jej wszystko jedno, czy Magwich uwierzył, czy nie. W Nowym Jorku też wszyscy ją wyśmiewali, kiedy chciała zostać producentką, a gdyby mogli ją teraz zobaczyć…

Odwróciła się do okna. Samochód przejeżdżał właśnie przez drewnianą bramę na szczycie stromego wzgórza. Poniżej bramy, na krawędzi urwiska, stał olbrzymi dom w stylu hiszpańskim, z czerwoną dachówką i ścianami tynkowanymi na żółto. Limuzyna zatrzymała się przed wejściem.

Trójka pasażerów wysiadła. Magwich ujął Janey pod ramię.

– Musisz zapamiętać jedną rzecz, Janey – powiedział miłym tonem. – Jestem agentem. Jeśli ktoś jest ambitny, od razu ma u mnie plus. – Przerwał na chwilę. – Ale na razie – podjął, patrząc znacząco – zachowaj te pomysły dla siebie. W tym mieście karierę można zrobić tylko w dwóch wypadkach: kiedy ludzie uważają cię za głupią, albo kiedy się ciebie boją. Mój plan jest taki: najpierw niech myślą, że jesteś głupia. Potem załatwimy wszystkich.

Janey już chciała zaprotestować, ale po namyśle ugryzła się w język. Była tutaj nowa i za nic w świecie nie chciała zmarnować swojej szansy. Trzeba przynajmniej wiedzieć, jakie reguły się łamie…

– Jak uważasz, mój drogi – zaszczebiotała.

Jej uległość została dobrze przyjęta.

– Dziś, kochana – Magwich szepnął jej do ucha, ściskając ramię – chcę, żebyś była gwiazdą.

Dla Janey nie był to żaden problem. Przez całe życie uważała się za gwiazdę.

Drzwi wejściowe otworzył angielski kamerdyner. Weszli najpierw do przedpokoju, gdzie na zielonych ścianach wisiały poroża, a następnie do ogromnych rozmiarów salonu. Wzdłuż jednej jego ściany ciągnął się rząd przeszklonych drzwi wychodzących na rozległy, wyłożony posadzką balkon. Naprzeciwko znajdował się kamienny kominek. Całe pomieszczenie było pełne wyściełanych skórzanych kanap i foteli, ale Janey nie miała czasu, żeby przyglądać się meblom, bo od samego progu jej uwagę przykuł Tanner Cole.

Stał oparty o gzyms kominka; zdążył już zdjąć smoking i teraz miał na sobie bawełniane spodnie w prążki. W takim stroju każdy wyglądałby głupio, ale nie on. Tanner Cole w tych spodniach wyglądał jak rasowy Amerykanin, czyli facet, który wygrywa wszystkie nagrody bez żadnego wysiłku – po prostu dlatego, że mu się należą. W zagadkowy sposób w porównaniu z nim każdy mężczyzna obecny na przyjęciu wyglądał jak podczłowiek. Tanner miał ten rodzaj magnetyzmu, który zawsze przyciąga uwagę wszystkich. Na bankiecie „Vanity Fair" Janey nie mogła się oprzeć, żeby co chwila na niego nie spoglądać. Kilka razy przyłapała go też, jak pożerał ją wzrokiem, co ostatecznie przekonało ją, że Cole nie może być gejem.

Teraz także spojrzał na nią i jego źrenice się rozszerzyły, kiedy ją rozpoznał. Nie ruszył się jednak z miejsca, więc Janey obdarzyła go tylko przelotnym uśmiechem. Zauważyła już, że jest to człowiek, który lubi robić wszystko po swojemu, postanowiła więc się nie spieszyć. Była pewna, że sam do niej przyjdzie…

Odwróciła się i mało brakowało, a potknęłaby się o nogi Craiga Edgersa.

Craig siedział, wyciągnąwszy nogi przed siebie, w rogu brązowej zamszowej kanapy, wbijając posępny wzrok w kieliszek martini. Był w Los Angeles zaledwie od trzech dni, ale zdążył już zrozumieć, że tutaj słynny powieściopisarz jest zupełnie kim innym niż w Nowym Jorku. Tam wszyscy go znali. Całkiem niedawno ładna młoda urzędniczka w banku rozpoznała go na podstawie zdjęcia z okładki jego książki, co było o tyle niezwykłe, że zdjęcie to miało dziesięć lat. I co z tego, kiedy w Los Angeles był niewidoczny. Rok temu nie przejąłby się tym wcale, jednak przez ostatnie sześć miesięcy przywykł do pochlebstw, którymi w Mieście Aniołów raczej go nie obsypywano. Oczywiście, ludzie „słyszeli" o jego książce, która „podobno była świetna", ale Craig nie spotkał jeszcze ani jednej osoby, która naprawdę ją przeczytała. Nie dalej jak tego ranka był na spotkaniu z młodym dyrektorem w firmie Fox Searchlight; szczeniak miał czelność wspomnieć, że warto byłoby zastąpić główną bohaterkę dwudziestopięcioletnią dziewczyną…

I do tego jeszcze to przyjęcie. Cole, jego wieloletni przyjaciel, uparł się, żeby Edgers na nim został, tymczasem Craig stwierdził, że zaczyna już naprawdę odczuwać wpływ wieku średniego, skoro po północy ma wrażenie, że dawno powinien leżeć w łóżku. Nie chciał jednak wracać do pokoju, bo rano zawiedziony Tanner jak zwykle w takich sytuacjach nic by nie powiedział, tylko patrzyłby smutno, a Craig znów czułby się jak frajer. Tanner Cole, jak żaden inny mężczyzna, obdarzony był niezwykłą wrażliwością, która na pierwszy rzut oka wydawała się nieszczera. Jednak Craig, po blisko dwudziestu latach przyjaźni z nim, miał już pewność, że jest to cecha prawdziwa. Tanner potrafił jednym spojrzeniem odmienić atmosferę w towarzystwie – jeśli był zadowolony, wszyscy potrafili cieszyć się życiem, ale gdy miał zły humor, człowiek czuł się jak w piekle…

Craig uniósł głowę, spodziewając się ujrzeć Tannera, ale kiedy zamiast niego zobaczył Janey Wilcox, jego zaskoczenie było tak wielkie, że o mały włos byłby wylał swojego drinka. Poczuł się tak, jakby ukazał mu się duch, a ona,. sądząc po minie, była równie zdumiona, widząc go tutaj.