Mniej zadowalające były ostatnie doniesienia, według których Maria, mimo braku doświadczenia i sprytu w rządzeniu, okazała się jednak dostatecznie rozumna, by dopasować się do nowej roli. Stopniowo opanowywała sytuację w kraju, posługując się w tym celu jedynym dostępnym sobie środkiem, to znaczy kobiecym wdziękiem. W ten sposób zaznaczył się bardzo wyraźny kontrast między nią a jej kuzynką z rodu Tudorów.

Elżbieta tyranizowała swoich ministerialnych doradców, natomiast Maria siedziała cicho z robótką w dłoniach, słuchała i polegała na autorytecie innych. Stłumiła w sobie upodobanie do pięknych strojów i nosiła skromne aksamity zasłaniające jej alabastrowy dekolt, co także bardzo różniło ją od kuzynki Elżbiety, która nadawała ton modzie w Anglii i stopniowo odkrywała coraz więcej kobiecych wdzięków.

Cnotliwość Marii nie ulegała wątpliwości, a jej cztery damy dworu, same imienniczki, były statecznymi córkami szkockich lordów. Elżbieta wolała nawiązywać przyjaźnie z dworzanami niższymi statusem, lecz za to modnymi i lubiącymi zabawę, a na jej reputację raz po raz rzucała cień swoboda w kontaktach z poddanymi płci męskiej, a zwłaszcza cieszącym się złą sławą Robertem Dudleyem.

Krótko mówiąc, Maria była solą w oku Elżbiety, która również miała silną świadomość swojej kobiecości, natychmiast więc rozpoznała godną rywalkę na tym polu.

Elżbieta znów niespokojnie się poruszyła. Tym razem zasłony zostały ostrożnie rozsunięte i pojawiła się między nimi głowa lady Sidney.

– Czy można w czymś pomóc, Wasza Wysokość?

– Nie. Idź sobie. – Głowa szybko się cofnęła, a Elżbieta znów się zamyśliła.

Snuła swoje rozważania jeszcze kilka minut, aż w końcu doszła do wniosku, że rozstroił ją tak ślub, na którym niedawno była. Ślub George'a Latimara z tym małym nic.

Sama przyczyniła się do zawarcia tego związku, a współdziałał z nią w tym Dudley, ale, o dziwo, gdy nadszedł decydujący dzień, wcale nie czuła satysfakcji z wyniku. Doszła do wniosku, że jej obecność i wcześniejsza pomoc wcale nie były potrzebne, bowiem ta para i bez tego wydawała się szczęśliwa ponad miarę.

Szczęśliwa. Również nad tym słowem warto się zastanowić. Może to właśnie ono ją irytowało? Zmarszczyła czoło. Dlaczego miałoby ją drażnić? Przecież sama jest szczęśliwa, czyż nie? Jest królową Anglii, kobietą władającą najpotężniejszym narodem na świecie, której wystarczy skinąć palcem, by mieć dostęp do wszelkich bogactw i rozrywek, o jakich marzyła długie lata spędzone na zesłaniu, a w dodatku kochał ją najprzystojniejszy i najbardziej czarujący dworzanin w. całym królestwie. Na wargach Elżbiety zaigrał uśmiech.

Drogi Robert, drogi Robin. Było jej z nim tak dobrze, gdy czuł się całkiem swobodnie. Ostatnio jednak zachowywał się tak, jakby chciał zasugerować, że odmawia mu czegoś, co mu się słusznie należy. Jeszcze podczas ich krótkiego pobytu w Maiden Court wydawał się zupełnie inny. Traktował ją z czułością i bez formalnego szacunku, jakby to on był panem, a nie Elżbieta królową, gdy jednak wrócili do Greenwich, to się zmieniło. Robert nie potrafił zrozumieć, że chociaż połączyła ich miłość, to ona, królowa Anglii i najpotężniejszy monarcha na świecie, nie zamierza u swego boku stawiać księcia małżonka, a zwłaszcza takiego, który chciałby do woli korzystać z tego, co należy wyłącznie do niej, czyli z władzy. „Świat traci głowę dla miłości” – powiedział.

Ha! Już to gdzieś słyszała… Naturalnie. George Latimar posłużył się tą maksymą, gdy strofowała go za to, że rezygnuje z dworskiej kariery, wybrawszy żonę niższą stanem. Zresztą ojciec George'a, Harry, musiał mieć podobne poglądy, w swoim czasie, gdy był dworzaninem i przyjacielem jej ojca, Henryka VIII poślubił kobietę, którą pokochał, nie bacząc, że jest córką zubożałego rycerza.

To dziwne, pomyślała Elżbieta, bo przecież z pewnością władza, uwielbienie, wielkie bogactwa i szacunek, gdyby położyć je na jednej szali, powinny ważyć więcej niż… miłość.

Przez szparę, którą zostawiła między zasłonami lady Sidney, Elżbieta zobaczyła, jak zachodzące słońce złoci szyby w oknach jej komnaty. Wkrótce miała nadejść pora kolacji, trzeba więc zostać, ubrać się i poczynić wszelkie przygotowania. Myśl o Latimarach zwróciła uwagę Elżbiety na coś jeszcze. Tego dnia Anna Latimar miała dołączyć do jej dworek.

Budziło to u Elżbiety mieszane uczucia. Poznała córkę Harry'ego w bardzo oficjalnej sytuacji, podczas ślubu jej brata, ale nie odniosła korzystnego wrażenia. O swej przyszłej damie dworu pomyślała, że jest za ładna, zbyt wymowna i zupełnie nieskora do uległości.

Z pewnością tej pannie nie brakowało ambicji, co wyraźnie było widać po jej manierach. Nawet gdyby Annę Latimar porwała miłość i tak nie przestałaby stąpać po ziemi. Markiz by ją zadowolił, ale nikt mniej dostojny, to pewne!

Jednakże Elżbieta uważała, że są powody, dla których Latimarom należą się względy z jej strony. Postanowiła więc przywitać tę pannę życzliwie. Jeszcze raz westchnęła, usiadła na łożu i rozsunęła aksamitne zasłony.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Anna opuszczała Maiden Court zdenerwowana i rozżalona, bowiem nie tak to sobie wyobrażała. Powinna jechać do Greenwich w towarzystwie swoich rodziców i przez całą podróż świetnie by się bawili. Matka z entuzjazmem komentowałaby widoki, a ojciec, ze swym niepowtarzalnym urokiem, przekornie by jej sekundował, a także, niby żartem, udzielał córce ostatnich porad. Tymczasem musiała jechać wiele kilometrów pod eskortą mężczyzny, którego ani nie lubiła, ani nie rozumiała. Zerknęła na niego kątem oka.

Jack Hamilton trzymał się w siodle siwosza z wielką swobodą, ale widać było, że zachowuje czujność. Nieustannie omiatał wzrokiem drogę, toteż Anna ani na chwilę nie zapomniała, że jadą przez bezludną i niebezpieczną okolicę, bo mimo rosnącego dostatku za panowania nowej władczyni bezprawie w Anglii wciąż się zdarzało. Co gorsza, Jack Hamilton nie powiedział do niej ani jednego słowa.

Gdy dotarli do rozstajnych dróg i skręcili na południe, ku stolicy, Anna postanowiła przerwać milczenie.

– Czy w ogóle nie będziemy rozmawiać?

Jack, skupiony na obserwacji gęstego lasu, mogącego stanowić dobrą kryjówkę dla zbójców, odwrócił głowę do panny Latimor.

– Bardzo przepraszam. Czy życzyłaś sobie, pani, prowadzić rozmowę?

– Tak się utarło, gdy dwoje ludzi jest razem.

– Aha… proszę mi wybaczyć. Niezbyt dobrze znam się na konwenansach. Zwracałaś mi już na to uwagę, pani.

– Z pewnością pamiętasz jednak podstawowe zasady dobrego wychowania, panie – odparła sucho.

Nagle uświadomiła sobie, że ona, która z takim podnieceniem czekała na wyjazd, już tęskni za domem oraz że ogarniają ją złe przeczucia związane z pobytem w Greenwich.

Łatwo być pewnym siebie, gdy przyjmuje się w domu gości, pomyślała ponuro, albo gdy odwiedza się sąsiadów, którzy znają i szanują twoją rodzinę. Czy jednak kiedykolwiek gdzieś była lub coś robiła zupełnie samodzielnie, bez wsparcia rodziny?

Nigdy, zawsze bowiem miała w odwodzie ojca, brata lub matkę, którzy pomagali jej uporać się z każdą nową sytuacją. Tymczasem w najważniejszym dniu swojego życia miała przy sobie jedynie Jacka Hamiltona! Złościło ją to, a ponieważ nie zwykła ukrywać takich nastrojów, zmarszczyła czoło.

Lord Hamilton zwolnił bieg konia i pochylił się ku młodej damie.

– Lady Anno, przecież już cię prosiłem, abyś wybaczyła mi moje niedoskonale maniery. Poza tym twój ojciec powierzył cię mojej opiece, a ja traktuję swoje obowiązki poważnie.

Musiała przyznać, że Jack mówi rozsądnie. Gdyby przydzielono jej do towarzystwa starego Waltera, na pewno byłby tak samo czujny, ale przez całą drogę gawędziliby ze sobą. Zwierzyłaby mu się ze swoich obaw, a wierny sługa natychmiast by je rozwiał, uważał bowiem panienkę za wcielenie doskonałości.

Natomiast Jack Hamilton wręcz przeciwnie. Była pewna, że jej nie lubił i nie cenił, co więcej, po prostu go nie obchodziła. Nawet nie chciał na nią spojrzeć, bo gdy zwrócił się do niej, wzrok miał wbity w jakiś punkt nad jej ramieniem.

On przypomina ducha, pomyślała, chociaż może ruszać się i oddychać, ale w środku jest martwy. Przebiegł ją dreszcz. Ten mężczyzna działał na nią wręcz odpychająco. Ktoś taki nie nadawał się do tego, by towarzyszyć jej w świecie, gdzie królują ciepło i radość, a w takich właśnie krainach Anna zwykła przebywać.

Oba konie szły teraz ślimaczym tempem. Po lewej stronie płynęła rzeka, jechali bowiem wzdłuż Tamizy, a przed sobą ujrzeli przydrożną gospodę.

– Czy nie moglibyśmy zrobić krótkiego przystanku? – spytała. – Chciałabym napić się czegoś zimnego, a myślę, że Jenny również. – Czule poklepała klacz.

– Wobec tego istotnie powinniśmy się zatrzymać – stwierdził Jack i spojrzał w niebo. Pogoda była ładna, a przejechali już kawał drogi. Z zadowoleniem stwierdził, że jego towarzyszka jest dobrą amazonką. Świetnie trzymała się w siodle i zręcznie kierowała koniem nawet wtedy, gdy pokonywali nierówności terenu. Wprawdzie Jack bardzo chciał dojechać do Greenwich przed zapadnięciem zmroku, ale na krótki postój mogli sobie pozwolić.

W gospodzie nie było osobnego salonu dla dam, w którym mogłyby odpocząć i czegoś się napić, jednak karczmarz wskazał im miejsca na dworze z widokiem na rzekę. Anna usiadła i wbiła wzrok w wyjątkowo leniwy nurt, a Jack zajął się końmi. Po chwili karczmarz przyniósł piwo.

Hamilton wkrótce dołączył do swej podopiecznej. Gdy upił łyk, na jego wardze została biała smuga. Otarł ją rękawem i zaczął prowadzić dość niezręczną rozmowę o otaczającym ich krajobrazie, wskazując przy tym na rząd chłopców łowiących ryby nad rzeką.

Anna spojrzała na niego zdziwiona, bo Hamilton najwyraźniej starał się teraz ją zabawić. Doceniła ten wysiłek, widać było bowiem, że zupełnie nie potrafił rozmawiać o niczym. Gdy karczmarz dolał im piwa do kufli i przyniósł na drewnianym półmisku chleb oraz ser, powiedziała: