Usłyszeli, jak Christian zatrzymał się wysoko na schodach. Peter wciągnął głęboko powietrze i zaczął wchodzić na górę. Helle nie wiedziała, czy ma zostać, czy iść razem z nim. W końcu wybrała to drugie.

Drzwi do niebezpiecznej sali były rzeczywiście otwarte. Stała w nich jakaś postać.

– Co tu robicie? – spytał znajomy głos. Christian odetchnął głośno z ulgą i ruszył na dół.

Okazało się, że to policjant, którego wcześniej spotkali w majątku Vildehede.

– Ale nas pan wystraszył! – zawołał Christian, kiedy stali już wszyscy razem. – Słyszeliśmy pańskie kroki, gdy byliśmy w podziemiach, i pobiegliśmy na górę, żeby sprawdzić, kto tu buszuje po nocy.

– A co robiliście w podziemiach?

Christian opowiedział o tajemniczym pomieszczeniu zaznaczonym na planie, po którym nie ma ani śladu. Policjant nie skomentował tego, mruknął tylko coś o kompletnym braku odpowiedzialności.

– Ale skąd pan się tu wziął? – zapytał Christian.

– Już od kilku dni pełnimy w wieży straż – odparł funkcjonariusz. – Dziś wieczorem moja kolej. Właśnie szedłem na górę, żeby obejrzeć obrazy, i wtedy usłyszałem was, szaleńcy, więc nie zapalałem światła.

– Obrazy? – zdumiał się Christian. – Dlaczego?

– W tej sali nie ma właściwie nic innego.

Młody dziedzic westchnął głęboko.

– Obrazy! Oczywiście! Ale ze mnie głupiec!

– Co się stało? – spytał policjant.

Christian zniecierpliwiony machnął ręką.

– W tych malowidłach nie ma nic ciekawego. Ale teraz przyszło mi na myśl, że w domu na strychu przechowujemy całą masę rupieci. Stare rzeczy, które zostały wyniesione z wieży, kiedy się okazało, że podłogi są zbyt zniszczone i trzeba je zdemontować. Jeżeli się nie mylę, znajduje się tam również wiele obrazów…

– Czy sądzi pan, że mogą one mieć jakąś wartość?

– Sądzę – rzekł Christian z naciskiem – że niezależnie od tego, czy chodzi o obrazy, czy może o coś całkiem innego, to właśnie tam znajdziemy „złotego ptaka”!

Wszyscy słuchali w milczeniu.

– Jakąś niezwykle wartościową rzecz – odezwał się policjant zamyślony. – Której ktoś tu szukał… Ktoś, kto nie wiedział, że została stąd zabrana. To niegłupi pomysł. Musimy to sprawdzić! Zamknę tylko drzwi i idziemy.

W drodze na dół Christian szepnął do Helle:

– Chyba nie jesteś na mnie zła?

Potrząsnęła tylko głową, nie mając odwagi podnieść wzroku.

Nagle ścisnął ją za ramię.

– Zauważyłem przecież, że nie było ci to niemiłe. Odprowadzę cię do domu.

Helle ogarnęła panika. Właśnie znaleźli się na placu przed wieżą. Zatrzymali się, czekając, aż policjant zamknie bramę.

Mężczyźni zaczęli iść w stronę majątku, lecz Helle nie ruszyła się z miejsca. Jej oczy zrobiły się wielkie ze strachu.

– Oczywiście! – zreflektował się policjant. – Ty przecież musisz wracać do domu!

– Tak – odparła żałośnie. – Boję się, ale jeśli nie wrócę na noc, będę miała sporo nieprzyjemności. Chociaż tak bardzo chciałabym pójść z wami.

W czasie kiedy Christian dyskutował z policjantem, jak rozwiązać ten problem, Helle szepnęła do Petera, nie patrząc na niego:

– Proszę cię, odwieź mnie!

Wyczuł w jej głosie desperację, spojrzał na Christiana i dodał dwa do dwóch.

– Dobrze – odparł półgłosem. I głośno powiedział: – Najlepiej, jeśli pan zostanie i pokaże drogę policjantowi, paniczu. Ja zaraz wrócę, tylko przewiozę Helle na drugą stronę zatoki.

– Ale… – zaczął Christian.

Widać policjant również nie był ślepy ani głuchy.

– Wspaniale – zagrzmiał. – Niczego szczególnego nie udało nam się dziś w nocy znaleźć. Wiecie, co zrobimy? Młody dziedzic uda się teraz ze mną na strych i trochę się tam rozejrzymy. Na razie nie będziemy o niczym decydować. Przynajmniej do jutra rana. A wtedy ta młoda dama będzie mogła nam towarzyszyć.

Christian burknął niezadowolony:

– No dobrze, możemy się tak umówić. A jutro możesz przyjechać razem z Andersenem, Helle. Ma on coś do załatwienia po drugiej stronie jutro o ósmej. Bądź o tej porze na nabrzeżu!

– Dziękuję – wymamrotała cicho Helle.

Później zeszła razem z Peterem Thornem nad zatokę. W jego towarzystwie czuła się bezpiecznie, nie interesował się nią w najmniejszym stopniu. Nie był dla niej nikim więcej niż dojrzałym, odpowiedzialnym mężczyzną, na którym można polegać.

Granatowa noc kładła się łagodnie nad światem, księżyc odbijał się w wodzie, która lekko się marszczyła. Helle rozmyślała nad wydarzeniami ostatnich dni i czuła wypełniający ją cudowny spokój, teraz kiedy wkoło było tak cicho.

Peter nie zakłócał jej myśli aż do chwili, kiedy przybili do brzegu. Spoglądał na drugą stronę, gdzie rysowała się wyraźnie sylwetka wieży Vildehede.

– Gdzie właściwie mieszkasz? – spytała Helle.

Wskazał na mały, biały domek na prawo od majątku, położony w pobliżu lasu.

– Tam. Z tej strony wygląda trochę inaczej, dużo ładniej. Ale z bliska i w świetle dnia widać, że jest zniszczony. Odprowadzę cię do domu.

– Myślisz, że nadal grozi mi niebezpieczeństwo?

– Nigdy nic nie wiadomo.

Dziewczyna zgodziła się bez większych protestów.

– Czy… dziedzic zachował się wobec ciebie niegrzecznie tam na wieży?

Helle nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć.

– To chyba moja wina, że nie potrafię radzić sobie w takich sytuacjach – odparła wymijająco.

– Porozmawiam z nim – obiecał leśniczy.

– Tobie chyba też nie będzie łatwo? Jest przecież twoim chlebodawcą.

– Chłopak musi się nauczyć odpowiedniego zachowania – rzucił Thorn tonem ostrzejszym niż zwykle. Po czym zapytał trochę zakłopotany. – A jak ci idzie pisanie?

Uśmiechnęła się z ulgą.

– Zaczęłam nową powieść, mam ją w głowie – roześmiała się. – Ten redaktor mnie zachęcił. Udzielił mi kilku rad, o czym powinnam pisać, a czego unikać. Powiedział, że w niektórych scenach ujawnia się ton subtelnej erotyki… O, przepraszam, nie wypada mi chyba o tym mówić.

Znowu zachowała się zbyt impulsywnie. Ciągle mówi coś bez zastanowienia! O takich rzeczach nie rozmawia się z Peterem Thornem, absolutnie! On chyba rzadko zagląda do książek!

Lecz leśniczy ponownie zaskoczył Helle.

– Byłoby mi bardzo miło, gdybym mógł przeczytać coś, co napisałaś – powiedział cicho.

Spojrzała na niego badawczo, trochę zarumieniona. Czy nie pomyślała o tym, że ci, którzy kupią jej książkę, będą chcieli ją również przeczytać?

– Jeżeli naprawdę chcesz marnować na to czas, to… Mam w domu powieść, którą mi zwrócono, tę, po której obiecywałam sobie tak wiele. Niestety to tylko rękopis, bo nie mam maszyny do pisania.

– Bardzo chętnie go przeczytam – zapewnił poważnie.

Helle się ożywiła.

– Poczekaj, zaraz przyniosę!

Wbiegła do domu jak na skrzydłach. Teraz, kiedy wiadomo, że książka się nie ukaże i nikt inny nie będzie mógł jej przeczytać, dobrze, że przynajmniej jedna osoba zapozna się z jej treścią.

Podała leśniczemu rękopis utworu, zatytułowanego po prostu „Tęsknota”, a on obiecał, że postara się oddać go jak najprędzej. Następnie życzyli sobie nawzajem dobrej nocy i Peter ruszył w powrotną drogę.

Helle stała jeszcze przez chwilę i patrzyła za nim, jak znika między krzewami dzikiego bzu. Poczuła nieprzyjemne dławienie w krtani – strach albo potrzebę zatrzymania leśniczego. Sama nie rozumiała, czemu.

ROZDZIAŁ IV

Helle powinna była się tego spodziewać: w wejściu stała gospodyni o siwiejących jasnorudych włosach, nalana niczym góra drożdżowego ciasta, zwracając swe wodnistoniebieskie oczy w stronę dziewczyny.

– No tak, czy uważasz, że to odpowiednia pora powrotu do domu?

– Rzeczywiście, zrobiło się trochę późno, Ale nie mogłam wcześniej wyjść.

– Wiesz co? Ani trochę nie wierzę w to, jakoby pani Wildehede miała zaprosić ciebie, prostą pomoc z domu starców, na wykwintną kolację! Myślę, że wyszłaś w zupełnie innej sprawie. I do tego wracasz w towarzystwie tego leśniczego. Co ja mam o tym myśleć?

Helle zmieszała się.

– Ale… on tylko pomógł mi się przedostać na drugą stronę zatoki – jąkała. – Poza tym jest przecież starszym człowiekiem.

– Starszym? On? – zawołała gospodyni skrzekliwym głosem. – Ma nie więcej niż dwadzieścia osiem lat, wiem, bo moja kuzynka pracuje jako kucharka w majątku. Wszyscy mówią, że ten mężczyzna jest niebezpieczny!

– Peter Thorn miałby być niebezpieczny? – uśmiechnęła się Helle niepewnie. – Wręcz przeciwnie! Wcale nie zwraca na mnie uwagi, jeśli o to pani chodzi.

– Nie, nie chodzi o to! Nie zwraca na ciebie uwagi, bo nienawidzi kobiet – rzekła gospodyni z triumfem. – Nie czeka cię z jego strony nic dobrego, wierz mi! Wydaje mi się, że pełni rolę przyzwoitki dla ciebie i tego bogatego uwodziciela. Ale ja nie mam zamiaru brać udziału w tej komedii. Daję ci tydzień na spakowanie się i znalezienie innego mieszkania. To przyzwoity dom, chyba wiesz!

Helle przeraziła się. Nie dlatego, żeby jej się tu podobało, ale znalezienie nowego pokoju nie będzie łatwe, zwłaszcza że nie ma pieniędzy na wpłacenie zaliczki.

Gospodyni poszła do siebie. Helle nie pozostało nic innego, jak położyć się spać.

Zmartwiona wśliznęła się do łóżka i naciągnęła kołdrę po uszy. Długo leżała, nie mogąc usnąć, i wpatrywała się w jasną noc, aż księżyc skrył się za drzewami.

Następnego dnia rano stary Andersen pomógł Helle przeprawić się przez zatokę. Dziewczyna stanęła na dziedzińcu majątku, nie bardzo wiedząc, co robić. W domu Christiana panowała cisza, rolety na pierwszym piętrze były zaciągnięte. Dziedzic najwidoczniej nie należał do rannych ptaszków.

Helle nie miała ochoty wchodzić kuchennymi drzwiami i tłumaczyć służbie, po co przyszła. Zbyt wiele pytań, zbyt wiele badawczych spojrzeń.

Niepewnie podążyła ścieżką, która, jak sądziła, prowadziła do mieszkania leśniczego.

W chwilę później stanęła przed skromnym, białym domkiem. Pies wątpliwej rasy poderwał się w jej stronę, groźnie ujadając, lecz Helle, która kochała zwierzęta, wcale się nie wystraszyła. Zaczęła przemawiać do psa przyjaźnie i spokojnie, pozwalając mu się obwąchać. W chwilę później mogła go już poklepać i pogłaskać.