– Ten tutaj? – wykrztusił, kiedy przyjrzał się uważnie fotografii. – Ach, to Mogensen. Spotkał go tragiczny los!

– Czy to znaczy, że on nie żyje? – spytał Lund, pełen najgorszych przeczuć.

– Nic mi o tym na razie nie wiadomo. Ale to by mnie wcale nie zdziwiło. Był bardzo utalentowanym człowiekiem. Zaczynał tutaj w redakcji, lecz niestety pił i szybko się stoczył. Przechodził na coraz mniej odpowiedzialne stanowiska, aż wreszcie jakiś czas temu musiałem go zwolnić.

– Czy ma pan jego adres?

– Proszę spytać w sekretariacie.

Lund otrzymał adres i wraz z Helle opuścił wydawnictwo.

– Najpierw odwiozę cię do hotelu, bo nie chcę cię narażać na spotkanie z Mogensenem.

– Ale tak bardzo chciałabym się zobaczyć z moimi przyjaciółmi z Vildehede.

– Wykluczone! Nikt nie może się dowiedzieć, gdzie się zatrzymałaś. I pod żadnym pozorem nie wychodź z pokoju. Wąsal nadal znajduje się na wolności.

Lund wstąpił jeszcze po drodze na komendę, zabierając ze sobą dwóch ludzi do pomocy, nakaz aresztowania i nakaz rewizji. Następnie udał się pod adres, otrzymany w sekretariacie wydawnictwa.

Drzwi uchyliły się nieznacznie, zabezpieczone łańcuchem, i ukazała się w nich nie ogolona twarz.

– Czego chcecie? – zabrzmiał niewyraźny głos. Przez szparę uderzył policjantów odór wódki.

– Policja.

Łańcuch został zwolniony.

Mogensen był kiedyś z pewnością zadbanym i przystojnym mężczyzną, który przed łatwowierną dziewczyną z powodzeniem mógł odegrać rolę lekarza lub profesora. Teraz jednak ledwie trzymał się na nogach i z dawnej świetności pozostało niewiele.

Lund oznajmił mu, że jest aresztowany pod zarzutem oszustwa i używania fałszywych tytułów, oraz pokazał nakaz rewizji.

– Ach, tak – rzucił gospodarz zaskoczony. – A co spodziewacie się tu znaleźć?

– Może rękopisy. Napisane przez pewną młodą autorkę.

Mogensen tylko prychnął pogardliwie i pozwolił funkcjonariuszom szukać do woli.

Nie znaleźli żadnych papierów. Ani też jakichkolwiek brudnopisów czy notatek, sporządzonych przez Helle.

– Czy teraz jesteście zadowoleni? – mruknął Mogensen.

– Niezupełnie, nie znaleźliśmy tego, czego szukaliśmy – odparł Lund łagodnym głosem. – A to co takiego? – zawołał nagle zdumiony. Kiedy pokazywał Mogensenowi dziwny przedmiot, w jego oczach pojawił się triumf.

Następnego dnia wszyscy zainteresowani ponownie pojawili się w sądzie. Helle weszła po schodach wraz ze swym adwokatem i przedzierała się przez tłum czekający w holu.

Nieoczekiwanie usłyszała zdyszany głos:

– Helle!

Odwróciła głowę. To Peter!

Przez sekundę trwali tak naprzeciw siebie, Peter chwycił dziewczynę za ręce i usiłował coś powiedzieć, lecz był tak głęboko poruszony, że tylko ciepło się uśmiechnął. Helle poczuła się spokojna. I silna, jakby Peter w swym geście przekazał jej jakąś moc. Po chwili jednak adwokat pociągnął ją za sobą.

Leśniczy patrzył, jak dziewczyna znika za drzwiami sali rozpraw, a w jego oczach pojawił się smutek. Zdawał sobie sprawę, że gdyby musiał walczyć z olbrzymami, smokami lub z czymkolwiek, co mógłby pokonać przy użyciu siły, odniósłby zwycięstwo. Ale Bernland był innego rodzaju przeciwnikiem, złym człowiekiem, wykorzystującym kłamstwo i stosującym niedozwolone chwyty. Peter czuł się bezsilny, wydawało mu się, że nic nie może dla Helle zrobić.

Pierwsi świadkowie tego dnia nie zasługiwali na szczególną uwagę. Przesłuchanie toczyło się ospale, a publiczność ziewała. Szanse Helle i Bernlanda wydawały się niemal równe, choć może oskarżony miał pewną przewagę ze względu na to, że dziewczynie brakowało dowodów.

Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia, pomyślała Helle w panice. Tej sprawy nigdy nie uda się rozwiązać, a podejrzenie będzie na mnie ciążyć do końca życia. A moich powieści, które tak wiele dla mnie znaczą, na pewno już nie odzyskam.

Nagle drgnęła. Wywołano jej nazwisko, wzywając na świadka. Publiczność poprawiła się na swoich miejscach.

Helle znalazła się w krzyżowym ogniu pytań obrońcy Bernlanda. Starała się odpowiadać zgodnie z prawdą, lecz pytania były podstępne i przebiegłe i często zadawane w innym zamiarze, niż początkowo mogło się wydawać. Czuła się zbita z tropu. Adwokat Bernlanda dążył do tego, by dziewczyna zaprzeczała samej sobie, ale mimo to zdołała wybrnąć z najgorszych pułapek.

Wypytywał Helle o najdrobniejsze szczegóły życia prywatnego, natomiast wyraźnie unikał tematu samych rękopisów. Z kolei jej adwokat, Marholm, który zadawał pytania jako następny, mówił głównie o powieściach. Przedstawił sądowi notatki, sporządzone przez Helle w hotelu, analizował je i porównywał z książkami Bernlanda.

– I proszę zapamiętać sobie jedną rzecz, panie Bernland – rzucił ostrzegawczo, zwracając się w stronę sali. – Posiadam streszczenia obu brakujących powieści: jednej z dawniejszych i najnowszej, która jeszcze nie ma tytułu. Zamierzam dostarczyć ich kopie wszystkim wydawcom w kraju. Niech więc pan nawet nie próbuje wydać ich jako swoje własne!

Bernland nawet nie drgnął, lecz jego adwokat wyraził sprzeciw. Sprzeciw został uznany, ale Marholm osiągnął to, co zamierzał.

Kiedy Helle pozwolono w końcu wrócić na miejsce, czuła się jak wykręcona przez wyżymaczkę. Nie sądziła, by udało się jej przekonać sąd o winie Bernlanda. Twarze sędziów wydawały się nieprzeniknione i poważne, niemal surowe.

Ale oto zaczęły się dziać rzeczy, których nikt nie przewidział.

Adwokat Marholm wezwał na świadka panią Astę Bernland.

Bo Bernland drgnął i poderwał się z miejsca.

– Protestuję! Żonie nie wolno świadczyć przeciw mężowi.

– Chciałbym zauważyć, że nie jesteście już małżeństwem – odparł Marholm z chytrym uśmieszkiem. – Państwo się przecież rozwiedli. Zresztą skąd pan wie, że pańska była żona zamierza świadczyć przeciw panu?

Bernland usiadł, czerwony z wściekłości na twarzy.

A więc tak. Jednak dostał rozwód! Skłamał, żebym nie robiła sobie żadnych nadziei, pomyślała Helle zaskoczona. Mogę się tylko z tego cieszyć.

Pani Bernland okazała się piękną kobietą, innej ten człowiek naturalnie by nie wybrał. Odpowiadała krótko i zwięźle.

– Mój były mąż miał zawsze chorobliwie wygórowane ambicje – odparła na jedno z pytań Marholma. – Nie mógł przeboleć, że jego brat jest znanym dramaturgiem, nawet cierpiał z tego powodu na głęboką depresję. Wielokrotnie słyszałam, jak Bo poprzysięgał sobie, że będzie bardziej sławny niż brat, że jeszcze go prześcignie.

– Jako pisarz?

– Właśnie. Lecz wyniki jego starań w tym kierunku były dość żałosne.

– Tak, mieliśmy dziś możliwość wysłuchania niektórych fragmentów wczesnych jego utworów dla porównania z powieścią „Elisabeth Engman”. Różnica jest uderzająca. Czy czytała pani „Elisabeth Engman”, pani Bernland?

– Tak, czytałam i, pominąwszy niektóre niesmaczne opisy, nie mieści mi się w głowie, że Bo mógł być jej autorem. Chyba że nagle obudził się w nim talent. Według mnie tylko kobieta mogła tak napisać o kobiecie.

– Wnoszę sprzeciw – odezwał się adwokat Bernlanda. – Takie opinie nie mają znaczenia dla sprawy. Żądamy dowodów!

A właśnie o to było najtrudniej – o dowody.

O ciotce Belli pani Bernland powiedziała:

– Ach, to biedna kobieta. Zrobi wszystko za butelkę wina. A od kiedy przepiła wszystkie swoje pieniądze, jest zależna od cudzych datków. Jeśli ktoś jest wystarczająco bezwzględny, łatwo może to wykorzystać.

Potem miejsce pani Asty Bernland zajął Mogensen.

Helle zaczerwieniła się na widok swojego „lekarza”, który kazał jej miesiącami leżeć w łóżku i przepisywał pastylki miętowe na chorobę serca, na którą nie cierpiała.

Mogensen, ogolony i nienagannie ubrany, zaprzeczył stanowczo wszystkiemu. Nie, nigdy nie udawał lekarza czy profesora. Dlaczego miałby to robić?

– Ale zna pan Bo Bernlanda? – spytał Marholm.

Mogensen trwał przy swoim.

– Widywałem go czasem w wydawnictwie, ale nie znam go bliżej.

Adwokat Marholm wyjął więc swą kartę atutową, którą otrzymał od Lunda.

– Ten tajemniczy przedmiot policja znalazła wczoraj w pańskim mieszkaniu. Co może pan o tym powiedzieć?

Mogensen nie odpowiadał. Helle patrzyła zdumiona na rzecz, którą adwokat trzymał w górze.

– Czy mam powiedzieć, co to jest? – spytał Marholm. – To sztuczne wąsy. Proszę je założyć!

– Nie zrobię tego. To nie karnawał.

Kilku porządkowych spełniło polecenie Marholma, a wtedy z sali rozległ się krzyk Christiana:

– To on! Ten pijaczyna, który pobił mnie przed wejściem do biblioteki!

– Poznaję go. To ten turysta, który powiedział mi, że dziewczyna wcześniej zeszła z wieży – dodała przewodniczka.

– Spokój na sali! – zarządził sędzia, uderzając młotkiem w stół.

– Teraz się pan nie wykręci! – rzekł Marholm. – Odpowie pan za potrójne usiłowanie morderstwa, Mogensen. – Wiemy też przypadkiem, że znajdował się pan w wydawnictwie tego dnia, kiedy Bernland podsłuchał rozmowę między Christianem Wildehede a wydawcą. To, moje panie i moi panowie, świadczy o tym, że oskarżony jest zamieszany w napad na dziedzica. Polecił panu śledzić młodzieńca w drodze do biblioteki, prawda?

Bernland i jego adwokat wnieśli zdecydowany sprzeciw. Mogensen został wyprowadzony. Z wściekłością zerwał wąsy z twarzy.

– A teraz – rzekł Marholm z wyraźnym zadowoleniem – chciałbym przesłuchać ostatniego świadka. Jeden z policyjnych ekspertów pracował bez wytchnienia, by zdążyć na dziś przygotować pewną analizę, i udało mu się. Jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie. Proszę go teraz o zajęcie miejsca w loży świadków.

Drobny i niepozorny człowiek złożył przysięgę. Marholm zaczął:

– Przeprowadził pan ostatnio analizę rękopisu powieści, której Helle Strøm nadała tytuł „Tęsknota”, a Bo Bernland nazwał „Elisabeth Engman”. Przejrzał pan również konspekt, notatki i brudnopis. Czy mógłby pan przedstawić swoje wnioski?