– Nie chciałbym wnikać w aspekty literackie, choć i tam można by wiele znaleźć. Wolałbym przejść do spraw bardziej konkretnych, czyli do dowodów, których brakuje w tej sprawie. Zbadałem papier, na którym Helle Strøm sporządziła swój rękopis, oraz ten, którego dla swoich zapisków użył Bernland. Okazuje się, że papieru wykorzystanego przez oskarżonego na rzekomy brudnopis nie było jeszcze w handlu kilka miesięcy temu. Rękopis Helle Strøm został napisany na długo przed pierwszymi notatkami Bernlanda, a więc zanim Bernland oskarżył dziewczynę o kradzież swojej powieści.

ROZDZIAŁ XI

Na sali rozpraw powstał nieopisany chaos. Sędzia bezskutecznie usiłował uspokoić zebranych. W końcu, wykorzystując chwilę ciszy, ogłosił przerwę.

Peter w jakiś sposób przecisnął się do Helle i rozłożywszy ręce, chronił ją przed napierającymi osobami, które pragnęły jej pogratulować. Helle dostrzegła wśród nich promiennie uśmiechniętego Christiana.

Adwokat Marholm był zadowolony:

– Świetnie nam poszło. Pozostało jeszcze tylko kilka drobiazgów do wyjaśnienia. I odzyskanie najnowszego rękopisu.

– To nie jest taki drobiazg – odezwał się Peter.

Helle czuła się bardzo szczęśliwa z powodu pomyślnego zakończenia sprawy, a także dlatego, że Peter, silny i stanowczy, znowu znajdował się tak blisko. Ze wzruszenia nie mogła wydobyć słowa. Uśmiechała się tylko rozpromieniona.

Nagle od strony tylnych ławek rozległ się rozpaczliwy krzyk i szmer głosów umilkł.

To Bella Bernland.

– Nie możecie tego zrobić! – wołała. – Nie możecie zamknąć Bo w więzieniu, co będzie ze mną? Z czego mam teraz żyć?

Bella, która przez wiele dni nie miała w ustach kropli alkoholu, nie panowała nad swoimi słowami. Kierował nią prymitywny egoizm i niepohamowane współczucie dla samej siebie.

– A Mogensen?! – histeryzowała. – Z nim jest tak samo źle! Został bez pracy, bez pieniędzy i nie ma nic do picia. Mój bratanek załatwiał mu wszystko!

I w ten sposób wyjaśniło się, dlaczego Mogensen trzykrotnie próbował dokonać zabójstwa. Bernland przez cały czas wykorzystywał jego słabość.

Nikt nawet nie starał się uciszyć Belli.

Sędzia główny i dwóch sędziów posiłkowych, wychodzący z sali, zatrzymali się w drzwiach i słuchali z zainteresowaniem. Jedynie adwokat Bernlanda torował sobie drogę, by czym prędzej zamknąć kobiecie usta, ale nie od razu mu się udało.

– Wszystkiemu winna jest ta dziewczyna – szlochała Bella, tak że ledwie ją można było zrozumieć. – Robiłam, co mogłam, byłam dla niej miła, opiekowałam się nią, a nawet gotowałam, co uważam za rzecz najnudniejszą na świecie. I właśnie wtedy, kiedy skończyła tę przeklętą powieść i Mogensen miał jej dać proszek, żeby się jej pozbyć na zawsze, ta mała uciekła! Dlaczego mi to zrobiła? Bo nie zostawił na mnie suchej nitki, że jej nie upilnowałam, to takie niesprawiedliwe!

Tymczasem obrońca Bernlanda dotarł do Belli i położył kres dalszym jej wynurzeniom.

– A więc uciekłaś w samą porę, Helle! – rzekł Christian. – Zgodnie z ich planem miałaś zniknąć bez śladu.

– Bernland nie mógł przecież trzymać „złotego ptaka” bez końca – przytaknął adwokat Marholm. – Pomyślał pewnie, że cztery powieści wystarczą, by osiągnąć sławę i bogactwo, których tak straszliwie pragnął.

Ku sali rozpraw przeciskał się strażnik.

– Panie sędzio! Bernland uciekł! Pilnowaliśmy Mogensena, bo jest oskarżony o próbę zabójstwa. Natomiast Bernland pozostawał bez nadzoru, gdyż jego sprawa jeszcze nie została rozstrzygnięta. Poszedł do toalety i nikt go już od tego czasu nie widział!

– Co pan mówi?! Kiedy to się stało?

– Jakiś kwadrans temu.

W tej samej chwili weszła sekretarka biura sądu.

– Dzwonią z banku obok, panie sędzio. Bernland właśnie opróżnił swoją skrytkę.

– Do licha! – zawołał Marholm. – Gdzie on teraz jest?

– Pojechał samochodem w kierunku zachodnim.

– Czy podejmował pieniądze?

– Według urzędników bankowych zabrał głównie jakieś papiery. Grube pliki.

– Rękopisy Helle! Sprowadźcie samochód! Szybko!

Dwóch strażników ruszyło jednocześnie ku wyjściu, wpadając na siebie z rozpędu.

– Jadę z wami! – zawołał Christian.

– Ja też! – wykrzyknął Peter. – Chodź, Helle!

Wiele osób rzuciło się jednocześnie do drzwi. W jaki sposób udało im się wyjść, pozostaje zagadką. Dobrze, że silny i rosły Peter zadbał o to, by nie wypchnięto Helle na sam koniec.

Strażnicy natychmiast znaleźli duże, szybkie auto, do którego wpakowało się tyle osób, ile mogło pomieścić. Pasażerami okazali się adwokat Marholm, Lund, Helle, Peter, Christian, dwóch konstabli i pewien młody chłopak, który nie wiadomo, czego tam szukał. Szybko go wyproszono i rozpoczęła się szaleńcza pogoń. Samochód, kierując się na zachód, minął w pędzie budynek banku i przerażonych ludzi, szukających schronienia za słupami latarni i w bramach.

Helle siedziała na tylnym siedzeniu, wciśnięta między Petera a Christiana, funkcjonariusze zajęli miejsca naprzeciw, a adwokat i Lund zmieścili się na przodzie obok kierowcy. Pędzili z zawrotną szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

– Myślicie, że go złapiemy? – spytała Helle oszołomiona.

– Z pewnością, jeśli uda się nam zachować taką prędkość – odparł Christian. – Chyba że Bernland obrał jakąś inną drogę.

Marholm odwrócił się nieznacznie do tyłu.

– Zakładamy, że będzie próbował dostać się na prom, żeby później dotrzeć do Niemiec. Szwecja jest już bowiem zamknięta dla niego jako pisarza. Ale jeżeli uda mu się przetłumaczyć powieści Helle na niemiecki, to dopnie swego.

– Nie poddaje się tak łatwo – mruknął Lund. – Obyśmy tylko go dostali, zanim wsiądzie na prom!

Dawno już wyjechali z miasta. Dokoła rozpościerał się niebieskawy, błotnisty krajobraz, typowy dla duńskiego przedwiośnia.

– Gdzie jesteśmy? – spytała Helle.

– Niedaleko Vildehede – odparł Lund. – Majątek leży dokładnie na północ stąd.

– Tam widać jakiś samochód! – krzyknął Christian. – Na skraju tego pola. Teraz zniknął w lesie.

– Może to być zupełnie przypadkowy wóz, Ale załóżmy, że to Bernland. Czy możemy trochę przyspieszyć?

– W tym błocie to niemożliwe – odpowiedział kierowca.

Dotarli do lasu. Dopiero wtedy Helle uświadomiła sobie, że z całej siły zaciska pięści i zagryza zęby.

Samochód kołysał się w głębokich koleinach. Helle przysunęła się blisko Petera, musiała przyznać, że bijące od niego ciepło sprawiało jej przyjemność. Nigdy w życiu nie czuła się tak wytrzęsiona i obolała, ale za nic w świecie nie zrezygnowałaby z tej jazdy!

Wreszcie pomiędzy drzewami pozbawionymi jeszcze liści dojrzeli wóz, którym uciekał Bernland.

– Depczemy mu po piętach! – zawołał Christian. – Już nas zobaczył. Patrzcie, odwrócił się! To jego gęba!

– Teraz możemy chyba zwiększyć szybkość – zaproponował Marholm.

Przez chwilę siedzieli w napięciu, obserwując, jak na zmianę oddalają się, to znowu zbliżają do uciekającego.

– Mamy go – rzucił Lund.

Helle czuła mdłości.

– Co to takiego fruwa w powietrzu? – spytał nagle Peter. – Wygląda jak duże płatki śniegu.

– Ten drań coś wyrzuca! – zawołał Christian. – Jakieś papiery.

Ziemia pokryła się drobnymi, białymi strzępami papieru.

Helle ogarnęło niedobre przeczucie.

– Zatrzymajcie się! – pisnęła. – A jeżeli to…

Samochód zahamował tak gwałtownie, że dziewczyna wpadła w ramiona jednego z konstabli. Christian wyskoczył z wozu, złapał jeden ze skrawków podartej kartki, po czym opadł z powrotem na siedzenie.

– To przypomina pismo Helle. Co tu jest napisane? „…kiedy byliśmy w Odense – rzekł Erl…”

– To moja najnowsza powieść! – jęknęła Helle. – Porwał ją na strzępy! A ja nie mam nawet kopii!

– Chodź! – odezwał się Peter przytomnie. – Wysiądziemy i pozbieramy wszystkie kawałki rękopisu.

– Czy mam wam pomóc? – spytał Christian bez entuzjazmu.

– Nie, lepiej goń tego łotra! Czy zauważyłaś, Helle, kiedy zaczął sypać ten „śnieg”?

– Chyba dopiero za ostatnim zakrętem.

– Później po was przyjedziemy – rzekł Lund. – Weźcie torbę na te drobinki.

Samochód ruszył i Helle z Peterem zostali sami w lesie.

– Nigdy nam się nie uda pozbierać wszystkiego – jęknęła dziewczyna.

– Uda się – rzekł Peter, próbując jej dodać otuchy.

Pobiegli do zakrętu i od razu znaleźli miejsce, w którym Bernland zaczął drzeć rękopis. Na szczęście nie było wiatru, ale kawałki papieru wyrzucone z pędzącego samochodu i tak rozsypały się dokoła. Niektóre pofrunęły pomiędzy drzewa.

Szli po obu stronach drogi, żeby zebrać możliwie wszystko.

Nagle w lesie rozległ się huk i Helle aż podskoczyła.

– Czyżby strzelał?

– Nie, to chyba coś z samochodem, może awaria układu wydechowego lub koła.

– Miejmy nadzieję, że to nie nasz wóz się zepsuł – mruknęła Helle i dalej zbierała porozrzucane kawałki papieru.

Przez chwilę oboje szli w milczeniu.

– Helle, dużo rozmyślałem – odezwał się nagle Peter. – O tym wszystkim, o co miałaś do mnie pretensje.

– Nie miałam do ciebie pretensji, Peter.

– W każdym razie muszę ci przyznać absolutną rację. Byłem ślepy i uparty.

Helle zdjęła z gałęzi kawałek kartki.

– Ja także wiele rozmyślałam, kiedy mieszkałam na Fionii, i doszłam do wniosku, że potraktowałam cię niesprawiedliwie. Powinnam uszanować twój stosunek do kobiet. Zresztą ja także nie potrafię zrozumieć, jak można strzelać do zwierząt jedynie dla własnej przyjemności

– Wiele się w tym czasie nauczyłem, Helle! Możesz mi wierzyć! Zrozumiałem, że są także wspaniałe kobiety. Jest wśród nich taka, bez której nie potrafię żyć. Boże, omal nie oszalałem! Nieustannie napotykałem mur nie do przebycia, kiedy usiłowałem się z tobą skontaktować. Miałem ci tak wiele do powiedzenia… O, popatrz, już się tak nie stara, wyrzuca całe arkusze.