– To dobrze. Robi mi się słabo na samą myśl o tym, ile mnie czeka pracy, żeby poskładać powieść w jedną całość. Ale myślę, że warto. To najlepsza rzecz, jaką do tej pory napisałam.

– Pomogę ci w tej układance. Helle, jest coś, o co chciałbym cię spytać…

Umilkł i zaczął nasłuchiwać.

– Posłuchaj! Są tuż za wzgórzem. Samochody się zatrzymały, chyba go złapali!

Helle, która strasznie chciała usłyszeć, o co Peter zamierzał ją zapytać, westchnęła zrezygnowana. Obiegli wzgórze i zobaczyli oba wozy, które zatrzymały się przy moście, prowadzącym przez niewielką, leniwie płynącą rzekę. Na jednym końcu mostu stali policjanci i rozgorączkowany Christian, gotowi zaatakować Bernlanda, który niezdecydowany stał pośrodku. Jego kierowca leżał na deskach mostu i sprawdzał, dlaczego samochód utknął. Lund wołał coś do ściganego.

Kiedy Bernland zauważył Helle, krzyknął coś z wściekłością i rzucił cały plik papieru przez barierkę.

– O, nie – jęknęła Helle. – Przecież atrament się rozpłynie!

W tej samej chwili Peter błyskawicznie wbiegł na most i skoczył do rzeki.

– Peter! – krzyknęła Helle.

Ale leśniczy był już w wodzie. Rzucił się w stronę kartek, które płynęły z prądem, i chwycił cały plik, zanim papier zdążył nasiąknąć. Jeden z arkuszy popłynął dalej, lecz Peter nie zrezygnował. Z rękopisem Helle uniesionym wysoko w jednej ręce rzucił się w pogoń za umykającą kartką. Wreszcie dosięgnął i tę ostatnią.

Konstable tymczasem zatrzymali Bernlanda. Adwokat Marholm i Christian stali na brzegu rzeki, wyciągając ręce do Petera. Zsiniałego na twarzy i drżącego z zimna wyciągnęli w końcu na ląd.

– Wyłowiłem twój rękopis, Helle – Peter próbował się uśmiechnąć.

Jeden z samochodów, który udało się jakoś wyprowadzić, odjechał z Bernlandem, pilnowanym przez Lunda i funkcjonariuszy. Marholm i Christian zbierali pośpiesznie do torby pozostałe kawałki podartego papieru. Kierowca wyciągnął z bagażnika koc i okrył nim zziębniętego Petera, któremu Helle pomogła usadowić się na tylnym siedzeniu.

– Jesteś niespełna rozumu! – powiedziała z podziwem. – Ale dziękuję! Stokrotnie dziękuję, nie masz pojęcia, jak się cieszę. Ta powieść jest dla mnie prawie jak dziecko.

Pojechali prosto do Vildehede. Christian zaproponował, by Peter udał się do majątku i tam odtajał, lecz on wolał wrócić do własnego domu i przebrać się w swoje ubranie.

– Pójdę z tobą – zaproponowała Helle. – Potrzebny ci ktoś, kto rozpali w piecu, poda ciepłą zupę i zadba, byś szybko się rozgrzał.

– Tak, to dobry pomysł, Helle – odezwał się Christian, uśmiechając się dwuznacznie. – Ale przypilnuj, żeby się najpierw należycie oświadczył!

– O ile się nie mylę, już to uczynił, co prawda używając półsłówek.

– Zgodziłaś się czy odmówiłaś?

– A kiedy miałam znaleźć na to czas, jak nie odstępujecie nas na krok i ciągle przeszkadzacie?

Christian uśmiechnął się, a potem, mimo wielu protestów kierowcy, zapłacił mu z nawiązką za ewentualne szkody oraz za koc.

– Teraz proszę wszystkich o ciszę – rzekł. – Mam pewną ważną wiadomość. Dzięki tajemniczej historii Helle zacząłem wertować stare pisma w poszukiwaniu „złotego ptaka”, a moja matka odwiedziła kilka biur adwokackich, i dowiedzieliśmy się o pewnym starym spadku, który nie ma właściciela. Okazuje się, że należy do nas. W ciągu wielu lat jego wartość znacznie wzrosła, no i jesteśmy spadkobiercami fortuny. Co o tym myślisz, Helle, czy nie byłbym lepszą partią dla ciebie niż Thorn, otrzymujący tylko nędzną pensję od skąpego dziedzica?

Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do młodego figlarza.

– Pieniądze to nie wszystko, Christianie.

Westchnął.

– Nie, prawdopodobnie nie. Ale są piękne! Tobie by się też przydały, Thorn, musisz rozbudować swój dom.

– Tak, myślałem o tym.

Christian i adwokat Marholm udali się na zasłużoną kawę, a Helle poszła z Peterem do leśniczówki. W drzwiach zawołała zdumiona:

– Peter! Ale masz wspaniałe łóżko!

Pół pokoju zajmowało ogromne podwójne łoże z baldachimem.

– Dostałem je od dziedzica. Ława była zbyt niewygodna.

– Na Boga! Pospiesz się, zmień wreszcie ubranie i wskakuj prędko do tego monstrum. Ja tymczasem napalę w piecu!

Wkrótce w pokoju zapanowało przyjemne ciepło, lecz Peter nadal szczękał zębami, gdyż przemarzł do szpiku kości. Helle upewniła się przestraszona, czy w jego żyłach nadal krąży krew, a on uspokoił ją, że jest tego absolutnie pewien.

Na zewnątrz zapadł zmrok. Helle zapaliła lampę parafinową. Zmartwiona usiadła obok leśniczego. Zar stanął przy łóżku, opierając pysk na pościeli, wydawał się podzielać smutek dziewczyny.

– Nie wolno ci zachorować, Peter – zaczęła, zdumiona, że potrafi rozmawiać z nim tak naturalnie. A jeszcze całkiem niedawno uważała go za zbyt nieprzystępnego i poważnego. Lecz człowiek ten przez tak długi czas wypełniał jej marzenia, że stał się jej bardzo bliski.

Poczuła ogarniające ją gorąco, kiedy przyglądała się jego twarzy, w której kochała każdy szczegół.

– Helle, gdybyś zechciała zostać ze mną na zawsze, to przyrzekam ci, że nie będę nadopiekuńczy. Obiecuję ci prawo do samodzielności. Będziesz mogła pisać, kiedy zechcesz. Bernland wsadził swojego złotego ptaka do klatki. Ja tego nie zrobię. Chciałbym, abyś zachowała wolność i nie czuła się do niczego zmuszona. Żebyś tylko zechciała ze mną zostać!

Popatrzyła na niego w zamyśleniu.

– Trochę się boję – przyznała. – Do niedawna nie znosiłeś kobiet i byłeś do nich uprzedzony.

– Nie byłem uprzedzony, droga Helle. Tylko głupi, bo nie znałem wcześniej nikogo takiego jak ty. Miałaś całkowitą rację, kiedy mówiłaś, że ludzie, którzy się kochają, muszą być wobec siebie szczerzy i potrzebują poczucia bezpieczeństwa, by móc okazać sobie wzajemnie całą miłość. Ale uważam także, że to jest bardzo trudne.

Helle skinęła energicznie.

– To tak, jakbyśmy oddawali całą swoją duszę.

– Tak. Helle, pamiętasz, jak cię po raz pierwszy pocałowałem?

– Też pytanie!

Nie sprostowała, że to właściwie ona go pocałowała. Jeśli tego nie zauważył, tym lepiej.

– Marzyłem o tym później przez cały czas – przyznał cicho. – Czy mógłbym spróbować jeszcze raz?

– Ale to niebezpieczne, Peter. Chyba zauważyłeś to tamtego wieczoru?

– Nie musimy się chyba teraz obawiać. Helle… już dawno chciałem cię zapytać o to, czy zechciałabyś ze mną dzielić życie?

– Tak. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego, ale…

Przerwał jej surowo:

– Helle, nie żyjesz zgodnie z zasadami, które głosisz. Te cudowne uczucia, o których pisałaś w książce…

– Jednak to o wiele trudniejsze, niż myślałam, Peter – rzekła błagalnie. – O wiele silniejsze. Wszystko, co pisałam o tęsknocie i miłości, jest niczym w porównaniu z namiętnością w sytuacji, kiedy się kogoś kocha naprawdę. I to mnie przeraża. My kobiety nie powinnyśmy doznawać tego rodzaju uczuć, bo uwłaczają naszej godności.

– Nie, już tak nie myślę, to było głupie z mojej strony. Uważam, że pięknie to wyjaśniłaś w swojej powieści. Czytałem to wiele razy, Helle. Zwłaszcza pewien fragment, w którym młoda kobieta wraca do domu z lekcji muzyki, na której przez cały czas musiała ukrywać i tłumić swą miłość do nauczyciela…

– Dziękuję bardzo – odparła Helle przygnębiona, odwracając twarz. – Spodziewałam się, że zatrzymasz się na tej scenie. To jedyny odważny fragment.

– Wcale nie jest odważny – zaprotestował ostro. Wyglądał bardzo zabawnie, kiedy mówił, gdyż broda nadal drżała mu z zimna. A może już nie z zimna? To prawda, że przemarzł, ale w domu było przecież ciepło. Helle nieznacznie się odsunęła.

Nagle Peter schwycił ją za nadgarstek i mocno przytrzymał.

– To było takie piękne i takie naturalne – rzekł z naciskiem. – Ten opis, jak rozmarzona bohaterka rozbiera się i w milczeniu kładzie na łóżku bez ubrania. Rozdarta między uczuciem wstydu a potrzebą dawania. Helle, zrób tak jak ona! Zdejmij ubranie!

– Ale przecież ty tu jesteś. Nie, to niemożliwe. To nie to samo.

Usiadł na posłaniu.

– Czy kiedykolwiek leżałaś sama w ten sposób? – spytał cicho.

Helle siedziała nieruchomo. Nie miała odwagi odpowiedzieć. Ani też spojrzeć mu w oczy.

Peter dotknął jej podbródka i skierował jej twarz ku swojej.

– Czy tak?

Minęło sporo czasu, zanim odpowiedziała.

– Może.

– Kiedy?

– Niedawno. W pokoju hotelowym. Kiedy cię ponownie zobaczyłam po długiej rozłące.

– Czy myślałaś wtedy o mnie?

Głos Helle był ledwie słyszalny.

– Tak.

Peter z drżeniem zaczerpnął powietrza.

– Ja także miewałem takie myśli, Helle. Już od dawna. Od czasu, kiedy ostatnio u mnie byłaś. Wtedy się w tobie zakochałem.

Wreszcie odważyła się podnieść wzrok.

– Jeśli chcesz, możemy zgasić światło – rzekł, ostrożnie rozpinając jej sukienkę.

– Nie. Muszę widzieć twoje oczy. Zawsze dostrzegałam w nich wiele ciepła, choć ty starałeś się go nie okazywać. Miłość, której dziś wieczorem nie musisz kryć. Potrzebuję jej, Peter!

Sukienka ześliznęła się na podłogę. Helle zaczęła zdejmować buty. Palce jej drżały, kiedy rozwiązywała sznurowadła.

Została w samej bieliźnie. Spojrzała Peterowi w oczy, szukając w nich odpowiedzi, i znalazła ją. Skinął głową. Helle zdjęła bieliznę i zażenowana usiadła na brzegu łóżka.

Peter pieścił dłonią jej policzek. Po chwili ułożyła się obok niego na posłaniu. Pozwoliła, by poszukał ustami jej ust. Przymknęła oczy.

Nagle, zupełnie niespodziewanie i nie wiadomo dlaczego, ujrzała w myślach wieżę w Vildehede. Jeżeli wyjdzie za Petera, będzie miała ten upiorny zabytek w najbliższym sąsiedztwie. Ale Helle nie żałowała. Warto było!

Margit Sandemo

  • 1
  • 22
  • 23
  • 24
  • 25
  • 26
  • 27